×

Gwiazdy na Ziemi [Taare Zameen Par]

Czyli indyjski kandydat do zeszłorocznego Oscara.

Miałem zacząć tak, jak w następnym akapicie, ale stwierdziłem, że info o Oscarze sprawi, że nie wszyscy uciekną z tej recki 😉

Dawno żadnego Bollywooda z własnej i nieprzymuszonej woli nie oglądałem (w ogóle żadnego filmu w domu dawno nie oglądałem; no nie licząc czterech pierwszych „Star Treków” :P), więc skoro w końcu nadarzyła się okazja, żeby obejrzeć ten, który obejrzeć chciałem od dawna – nie wahałem się ani chwili! Po tygodniu zastanawiania się, w końcu wsadziłem płytkę do DVD! 🙂 Na „Gwiazdy…” miałem bowiem chęć odkąd Asiek naopowiadał, jak to się na seansie naryczał choć oglądał w oryginale i nie rozumiał, co do niego mówią. Jakoś tak jednak nie po drodze mi z filmem było, co jest dziwne w przypadku Bollywoodów, które w miarę szybko można obejrzeć, jeśli tylko bardzo się chce. W tym przypadku było jednak inaczej i zawsze mi czegoś brakowało do szczęścia albo filmu albo napisów. A jak w końcu ostatnio pokazali go w kinie, to akurat byłem chory. Same nieszczęścia.

A dlaczego akurat „Gwiazdy…” chciałem obejrzeć? Ano dlatego, że gra w nich Aamir Khan, a na Aamira z grubsza zawsze można liczyć. Nie jest powiedziane, że wystąpi w dobrym filmie, ale przynajmniej jest nadzieja, że będzie w nim coś więcej niż w przeciętnym Bollywoodzie. No i samego Aamira lubię.

Bohaterem „Gwiazd…” jest młody chłopiec, którego imienia nie wspomnę, posiadający wyjątkowo kiepskie zdolności akomodacyjne. W szkole idzie mu kiepsko, czytać nie potrafi, często odpływa myślami, a jeszcze częściej reaguje agresją na różne zaczepki (a ma czym ugryźć!). Wszyscy myślą, że to zwykły leniuch i obibok (czego się spodziewać np. po nauczycieli z gęstymi włosami w uszach – haha, jakie śmieszne), aż w końcu pojawia się Aamir Khan i wie już wszystko. Rozstawia wszystkich po kątach i mówi: drodzy państwo, to wcale nie jest obibok – to wyjątkowy chłopiec; sam też kiedyś taki byłem. Aamir nie ja.

Ja dalej jestem wyjątkowy ;P

Najgorsze w pisaniu recek jest to, gdy się przerwie pisanie w trakcie. Wrócić dalej do pisania…

No mieli wyobraźnię szanowni Hindusi (bojkotuję Indusów i będę pisał tak jak wszyscy!) wysyłając ten film do oscarowej konkurencji. Aamirowi sztuka z nominacją raz się udała w przypadku „Lagaan„, ale też film był dużo lepszy, to i efekt ubiegania się o nominację był inny. W zasadzie nie ma nawet co porównywać. Oglądasz „Lagaan” widzisz oscarowy film, oglądasz „Gwiazdy…” widzisz szesnaście odcinków jakiegoś tasiemca telewizyjnego wyświetlane jeden po drugim.

Oto indyjskie kino pełną gębą. W indyjskim kinie pełną gębą co musi być? Piosenki? Nie, nie musi ich być. Tańce? Nie, nie musi ich być. Miłość? No też niekoniecznie. W indyjskim filmie pełną gębą musi być jakiś dydaktyzm, żeby te szare masy miliardami przewijające się przez indyjskie kina wychodząc z nich otrzymały na pożegnanie jakąś dobrą radę dotyczącą życia. Czasem rady te są banalne (myj się nie tylko w Gangesie), czasem nie wpadłbyś nawet na to, że trzeba komuś coś takiego uświadamiać, bo sam na to nie wpadnie (nie zakopuj żywcem nowo narodzonej dziewczynki, bo nie masz na posag), a czasem standardowe (kochaj matkę swoją i ojca swego i żeń się z tym, kogo ci wskażą palcem), ale dobra rada w indyjskim filmie być musi, bo widz często do szkoły nie chodził i skąd ma się dowiedzieć tego i owego, jak nie z kina? No i ofiarą tego nieszczęsnego dydaktyzmu padły „Gwiazdy…”, w których przez trzy godziny ładują indyjskiemu widzowi do łba (i nam przy okazji), że wszystkie dzieci należy kochać i z ułomności ich się nie śmiać, bo są wyjątkowe. Ckliwy ten dydaktyzm zabija radość z oglądania filmu niczym patos amerykańskie produkcje o wygraniu przez nich wojny bądź li tylko meczu futbolu amerykańskiego. I żeby znów wspomnieć „Lagaan”, tam też nauczono widza indyjskiego, że ułomność nie jest be tylko jest cool, ale na Ganesię, nie robiono tego przez trzy godziny! Koleś fajnie rzucał piłką, Aamir go dotknął palcem i już, voila. Dydaktyzm załatwiony, przejdźmy do godzinnej sekwencji grania w krykieta!

Co pozytywne, to ten mały zębaty aktor, którego przed obejrzeniem filmu nie trawiłem i byłem pewny, że oglądając też go nie strawię. Widać indyjski dydaktyzm do mnie trafił albo po prostu chłopak dobrze zagrał, bo nikt mnie pod bronią trzymać nie musi, żebym przyznał sam z siebie, że zagrał fajnie i był największym pozytywem filmu.

A tak poza tym to nic ciekawego raczej. Jedna fajna scena z czytaniem chińskiego pudełka z zabawką czy czymś tam na trzy godziny to mało. Poza tym banał, Aamir który spokojnie sobie „jedzie” na sympatii widza i specjalnie się nie wysila i dość kiepska jak na film kinowy realizacja rodem z filmu telewizyjnego, sprawiająca wrażenie zrobionej kamerą cyfrową kupioną na wyprzedaży w Media Markcie.

Plus dla niemiłośników Bollywood – nie ma tańców! 3(6) bo lubię Aamira i dlatego, że mnie ten mały zaskoczył. Poza tym film słabiutki, niczym nie wyróżniający się na tle milionów telewizyjnych filmów o przeróżnych nieszczęściach.
(817)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004