×

„Strzelec” [„Shooter”]

Zdradzony przez swój kraj strzelec wyborowy Bob Lee Swagger (Mark Wahlberg) zaszywa się w domku w górach i ani myśli wrócić do świata żywych. Biega po lesie ze strzelbą i z psem a popołudniami grzebie w necie. Pewnego dnia Swaggera odwiedzają smętne chłopaki z rządu i proponują współpracę. Swagger ma pomóc w schwytaniu innego strzelca wyborowego, który według rządowych informacji ma dokonać zamachu na prezydenta Stanów Zjednoczonych. I choć śmierdzi to wszystko na odległość to Swagger postanawia podjąć się zadania i jeszcze raz zaufać swojemu krajowi.

Noo, bo już myślałem, że wyszedł jakiś dekret zabraniający kręcenia filmów sensacyjnych ze strzelaniem i z krwawiącymi trupami. Albo jakieś pierdy z komputera, albo sensacje klasy Ź, albo krwawe horrory o nastolatkach. A gdzie podziali się nieustraszeni komandosi ery Ronalda Reagana, którzy w pojedynkę z M-60-ką w łapie potrafili zdziesiątkować całą armię nieprzyjaciela? Zabrakło dla nich miejsca a dawne gwiazdy kina akcji pokroju Seagala czy Van Damme’a zeszły do podziemia. I kiedy wydawało się, że do czas nowego „Rambo” nie trafi się nic konkretnego, „Shooter” okazał się całkiem miłym zaskoczeniem.

Antoine’a Fuquę (jak się toto odmienia?) lubię od czasu jego „The Replacement Killers” z moim faworytem Chow Yun Fatem. Fuqua to reżyser „Shootera” jakby ktoś nie wiedział. W mojej świadomości Fuqua zastąpił Johna McTiernana, który przez długie lata był dla mnie synonimem porządnego kina akcji. A jako że McTiernan nic konkretnego od czasu „Basic” nie nakręcił (a i wcześniej od trzeciego „Die Hard” nic mu nie wyszło) to trzeba było sobie znaleźć jakiegoś zastepcę. I tutaj znalazło się miejsce dla Fuquy, który w mojej skromnej opinii każdy film (jaki widziałem) ma udany. „Shooter” też mu wyszedł.

Powiedzmy sobie od razu, „Shooter” pod względem scenariusza jest durny i w ogóle nielogiczny, ale na szczęście nie logiki oczekuję po takich filmach. Mają się strzelać, robić to efektownie i od czasu do czasu rzucić onelinerem. No i oczywiście badguye nie mogą ginąć jak w „Stawce większej niż życie” łapiąc się za brzuch. Wymagania żadne, a jednak od dłuższego czasu nikomu nie udało się im sprostać. Coś więc musi być na rzeczy, że nawet głupi film nie jest łatwo tak nakręcić, żeby widz nosem nie kręcił tylko dobrze się bawił. Gdzieś tam w zakamarkach myśli huczało mi „łojezu, ale to jest głupie”, ale serie z karabinów maszynowych skutecznie mi zagłuszyły te odgłosy.

Nielogiczności jest tutaj więcej niż sporo, jest Michael Pena, który zupełnie nie rozumiem jakim cudem robi karierę, ale można to wszystko przeżyć. Akcja rwie do przodu i nie zatrzymuje się na jakieś romantyczne pierdy (choć okazja ku temu była) a przecież o to chodzi. Nie miałbym nawet nic przeciwko gdyby pokazali jak główny bohater strzał po strzale rozwala te 70% badguyów (z około stu uzbrojonych po zęby sztuk) z początku filmu, bo takiej akcji oczekuję a nie smętnych kawałków z powiewającą flagą i zapłakanym bohaterem, któremu życie się nie ułożyło i którego nikt nie lubi. Tutaj się nikt nie przejmuje takimi pierdołami tylko podłącza sobie ręcznej roboty kroplówkę i dwa dni później rusza na polowanie ze starą strzelbą i tłumikiem zrobionym z butelki po Zbyszko Trzy Cytryny.

I byłoby mocne 5(6) gdyby nie to durne zakończenie (a właściwie trzy zakończenia jedno po drugim). Ostatnie pół godziny trudno się nie irytować, bo choć wcześniej z logiką było na bakier, to końcówka bije na głowę cały film pod tym względem. Nie wiem po co było tak kombinować skoro to samo można było uzyskać za jednym zamachem bez niepotrzebnych i wysilonych „zwrotów akcji”. Dlatego tylko 4(6).

Żartuję 🙂

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004