Nie od razu Klasztor Shaolin zbudowano – chciałoby się zacytować na starcie stare chińskie przysłowie, które idealnie pasuje do najnowszego polskiego dzieła Netfliksa, filmu Plan lekcji. Owszem, znalazły się w nim najprawdopodobniej najlepsze sceny walk w polskim kinie (chciałem mieć jakiś cytat gotowy na plakat), ale po pierwsze konkurencji nie miał żadnej (choć pamiętam parosekundową scenę walki wręcz bodaj z serialu Krew z krwi, która wypadła znakomiciej), a po drugie to, że najlepsze, wcale nie oznacza od razu, że bardzo dobre albo choć dobre. (Po trzecie na pewno wszystkich kandydatów nie widziałem, bo chyba jeszcze w poprzednim filmie Daniela Markowicza – Bartkowiak – się leją). Recenzja filmu Plan lekcji, Lesson Plan. Netflix.
O czym jest film Plan lekcji
Damian (Piotr Chada Witkowski) to pracujący pod przykrywką policjant, który zmaga się z osobistą tragedią. Dawno już odszedł z pracy i spędza całe dnie na piciu i rozpamiętywaniu. Przerwę w tymże piciu i rozpamiętywaniu robi dla starego kolegi (Marcin Bosak), który prosi go o pomoc w rozgryzieniu sprawy handlarzy narkotyków, których towar rozprowadzany jest wśród uczniów liceum, w którym ów przyjaciel pracuje. Spraw jest poważna, bo od dragów zmarł już jeden z nastolatków. Damian nie kwapi się z pomocą, co kończy się śmiercią jego przyjaciela. Byłemu glinie nie pozostaje nic innego jak zatrudnić się w liceum jako historyk i na własną rękę rozgryźć sprawę skurwysynów odpowiedzialnych za śmierć jego kumpla.
Zwiastun filmu Plan lekcji
Recenzja filmu Plan lekcji. Netflix
Obeznanych z polskim kinem już na samym początku Planu lekcji czeka niemały szok, gdy w zaledwie pierwszych pięciu minutach filmu zorientują się, że nie tyle trup ściele się tu gęsto, co za sprawą tego, w jaki sposób ściele się ów trup. Oto Piotr Witkowski kończy gadać, a zaczyna kocimi ruchami ju-jitsu, aikido itd. likwidować swoich wrogów, poprawiając im salwą z kałacha. Niczym Dolph Lundgren i Brandon Lee w siedzibie, yakuzy, on, Polak!, rzuca przeciwnikami na lewo i prawo, kopie ich, wali po ryju i dokańcza onelinerem. Oto pierwsze zetknięcie widza z nową jakością w polskim kinie.
I chciałoby się, aby ta nowa jakość rzeczywiście szła w jakość. Niestety, Plan lekcji to typowy akcyjniak klasy B kręcony na potęgę w latach 80. ubiegłego wieku na VHS-a. Nie różni go od nich wiele, choć warto byłoby, aby twórcy pamiętali, że te lata 80. to były czterdzieści lat temu. Próbują nadrabiać montażem i pracą kamery, ale widać jak na dłoni, że nikt wcześniej tego w Polsce nie próbował, stąd nie mamy specjalistów, aby Piotr Witkowski stał się dzięki swojej ekipie filmowej drugim Scottem Adkinsem.
Bez pomocy zmyślnej choreografii, ekscytujących zdjęć, pomysłowych kątów i umiejętnego montażu, Piotr Witkowski Scottem Adkinsem nie jest. Nie znam się na sztukach walki, nie będę udawał, że tak, ale i tak niewprawnym okiem widać, że polski aktor, wie czym się to je i że pewnie trenował/trenuje sztuki walki. Dzięki temu może rozwalać przeciwników z gracją i bez konieczności korzystania z dublerów/zbliżeń kamery, ale w sytuacji, gdy nie jesteś Scottem Adkinsem, twórcy filmu muszą ci pomóc! No a w filmie Plan lekcji pomagają średnio. Ciosy nie mają odpowiedniej siły, często nie dochodzą do ryja czy tam wątroby, a gdzieniegdzie trafiają się przestoje w płynności akcji. Cios jeszcze nie został wyprowadzony, a odbiorca już na niego czeka w odpowiedniej pozie. Decydują oczywiście ułamki sekund, ale jest to widoczne. A widoczne jeszcze bardziej, gdy po pierwszej ekscytacji tym, że oto w polskim filmie walą z karata, zaczyna się zauważać, że choreografia walk jest tu raczej randomowa. Jak na polskie kino – rewolucyjna – ale jak na kino kopane, przeciętna. Oto więc przed nami kolejna polska produkcja Netfliksa zbijająca kapitał na tym, że czegoś takiego jeszcze w Polsce nie było. I nie dająca od siebie nic, by choć trochę zaskoczyć, zaprezentować coś, czego do tej pory nie można było zobaczyć w filmach z Billym Blanksem i Cynthią Rothrock.
Warto jednak zaznaczyć, że nie ma wstydu. Plan lekcji jest bezbolesnym akcyjniakiem, który nikomu występującemu w tym filmie krzywdy nie robi. Owszem, jest się czego czepiać przy odrobinie złej woli, no ale w sumie po co? Niestety polskie kino nie znalazło jeszcze sposobu na to, aby ekranowi twardziele wyglądali na ekranie jak twardziele i na to Plan lekcji również cierpi. Zaciekłe miny, kocie ruchy i żucie gumy to za mało. Zarówno w przypadku głównego bohatera, jak i małolatów oraz filmowych badgajów.
Cała para twórców poszła w akcję, więc fabularnie jest tutaj nędznie. Plan lekcji to typowe „kino porno”, w którym między jednym i drugim mordobiciem aktorzy męczą się z drętwymi dialogami (parę onelinerów można jednak pochwalić – w ogóle instytucja onelinera też póki co nie zakiełkowała w polskim kinie, więc i tu przeciera szlaki). Postaci zostały tu zarysowane szczątkowo, a intryga szyta jest już nawet nie grubymi nićmi, ale kordonkiem. O pojawiających się postaciach wiadomo od razu, jaką rolę zagrają w tej opowieści i nie sposób się pomylić. Nikt nawet nie stara się ukrywać, komu trzeba lać po ryju, a kto może zostać twoim kumplem do walki.
Krwi nie ma, cycków też nie ma.
(2559)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Były policjant rozpoczyna pracę jako historyk w liceum, by odnaleźć morderców jego przyjaciela. Kopanego kina made in Poland jeszcze nie było i „Plan lekcji” przeciera te szlaki cierpiąc na wszystkie przypadłości takich pionierów. W całości skupiony na kolejnych przeciętnie zrealizowanych nawalankach, oferuje praktycznie zerową fabułę.
Podziel się tym artykułem:
Na początku film bardzo przypomniał mi słynnego Belfra – tylko tam role były nieco odwrócone: nauczyciel zgrywał detektywa kierując się osobistymi pobudkami a tu prawdziwy pies wciela się w rolę nauczyciela. Dialogi słabe, gra aktorska Agatki na minusowym poziomie – takiego dna nie widziałam jeszcze w żadnej polskiej produkcji. Komentarze w stylu ” nie wytrzymał napięcia” od początku były tak żałosne, że sprawdziłam czy aby na pewno nie jest to jakaś parodia – niestety, nadal widnieje jako polski thriller. Podsumowując: ujrzeć dobre polskie kino to jak ujrzeć świat, którym nie rządzą pieniądze i internet.
Całkowicie się zgadzam z tą recenzją. Choć ja bym dał ciut wyższą notę. Bo jak na polskie warunku to całkiem dobre kino. Ale fakt, gdyby mieli tu jakiegoś lepszego choreografa do tych walk, to pewno by się przełknęło te drętwe dialogi.
Ale film można polecić, bo w sumie to od filmów Pasikowskiego z lat 90-tych, to polskie kino nie miało chyba ani jednego fajnego filmu akcji.
No panie, z tym kiełkowaniem onelinerów to bym się nie rozpędzał, pierwsze Psy miały tego całkiem sporo i to po dwóch stronach „barykady” ☝️
P.S. Najpierw napisałem „balustrady” i tak paczem i widzę, że mi coś nie pasuje ale zmęczony porą mózg nie bardzo chciał wyłapać co ????
Myślę, że jest tutaj pole do dyskusji, bo w „Psach” to wydaje mi się, że bardziej są kultowe teksty, a nie B-klasowe onelinery :).
Obejrzałem i ogólnie jestem zadowolony. Oczywiście film jest tak schematyczny, że bardziej by nie mógł choćby chciał. Aktorstwo jest bardzo słabe i o ile w przypadku aktora grającego głównego bohatera jeszcze jestem w stanie to przełknąć (bo ciężko znaleźć aktora, który opanował sztuki walki), o tyle już od całej reszty jednak wymagałbym zdecydowanie lepszej gry, nawet w takim filmie.
Natomiast bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie walki. To znaczy wszystko widziałem już wcześniej i o wiele lepiej zrobione, ale w polskim filmie jeszcze nie. Bardzo fajnie te walki były też pokazane, szczególnie pierwsza w dojo, gdzie na jednym ujęciu jechało bez durnych cięć, przy których nic nie widać.
Onelinery były ekstra. Wcześniejsi komentujący pisali, że byli zażenowani ich poziomem, a mi się podobały. Oneliner wg mnie nie musi być jakąś nowością w filmowej skali świata, ma jedynie być celnym i dobitnym podsumowaniem tego co widzimy. Jak dla mnie były one bardzo celne i zabawne. Jakby ten film powstał 30 lat temu, to by był jednym tchem wymieniany z najbardziej kultowymi produkcjami. Wiadomo, że Polacy nie mają żadnego doświadczenia w takim kinie i nie oczekuję, że nagle się to zmieni, ale fajnie jest zobaczyć rodzimego przedstawiciela gatunku, którego nie trzeba się wstydzić. Chwalić może też za bardzo nie ma czym, ale poziom przyzwoity został osiągnięty