×

Noc Dziękczynienia. Recenzja slashera Thanksgiving Eliego Rotha

Jeśli tak jak Oskar i Kuba Brenner jesteście normalni i nie potrzebujecie żadnych udziwnień, Noc Dziękczynienia będzie się Wam podobać. Recenzja filmu Noc Dziękczynienia w reżyserii Eliego Rotha. Skróconą wersję tej recenzji znajdziecie TUTAJ.

O czym jest Noc Dziękczynienia

Plymouth w stanie Pensylwania to miejsce, w którym wymyślono Święto Dziękczynienia. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy miasta poważnie podchodzą do jego świętowania (święta, a nie miasta :P). Czasy się jednak zmieniają i teraz ważniejszy od wspólnej celebracji przy stole z indykiem, jest nadchodzący dzień później Czarny Piątek. Pod miejscowym supermarketem już ustawiają się tłumy, by chwilę po północy rozpocząć łowy na przeceny. Zakupowy chaos kończy się tragedią. Rok później wciąż powracają jej echa w internetowej transmisji z feralnego dnia, która robi viralową karierę. Bo lajki też są już ważniejsze od święta. Zbliżający się chaos dopełnia tajemnicze konto na Instagramie prowadzone przez niejakiego Johna Carvera. Zapowiada on krwawą jatkę w zemście za wydarzenia sprzed roku.

Zwiastun filmu Noc Dziękczynienia

Eli Roth vs. Quentin.pl

Nie będzie przesadą, gdy napiszę, że nie poważam Eliego Rotha. Z niewiadomych przyczyn zakumplował się on lata temu z Quentinem Tarantino i wiezie się na tej znajomości jak Magda Umer na Agnieszce Osieckiej. Eli Roth kręci słabe filmy, które dobrze wyglądają tylko na papierze. Głównie dlatego, że dobrze wozi się na falach nostalgii za kinem z kaset VHS i umiejętnie trafia w gatunki, za którymi tęskno pokoleniu dzisiejszych czterdziestolatków. Nie tylko te oczywiste, a i te mniej oczywiste, tak jak w przypadku ożywienia gatunku kanibalistycznego, marnym jak zwykle Zielonym piekłem (The Green Inferno). No i nie można Rothowi odmówić wiedzy na temat takiego właśnie kina. Problem w tym, że gorzej, gdy mowa o umiejętnościach stworzenia go na potrzeby współczesnego widza. Jak również na potrzeby widza płaczącego za VHS-em, gdy nikt go nie widzi.

I być może właśnie ten brak oczekiwań po Elim Rothu sprawił, że Noc Dziękczynienia udała mu się w moich oczach. W końcu coś obiecał i dowiózł. Za samo to należy już docenić jego najnowszy film, szczególnie że oczekiwania tym razem były ogromne. W końcu mowa o filmie, który rozwija być może najlepszą rzecz, jaką Roth stworzył w dotychczasowej karierze – nakręcony przez laty fałszywy zwiastun filmu Thanksgiving z Grindhouse’u Tarantino i Rodrigueza.

Recenzja filmu Noc Dziękczynienia

Eli Roth nie kombinuje. Eli Roth odśnieża gatunek kalendarzowego slashera odnajdując święto, które do tej pory nie doczekało się takiego potraktowania, a przynajmniej jeśli chodzi o klasyki gatunku. Piątek trzynastego był, Prima Aprilis był, Czarne święta i Krwawe Walentynki były, a Święta Dziękczynienia jeszcze nie było. No to teraz jest. Nakręcone w najbardziej klasyczny sposób, jak tylko można byłoby się zabrać za slasher. Małe miasteczko, niekompetentna policja, dużo młodych ludzi do zaszlachtowania, morderca w masce, wszyscy są podejrzani, motywem sprawa z przeszłości, wymyślne sceny śmierci. Check, check, check, check…

Choć uważam Noc Dziękczynienia za film udany, to nadal pozostaje on filmem Eliego Rotha. Oznacza to ni mniej, nie więcej to, że nie jest filmem zbyt mądrym. Na czas seansu wypada więc wyłączyć mózg i cieszyć się pomysłowymi scenami śmierci. Nie są to sceny śmierci, które dostaną Oscara za choreografię, ale są to sceny śmierci, nad którymi ktoś choć przez chwilę pomyślał, a nie odbębnił je na zasadzie „a odetnijmy mu łeb i styknie”. To podstawa takiego kina, która została w Nocy Dziękczynienia zagwarantowana. A że opowiadana historia jest głupawa, to już nie tak wielki problem. Jasne, fajnie brzmi na papierze, że film Rotha to krytyka konsumpcjonizmu i mediów społecznościowych, ale nie wygłupiajmy się, krytykę konsumpcjonizmu i mediów społecznościowych wygłasza tu uczeń czwartej klasy szkoły podstawowej. Cała reszta również trzyma się na ślinie i nie należy zastanawiać się nad tym, czemu najlepszym pomysłem po zaszlachtowaniu kilkoro mieszkańców Plymouth jest ten, by jednak dalej zorganizować paradę, a na dodatek wykorzystać ją jako pułapkę na niebezpiecznego mordercę. Większość momentów pchających akcję do przodu po prostu się wydarza i nie ma czasu na to, żeby sprawić, by choć trochę wydawały się uzasadnione i logiczne. Koleś se znika bez śladu na rok, potem się pojawia pod bele pretekstem, bo przecież potrzebny jest jakiś podejrzany i tak się to kręci, bo wszyscy go traktują tak, jak gdyby nigdy nie zniknął. A zresztą, jakie tam zniknął. Jeździł holownikiem po okolicy, ale nikt go nie zauważył.

Inne wady? Noc Dziękczynienia stoi trochę w rozkroku pomiędzy klasycznym wyglądem taniego slashera na VHS, a dobrze zrealizowanym kinem współczesnym. W efekcie na VHS jest za ładny, a na współczesne kino za VHS-owy. Wot paradoks.

Czy będzie druga część Nocy Dziękczynienia?

Będzie. Eli Roth ogłosił to już na Instagramie podając datę premiery na 2025 rok i to, że zaczął pisać scenariusz. Jest to dobra wiadomość, bo może nie będzie miał czasu na to, żeby w międzyczasie nakręcić jakąś inną kaszanę. Skoro Noc Dziękczynienia mu wyszła, to niech tworzy ją dalej, bo co to za slasher bez kontynuacji. Przy okazji myślę, że nakręcenie takiego filmu za 15 milionów dolarów to duża sztuka i to akurat umieć trzeba, niezależnie od mojej opinii o Rothu. Nie znam się na technikaliach, ale Noc Dziękczynienia wygląda na dużym ekranie tak jak lubię. Nie czuć niskiego budżetu, wręcz przeciwnie. Szczególnie gdy porównać to do gorzej wyglądających filmów za 200 milionów dolarów.

(2598)

Jeśli tak jak Oskar i Kuba Brenner jesteście normalni i nie potrzebujecie żadnych udziwnień, Noc Dziękczynienia będzie się Wam podobać. Recenzja filmu Noc Dziękczynienia w reżyserii Eliego Rotha. Skróconą wersję tej recenzji znajdziecie TUTAJ. O czym jest Noc Dziękczynienia Plymouth w stanie Pensylwania to miejsce, w którym wymyślono Święto Dziękczynienia. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy miasta poważnie podchodzą do jego świętowania (święta, a nie miasta :P). Czasy się jednak zmieniają i teraz ważniejszy od wspólnej celebracji przy stole z indykiem, jest nadchodzący dzień później Czarny Piątek. Pod miejscowym supermarketem już ustawiają się tłumy, by chwilę po północy rozpocząć łowy na…

Ocena Końcowa

7

w skali 1-10

Podsumowanie : Rok po tragedii, jaka rozegrała się w miejscowym supermarkecie, w Plymouth swoje łowy rozpoczyna psychopatyczny morderca. Klasyczny kalendarzowy slasher bez żadnych udziwnień, który powinien zadowolić widza wychowanego na VHS-ie, któremu przejadły się metaslashery.

Podziel się tym artykułem:

4 komentarze

  1. Widzę, że strona przeszła sporą metamorfozę. Szkoda, że zniknęły najnowsze komentarze, bo widać było na szybko kto co napisał i czy może coś odpowiedział w wątku, który mnie interesował. Nie tam, zeby tych komenrarzy to setki byy, albo chociaż dziesiątki dziennie.

    Ale nie rozumiem tej nowej mody na nowej stronie wrzucania dwóch recenzji jednego filmu. Po to ta skrócona recenzja? Wpada rykoszetem po publikacji gdzieś indziej? Ja bym chciał więcej Quentina niż mniej, dlatego mnie te skrócone raczej nie interesują.

  2. Postaram się ogarnąć, żeby nie było widać pingbacków w komentarzach, bo to one powodują zamęt, ale też, jak słusznie zauważyłeś, tych komentarzy zwyczajnie nie ma, to i nie ma się co pojawiać. Ostatnie dwa były 17 listopada, a ostatni merytoryczny 😛 18 października. Mamy 5 grudnia.

    Wszystkim nie dogodzisz. Zaręczam, że większość osób – jeśli w ogóle wypowiada się w tym temacie – marudzi, żebym nie pisał takich długich recenzji. Nie mam zamiaru pisać krótkich recenzji, więc piszę takie jak zawsze. Skrócone wersje są odpowiedzią na te marudzenia. Nie wydaje mi się, aby były jakimkolwiek problemem (poza tymi pingbackami w komentarzach), nawet ich na głównej stronie nie wyświetlam, bo tylko te długie uważam za właściwie. Krótkie recenzje nie wpływają nijak na częstotliwość/długość pojawiających się tu recenzji.

  3. Dziwni ci ludzie. Ja od zawsze, od kiedy pamiętam (nie chcę tu stawiać się w roli pioniera, że od początku strony jeszcze na bloxie, bo pewnie nie, ale rzeczywiście od dawna) czytam Twoje recenzje i to dla nich wchodzę (żałuję strasznie ukrytych linków do gołych bab, ale rozumiem, że to kupę czasu zabiera i ciężko się nie powtarzać). Żałuję, ze tych recenzji jest ostatnio tak mało. Żałuję jeszcze więcej, że w ogóle praktycznie nie ma filmów, o których nie słyszałem, jakichś niszowych horrorów, które musiałbym natychmiast wyszukać.
    Inna sprawa, że zamknął się mój ulubiony wystawca z festiwalu w Torrento (jak już pomysł wpadł do głowy to właśnie poświęciłem 15 minut i znalazłem dobrą alternatywę), więc ciężko takie filmy zdobyć. I przyznam też, że z wiekiem staję się zbyt wygodny i coraz mniej mi się chce torrentować, a wolę poczekać, aż się w streamingu pojawi. A streamingów jest tyle, że zawsze coś do obejrzenia będzie, aż w końcu i to co chciałem obejrzeć 3 lata wcześniej w kinie trafi w końcu na ten serwis, który opłacam.
    Natomiast jeśli chodzi o meritum mojej wypowiedzi (dyskusyjne, ale jakieś jest), to od samego początku są dwie przyczyny, dla których regularnie czytam tego bloga. Pierwsza to oczywiście dobór filmów recenzowanych, druga to jakość recenzji. Wnikliwość, zauważanie smaczków, ale też dystans do siebie i samego recenzowania. Nawet jak film mi nie podszedł, to i tak jego recenzja u ciebie jest świetną lekturą. I nie mieści mi się w głowie, że są ludzie, którzy mogą wchodzić do Ciebie i mówić: no wiesz, super te recenzje, fajnie i wszystko, ale nie chce mi się czytać.
    Zastanawiam się czy te krótsze recezje im się chce czytać, czy po prostu w nich widać ocenę od razu na dole i nie trzeba scrollować. Mnie interesują tylko te pełne. Od zawsze.
    Szczególnie teraz, jak pojawiają się tak rzadko. To w zasadzie święto, żeby przeczytać te kilkadziesiąt zdań ze dwa razy w miesiącu jak się coś nowego pojawi. Co ten Quentin tym razem obejrzał, że mu się chciało opisać.

  4. Cóż. Osobiście traktuję to całe „pisz krócej” bardziej jako obelgę niż zachętę, no ale najwyraźniej pełne recenzje nie są aż tak atrakcyjne jak sam uważam i jak uważasz Ty (dzięki za miłe słowa, czytałem komentarz już trzy razy 😉 ). Oczywiście nie zgadzam się z tym, że nie są, wiadomo. I generalnie mam to w dupie i piszę jak zawsze. A że mogę w ten skrócony sposób trochę wyjść naprzeciw oczekiwaniom, to skoro nie zajmuje to dużo czasu – fuck it, zredaguję.

    To w ogóle głębszy problem bardziej na elaborat, a nie na komentarz. Pisz jak lubisz i zajrzą trzy osoby (plus rozkmina czemu trzy, bo to tak fajnie napisane! 🙂 ) albo spróbuj pisać na maksa pod SEO i „zobaczysz, zajrzy więcej”. Dobry kumpel, który jeszcze lepiej mi życzy, przekonywał mnie do tego, żeby mi ChatGPT redagował moje recenzje ściśle pd SEO. No wiem, chciał dobrze, ale to jak szmatą w ryj. „Hej, Q, nie masz swojego charakterystycznego stylu, równie dobrze roboty mogą pisać za ciebie, a przynajmniej urośnie w Analyticsie!”. Jest to więc stała walka, której nie widać. Pomiędzy „jebać to, nie ma sensu” a „bardzo lubię pisać choćby dla trzech osób”. Nie widać też, bo już mam dość słuchania Żony (nie powinna tu zajrzeć :P, ale sprawdzę), że ciągle żalę się na bloga. „To już dawno przestało być śmieszne, gdy mędzisz o tych trzech czytelnikach!”. No to się żalę sam sobie we łbie, gdy ktoś kolejny przyjdzie i powie: „Hej. czytam twojego bloga, ale mógłbyś pisać krócej?”.

    Też żałuje, że nie ma tu recenzji tych mniej znanych filmów, ale ślad po nich zawsze można znaleźć w podsumowaniach miesiąca. Nie bez znaczenia jest też fakt, że dużo mniej oglądam, więc gdy mam wybór, to wybieram głośniejsze tytuły niż szukanie mniej znanej perełki. Tak czy siaj nieustannie polecam grzebanie w podsumowaniach. Na pewno coś się wygrzebie, choć pewnie dobrze o tym wiesz.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004