Nie ulega dla mnie wątpliwości, że niezależnie od tego, jak wielkim erudytą jesteś, sprawnym filmowcem, co interesującego masz do powiedzenia – jeśli nie potrafisz nie zanudzić widza swoim najnowszym, inteligentnym filmem, to nadal musisz nad sobą popracować i coś w sobie zmienić. Recenzja filmu Tar. Krótką recenzję filmu Todda Fielda znajdziesz TUTAJ.
O czym jest film Tar
Lydia Tar (Cate Blanchett) to światowej sławy dyrygentka, której erudycja wywala erudytometr. Symfonie Mahlera jedzą jej z ręki, partytury osiągają zawrotne kwoty na eBayu, a oczekująca na premierę książka biograficzna zbiera najwspanialsze recenzje słynnych znajomych, którzy już ją przeczytali. Tar w wolnych chwilach lubi relaksować się spływami Ukajali i zgłębianiem kultur zamieszkujących tam plemion, a gdy przyjdzie co do czego, nie boi się powiedzieć swojemu BIPOC pangenderowemu studentowi, że pierdoli głupoty przekreślając twórczość Jana Sebastiana Bacha tylko dlatego, że tenże był hetero cisgenderowym mężczyzną. Gdy ją poznajemy, Lydia przygotowuje orkiestrę symfoniczną do zarejestrowania granej na żywo Piątej Symfonii Mahlera. Jednocześnie musi zająć się sprawami założonej przez siebie fundacji wspierającej utalentowane dyrygentki, a także znaleźć na szybko nową wiolonczelistkę do berlińskiej orkiestry, z którą będzie nagrywać Mahlera. Niespodziewanie spadną na nią też inne kłopoty, które zagrożą jej znakomicie rozwijającej się karierze.
Zwiastun filmu Tar
Cate Blanchett jako dyrygentka
Full disclosure: piszę tę recenzję tylko dlatego, bo chciałem podzielić się ze światem swoją wybitną refleksją, jaka przyszła mi do głowy w trakcie myślenia o roli Cate Blanchett. Kolejnej wybitnej roli Cate Blanchett, która tym razem zdecydowała się zagrać dyrygentkę. W tym celu między innymi naprawdę poprowadziła orkiestrę Drezdeńskiej Orkiestry Symfonicznej, ale ja nie o tym. Muszę przyznać, że wybór postaci dyrygentki to wybór genialny w swojej prostocie. Nie no, serio. Oczywiście wszyscy po seansie powiedzą, że Blanchett była przekonująca jako dyrygentka, ale hellou, skąd możemy o tym wiedzieć? Właśnie na tym polega genialność tego wyboru. Dla przeciętnego zjadacza chleba dyrygowanie orkiestrą to machanie pałeczką i strojenie wagnerowskich min. Tak samo przekona nas w tej roli Blanchett, jak i przekona nas zawodowy dyrygent. Jedyne więc ważne pytanie w tej kwestii nie powinno brzmieć: czy Blanchett jest przekonująca jak dyrygentka (dla mnie, zwykłego zjadacza chleba, jest, bo fajnie macha pałeczką i stroi wagnerowskie miny)?, ale czy jest przekonująca dla prawdziwych dyrygentów? Też chyba jest, bo nic nie słychać, żeby ktoś się burzył. A przynajmniej nie w tej kwestii.
Burzyła się bowiem Marin Alsop,
która w postaci Tar odnalazła inspirację swoją osobą i która nie gryzła się w język wspominając o filmie Fielda. „Zaczęłam czuć się obrażona. Obrażona jako kobieta. Obrażona jako dyrygentka. Obrażona jako lesbijka. (…) Mieć okazję do sportretowania kobiety w takiej roli i uczynić z niej prześladowcę – złamało mi to serce. Myślę, że wszystkie kobiety i wszystkie feministki powinny być zmartwione takim sposobem przedstawienia postaci. Bo nie chodzi tylko o dyrygentki. Chodzi o kobiety, które są liderami w naszym społeczeństwie. Ludzie zaczną pytać, czy można im ufać, czy mogą pełnić taką rolę. Niezależnie od tego czy chodzi o prezeskę, trenerkę NBA czy szefową policji. Jest tak wielu mężczyzn, którym udowodniono coś takiego, o których mógłby opowiadać ten film” – przekonywała posługując się argumentami trochę tożsamymi z tymi prezentowanymi przez wspomnianego wyżej studenta od Bacha.
Recenzja filmu Tar
Nowy film Todda Fielda (reżyser filmu Małe dzieci, ale mnie już zawsze będzie się kojarzył z Twisterem, w którym zagrał łowcę tornad) trwa dwie i pół godziny. Gdyby nie dało się tego łatwo sprawdzić, trudno byłoby w to uwierzyć, bo cały seans sprawia wrażenie raczej piętnastogodzinnego. I jest to główny zarzut przeciwko filmowi – wlecze się niemiłosiernie i nieubłaganie smagany erudycją jego twórców. Gdzie się nie obejrzysz, w każdym rogu tej opowieści czai się sztuka wysoka. To kino z gatunku tego, w którym nie powie się „idę zrobić kupę”, ale postawi się raczej na wypowiedź w stylu: „podążę do porcelanowej samotni, by w ciszy własnego jestestwa ofiarować naturze efekt przemiany materii”. Czy jakoś tak. Seans Tar jest intelektualnym wyzwaniem i nieustanną walką z sennością.
I żeby było jasne, nie napisałem teraz, że jest to zły film. Napisałem, że jest to film powolny i wlokący się przed siebie, ale nie jest to film zły. Bo jest to film dobry. Pytanie tylko czy fakt iż może zanudzić na śmierć nie oznacza jednak automatycznie, że nie jest dobrym filmem? Odpowiedź na nie jest trudna i osobiście wzbraniałbym się przed stawianiem tam znaku równości. Jednocześnie uważam, że powinno potrafić znaleźć się odpowiedni balans między kinem zaangażowanym, a kinem rozrywkowym. Jedno nie powinno obrażać się na drugie, a w przypadku Tar wygląda na taką właśnie obrazę kosztem mniej wyrobionego widza, który może też chciałby wynieść coś wartościowego z takiego seansu, ale może nie dotrwać do końca.
Nie zdziwi zapewne nikogo, że Tar to
popis aktorski Cate Blanchett,
która wraz z filmem dostała piękny prezent aktorski do wyżęcia go do ostatniej kropli krwi Stanisławskiego. Zgodnie z tytułem filmu, to właśnie grana przez nią dyrygentka znajduje się w jego centrum, a na oczach widza rozgrywa się psychologiczny dramat wielkiej artystki i wcale nie tak wielkiego człowieka, jakim jest Lydia. Przy czym do końca nie jestem pewien, czy film – podobnie jak Upadek z Michaelem Douglasem – nie wybrzmiałby lepiej, gdyby jednak bohaterka była uczciwą osobą, która znalazła się w nieuczciwym świecie współczesnej politycznej poprawności, która wymaga mówić to, co się powinno, a nie to, co chce się powiedzieć. Nie wiem, bardziej chyba przekonałaby mnie historia o kłopotach, w jakie wpakowała się Tar za sprawą swojej niewyparzonej… gęby chciałoby się powiedzieć, ale pozostając w klimacie filmu wypadałoby użyć jakiegoś elokwentnego eufemizmu.
No ale nie taką historię dostajemy. Dostajemy historię błędów i nadużyć popełnianych latami przez główną bohaterkę, które do tej pory uchodziły jej płazem, bo jest wielką artystką, która gdy mówi „kurwa” to jest to wyraz ekspresji, a nie że jest chamidłem. Przychodzi jednak czas, kiedy nagromadzenie tych nie tak drobnych wcale błędów wynikających z ułomności ludzkiego charakteru, zagrozi obaleniem bohaterki z cokołu. Razem z kamerami filmowców trafiamy w ten moment, w którym Tar jeszcze płynie pod prąd Ukajali, ale za chwilę wiry zaczną wciągać ją coraz głębiej pod wodę. Wyjdzie suchą stopą na indiańską plażę czy pójdzie na dno przywitać się z piraniami? Tego dowiecie się z filmu Todda Fielda, jeśli nie zaśniecie po pierwszej godzinie tego szesnastogodzinnego seansu.
(2601)
Ocena Końcowa
6
w skali 1-10
Podsumowanie : Światowej sławy dyrygentka wpada w kłopoty prywatne i zawodowe, gdy efekty jej kontrowersyjnych wyborów zaczynają się nawarstwiać. Inteligentny i przepełniony sztuką wysoką dramat psychologiczny z olśniewającą jak zawsze Cate Blanchett. Dobre kino, którego ocenę należy obniżyć za przemożną chęć zanudzenia widza na śmierć.
Podziel się tym artykułem:
Zgadzam się, ze Cate Blanchett zagrała wybitnie. Australijka tak ją gra, że nie pozwala na zbyt pochopną ocenę wybitnej dyrygentki. Field jednocześnie pokazuje dyrygentkę jako wybitną jednostkę, ale też zdejmuje ją z pomnika, pokazuje to co w Tar jest ukryte, jaka jest naprawdę, że do świętej osoby jej daleko. Podoba mi się w filmie też to, że głównym bohaterem nie jest facet, tylko kobieta, która osiągnęła wszystko i traktuje ludzi nie najlepiej. Film porusza też takie tematy jak cancel culture, czy powinno się rozdzielać życie prywatne artysty od sztuki, którą tworzył (rewelacyjna scena rozmowy dyrygentki ze studentem, który nie słucha Bacha i Beethovena, bo byli złymi ludźmi), ale Field jest tak inteligentnym scenarzystą, że nie daje odpowiedzi jednoznacznych na żadne z postawionych pytań. Field potrafi w jednej sceny wypunktować absurdy cancel culture i cenzurowania, a jednocześnie pokazuje, że nie można traktować artystów jak świętych krów.
Nie tylko scenariuszowo, ale też reżysersko Field dowiózł, bo mimo długiego metrażu nie nudziłem się, a film do łatwych seansów nie należał, bo mówią tekstami bardzo hermetycznymi. Ale dzięki talentowi reżysera i jego ekipy (montaż, zdjęcia, praca kamery, itd ) oglądało mi się Tar jak thriller, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty.