×

„KRÓLOWA SCENY” [„STAGE BEAUTY”]

Druga połowa siedemnastego wieku. Londyn, Anglia. Ned Kynaston (Billy Crudup) jest uwielbianym aktorem teatru elżbietańskiego, specjalizującym się w odgrywaniu ról kobiecych. Jego interpretacja szekspirowskiej Desdemony, podbija cały Londyn, a oznaki uwielbienia napływają z każdej możliwej strony. Nic więc dziwnego iż również jego garderobiana Maria (Claire Danes) podkochuje się w przystojnym aktorze. Nie jest to jednak jedyna tajemnica dziewczyny. Jej prawdziwą pasją jest aktorstwo, dla którego gotowa jest zaryzykować dużo. Czasy jednak nie są sprzyjające dla sympatycznej garderobianej, albowiem występowanie kobiet na deskach teatru, jest prawnie zakazane. Zakazy są jednak po to, aby je łamać więc i Maria nie zasypia gruszek w popiele, występując na deskach zaimprowizowanej w oberży, sceny. Pogłoski o jej występach docierają do króla Karola II (Rupert Everett), który za namową swej swawolnej nałożnicy Nell Gwynn (Zoe Tapper) znosi wieloletni zakaz.

„Zakochany Szekspir” – porównania obydwu filmów (choćby i na podstawie powyższego streszczenia) są oczywiste i rzeczywiście wiele wspólnego mają oba te filmy. Obydwa opowiadają o teatrze, tłem obydwu jest sztuka Szekspira, w jednym i w drugim obeserwujemy sytuacje wynikające z zakazu występów kobiet na deskach teatrów, a w końcu i w obsadzie możemy znaleźć podobieństwa – w obydwu możemy podziwiać Ruperta Everetta i mojego osobistego faworyta, Toma Wilkinsona. Jednak znacznym uproszczeniem sprawy byłoby dla „Stage Beauty” takie porównanie, bo choć podobieństwa są oczywiste, to jednak różnice są kto wie, czy nie jeszcze większe.

Moja opinia o „Stage Beauty” jest jednak niejako związana z „Zakochanym Szekspirem”, który uważam za świetny film i choć zgadzam się, że ilość Oscarów jaką otrzymał była zdecydowanie przesadzona, to jednak za każdym razem oglądam go z taką samą wielką przyjemnością. Jest związana w ten sposób, że bardziej przypadł mi do gustu „… Szekspir”. Nie znaczy to, że „Stage Beauty” jest gorszy, ale fakt jest faktem, że podobał mi się mniej. Niezależnie od tego czy miał tyle wspólnego z faktami historycznymi, co „Yyyrek, kosmiczna nominacja” ma wspólnego z filmem. I dlatego proszę mnie czasem nie przekonywać, że się nie znam 🙂 Po prostu bardziej przypadło mi do gustu lżejsze potraktowanie całej sprawy. Niemniej jednak komu podobał się „… Szekspir” temu powinien spodobać się i „Stage…”, a komu się „… Szekspir” nie podobał… tym większa szansa, że spodoba mu się „Stage…”.

Zresztą z tym trzymaniem się faktów historycznych też nie jest w przypadku „Stage Beauty” idealnie. Autor scenariusza, Jeffrey Hatcher (również autor sztuki na podstawie której powstał scenariusz) zmieszał we wspólnym kotle postaci historyczne i ulepił z nich swoją własną wersję historii, która ułożyła mu się w spójną całość. Tak czy siak, choć Karol II w momencie znoszenia wiadomego zakazu nawet nie znał Nell Gwynn, a całe zakończenie filmu jest o kilkaset lat „za wczesne”, to z drugiej strony więcej rzeczy jednak trzyma się znanej z kart historii kupy (jakkolwiek głupio to brzmi 🙂 ). Nabrałem szczególnego szacunku do „Stage Beauty”, gdy okazało się, że po wpisaniu w Google’a „Margaret Hughes” prawie na samej górze wyskoczył obraz, którego malowania jesteśmy świadkiem w filmie. Szczególnie, że to mił dla męskiego oka obraz 🙂 No, a szczególną uwagę trzeba też zwrócić na wierne odtworzenie przez reżysera, Richarda Eyre, sposobu gry aktorów z epoki elżbietańskiej. W tej kwestii „Zakochany Szekspir” jest filmem science-fiction. No, ale to takie drobne (albo i większe) rzeczy sprawiają, że film nabiera na wartości.

„Stage Beauty” jest filmem mniej rozrywkowym niż dzieło Maddena, aczkolwiek nie sposób mu odmówić lekkości, ocierającej się nieraz o lekką komedię. Oprócz tego zawiera w sobie również sporą dawkę dramatyzmu w przedstawieniu losów aktora, który od swej młodości trenowany był do swojego zawodu, a potem w jednej chwili wszystko mu odebrano, zostawiając na pastwę losu samego, nie do końca pewnego swej seksualności. Wojna płci jest tu przedstawiona nieraz na pierwszym planie, ale jednak przede wszystkim „Stage Beauty” opowiada fascynującą historię, opakowaną w efektowne opakowanie. Opakowanie, o które zadbali świetnie dobrani aktorzy. Duet Crudup/Danes daję radę o wiele lepiej niż Fieness/Paltrow, a w drugim planie błyszczą Ben Chaplin, Tom Wilkinson (choć ten, zdecydowanie mniej niż w „… Szekspirze”, no a szczególnie Rupert Everett, który jest po prostu znakomity.

Niemniej jednak „… Szekspir” podobał mi się bardziej 🙂 No, a „Stage Beauty” tak na 4+(6).

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004