×

„…ing”

Gdzie kręcą najlepsze filmy o miłości? Bezsprzecznie w Korei Południowej.

Mina (Su-jeong Lim, znana z „Opowieści o dwóch siostrach”) jest uczennicą liceum, która większość życia spędziła w szpitalach. Jest śmiertelnie chora a lekarze nie dają jej żadnych szans na przeżycie. Mina mieszka z matką, która robi wszystko aby jej córka była jak najbardziej szczęśliwa. Tymczasem w bloku, w którym mieszkają, pojawia się przystojny Yeong-jae (Rae-won Kim), któremu sympatyczna sąsiadka wpada w oko.

Ech, co ja będę dużo pisał. Świetny film i tyle. Praktycznie nie zauważyłem w nim żadnych minusów, a to już o czymś świadczy. Ogólnie jestem zdania, że najtrudniej zrobić dobry i zarazem prosty film. Bez żadnych cudów, specjalnych efektów, scenariuszowych twistów, megaznanych aktorów etc. Najtrudniej wziąć na warsztat prostą historię i pięknie ją przedstawić. „…ing” to właśnie taka prosta historia. Jest chłopak, jest dziewczyna, poznają się i… to w zasadzie cała fabuła filmu. Oczywiście nie wszystko jest takie do końca oczywiste (ale głupie zdanie) i fabuła jest bardziej skomplikowana niż to uproszczenie, ale w gruncie rzeczy ten podstawowy szkielet dla tej historii jest w filmie sprawą dominującą. Aż dziw bierze, że ktoś, kto tak sprawnie potrafił sobie poradzić z tym filmem (jego reżyser Eon-hie Lee) nakręcił w karierze tylko ten jeden jeśli wierzyć IMDb.

„…ing” zdobywa widza od samego początku (choć przyznam, że chwilę przyzwyczajałem się do ścieżki dźwiękowej momentami kojarzącej mi się z „Garden State” tyle że z koreańskim vocalem) i już do końca ma go w swoim władaniu. Wszystko w tym filmie jest na swoim miejscu i ciężko znaleźć jakiś słaby punkt. Oczywiście ktoś pewnie powie, że jest za bardzo ckliwy i rozmemłany, ale co on tam może wiedzieć. Rację mam tylko ja i nikt więcej! 🙂 „…ing” jest ślicznym filmem, który w moich oczach jawi się jako arcydzieło, gdy pomyślę sobie np. o takiej „Ławeczce”, która też jest o dwojgu ludzi, którzy się w sobie zakochują. I dobrze w sumie, że są te polskie półprodukty, bo wtedy można dopiero docenić siłę filmów naprawdę dobrych. Choć przepraszam „…ing”, że mu takie bznadziejne porównanie wybrałem.

Świetnie zagrany (jak to już w Korei standardowo jest – aktorka w głównej roli rządzi i dzieli taka sympatyczna jest; mogłaby tylko nie palić), świetnie sfotografowany (kilka ślicznych scen na czele z tą w szkole baletowej), zapewniający solidną dawkę wzruszeń (choć „A Moment to Remember” może spać spokojnie na wzruszającym tronie), no i posiadający jeszcze jeden wizualny aspekt, który zwrócił moją uwagę, a mianowicie najfajniejszy parasol jaki kiedykolwiek widziałem.

5(6) bez dwóch zdań.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004