×

„V jak Vendetta” [„V for Vendetta”]

„Nie ma żadnych zbiegów okoliczności, Delia. Jest tylko złudzenie, że one istnieją” – twierdził zamaskowany bohater „V jak Vendetta”. Ciekawe co by powiedział na to, że obejrzałem ten film 5 listopada… A 5 listopada, to ważna dla tego filmu data. Kto wie czy by nie był tak samo zaskoczony jak i ja, gdy usłyszałem pierwsze zdanie filmu: „Zapamiętaj dzień 5 listopada”. I jesli to nie jest zbieg okoliczności to ja nie wiem.

Londyn przyszłości. Wielką Brytanią rządzi Partia, która oględnie mówiąc nie jest zbyt przyjazna dla obywateli swojego kraju. Wszelka opozycja jest tłumiona w zarodku, nie przeszkadza to jednak zamaskowanemu V we wprowadzenie swego antyrządowego spisku w życie.

Zmęczony jestem, nie wiem czym, i nie idzie mi pisanie tak, jakbym sobie tego życzył. Domyślam się więc, że ta recka będzie do kitu, ale co począć. Jak ją napiszę jutro, to nie będzie już tego fajnego 'pięciolistopadowego’ efektu. Serio nie miałem pojęcia, że ta data ma dla filmu takie zdarzenie i kto by pomyślał, że postanowię go obejrzeć akurat w tym jednym, konkretnym dniu, kiedy do wyboru miałem pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery dni. Szczególnie, że jakoś nie mogłem się przekonać do seansu, a decyzję o jego rozpoczęciu podjąłem przypadkiem.

„V jak Vendetta” to ekranizacja komiksu Alana Moore’a i Davida Lloyda, do której scenariusz napisali osławieni „Matrixem” bracia Wachowscy, a wyreżyserował zupełny debiutant James McTeigue, który jak na razie pojawiał się na planach (w tym również na planie „Matrixa”) filmowych w charakterze drugiego reżysera. Nauka nie poszła w las i można spokojnie powiedzieć, że wielu reżyserów mogłoby pozazdrościć mu takiego debiutu i możliwości pracy z Natalie Portman, Stephenem Rea czy Johnem Hurtem. No i z Hugo Weavingiem jeśli wierzyć napisom. Edwarda Nortona w „Królestwie niebieskim” choć było oczy widać..

Jak przystało na bohatera komiksu, główny bohater filmu wyposażony jest w pelerynkę, ale na niej właściwie kończą się typowe dla komiksowych ekranizacji chwyty. Jest jeszcze kilka drobnych elementów charakterystycznych dla komiksu, ale raczej nie ma się tu co doszukiwać historii rodem z „Supermana” czy jego pająkowatego kolegi. Zresztą akurat jeśli chodzi o nas, Polaków, to zupełnie inne podobieństwa naturalnie narzucają się podczas seansu i niestety nie ma w nich nic komiksowego. Póki co jeszcze mogę pisać tę reckę, ale kto wie, co to będzie za jakiś czas.

Siłą „V jak Vendetta” jest przede wszystkim dobry scenariusz, który porusza kilka ważnych kwestii i momentami wydaje się zbyt poważny jak na filmowy blockbuster powstały na podstawie komiksu. Można w zasadzie powiedzieć, że w filmie nie ma wiele akcji, ale nie przeszkadza to w oglądaniu go bez cienia znudzenia. Jest oczywiście parę żywszych momentów (bardzo ładne rozwałki, szkoda, że ich tak mało) ale film zbudowany jest głównie na dialogach (momentami Wachowscy popuszczali wodze fantazji i wodolejstwa, ale na szczęście niezbyt często) i dobrej historii osadzonej w niedalekiej przyszłości, a jednak niezbyt odległej. To wszystko zdarzyć się może, bo niby czemu nie. Kto wie, może i nawet w tym momencie się już dzieje…

Jednym słowem bardzo dobry film. Ja osobiście doceniam go za jeszcze jedną rzecz – zawsze doceniam ludzi, którzy kręcą filmy z bohaterem ubranym w dość idiotyczny kostium, który wcale nie sprawia, że zaczynamy się śmiać pod nosem z samego pojawienia się go na ekranie. Co więcej, po paru minutach zapomina się nawet o tej masce, choć przez pół filmu widać ją na ekranie. To trzeba potrafić, bez dwóch zdań. 5(6)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004