×

„NIEWIDZIALNY” [„STEALTH”]

Bardzo dawno temu w odległej galaktyce było sobie królestwo, które miało dwie rzeczy: flagę z gwiazdkami i biało-czerownymi paskami, oraz kłopoty z terrorystami. Dobry król postanowił zaradzić problemowi terroryzmu i uradził wraz z ochmistrzem, że zbudowane zostaną trzy super-nowoczesne machiny latające, do pilotowania których wyznaczonych będzie trzech najlepszych z najlepszych pilotów w całym królestwie. Pomysł się sprawdził i wkrótce terroryści zaczęli trząść portkami i nigdzie nie byli bezpieczni. No, ale nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej więc król dbając o ciągłość poprawy bezpieczeństwa swojego królestwa, nakazał alchemikom wybudowanie machiny latającej, która nie potrzebowałaby nikogo do jej pilotowania. I w ten sposób top tercet królewskich sił zbrojnych stał się kwartetem. I kiedy wszystko wskazywało na to, że bohaterowie naszej bajki będą żyli długo i szczęśliwie…

Do oglądania „Niewidzialnego” zabrałem się mając świeżo w pamięci „Marię łaski pełną” i wiedziałem dobrze, że taka kolejność oglądania filmów, to nie jest najlepszy pomysł. Jeden poważny i zaraz potem (jak sądziłem) straszna bzdura dla nastolatków. No, ale nie miałem poważniejszego wyboru (w sensie kolejnego filmu w klimatach „Marii…”) więc stanęło na nowym filmie Cohena, a ja czułem, że dla niego to nie za dobrze, bo na bank zmieszam go z błotem za głupotę i bezsensowność (wiem co chcę powiedzieć, tylko jakoś w słowa nie mogę tego ubrać 🙂 ).

No i rzeczywiście. Pierwsze parę minut było pasmem narzekania na wszystko i śmiania się do rozpuku. Zacząłem sobie nawet wypisywać głupoty, a kartki zaczęło szybko brakować. Wszystko było jak z podręcznika:
– trójka bohaterów dobrana pod względem politycznej poprawności (dwóch facetów czarny (Jamie Foxx) i biały (Josh Lucas), oraz laska (Jessica Biel))
– absolutne poleganie na maszynie wyposażonej w sztuczną inteligencję, choć historia kina i literatury (a przecież chyba bohaterowie filmów i książek, oglądają filmy i czytają książki 🙂 ), nie zna chyba przykładu na to, że z maszynami nie byłoby żadnych problemów
– wypasione wyposażenie samolotu umożliwiające rozpoznianie faceta na spoooorąąąą odległość na podstawie jego odcisków palców „pobranych” przez satelitę, choć w rzeczywistości takiego Osamy nie mogą złapać nie mówiąc już o jego odciskach palców (no, ale film w przyszłości sie niedalekiej dzieje więc może im się poprawiło)
– olewanie przez najlepszych z najlepszych, trenowanych pewnie od dzieciństwa, rozkazów przełożonego.
I tak dalej i tak dalej. Aż tu nagle…

… film zaczął mi się podobać. Nie ze względu na ubaw jaki miałem obserwując kolejne bzdury, ale ze względu na to, że nagle przestałem je zauważać, a po prostu wciągnąłem się w akcję. W akcję nieprawdopodobną, wydumaną, nierealną etc. ale zrobioną z jajem i bez czasu na nudę. Nagle bohaterowie zaczęli być sympatyczni, gadający samolot przestał śmieszyć, a kolejne ewolucje samolotów, przeczące prawom fizyki, ekscytujące. I co ciekawsze tak już było do samiuśkiego końca.

W przypadku „Stealth” zdaję sobie sprawę jak chyba nigdy dotąd, że będę w zdecydowanej mniejszości, wśród chwalących ten film, ale oczywiście nie wpływa to nijak na moje zdanie o nim. Nie pytajcie mnie, bo nie wiem, dlaczego czepiam się głupot w „Transporterze 2” i tam mi one przeszkadzają, a tu zupełnie odwrotnie. Fakt jest jednak faktem, że według mnie „Stealth” to bardzo fajna bajka akcji (no pisanie o nim „film akcji” to lekka przesada), w której nie ma czasu na nudę, cały czas coś się dzieję i o dziwo porcja patosu została zminimalizowana do ilości łatwej do przełknięcia. Ba, jest nawet taka jedna fajna scena, w której już się wydaje, że główny bohater trzepnie patetyczną gadkę, a tu nagle… nie będę spoilerował.

Uwaga, złapcie się dobrze czegoś, co tam macie pod ręką, bo teraz będzie ocena: 5(6)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004