I kolejna porcja serialowych refleksji. Dawno nie było tak produktywnego sezonu Serialowa #nikogo
Serialowo, s12e05
The Walking Dead, s9e08. FOX
Półfinał dziewiątego sezonu The Walking Dead to kwintesencja tego, czego oczekiwałbym po serialu. Żadnego kombinowania, wysilania się na nie wiadomo co i prób wymyślenia na nowo prochu. Wystarczy zapodać mgłą i mamy epicki odcinek. A przynajmniej jego część, łącznie z końcówką. Ta mgła to najlepsze, co zdarzyło się The Walking Dead od dłuższego czasu. Dowodzi, że to właśnie w realizacji tkwią największe atutu serialu, a nie w dyskusjach o tym jak to zombieapokalipsa wpływa na ludzi i ich psychikę.
Podoba mi się „nowa” droga jaką podąża serial i gdyby jeszcze ograniczyć do minimum ww. zbędne gadki, których jest sporo, a skupić się na konkretach takich jak mgła – byłoby jeszcze lepiej. Do tego powybijać kilkoro bohaterów więcej i ograniczyć główną obsadę, bo im więcej postaci, tym więcej smętnych gadek odciągających od zombie-sedna The Walking Dead. Maggie zniknęła i jakoś jej nie brakuje, podobnie byłoby więc z jeszcze kilkoma postaciami.
A pomysł na gadające „zombie” w pytkę.
Survivor, s37e10. CBS
To już dziesięć odcinków trzydziestego siódmego sezonu Survivora, a na Q-Blogu ani słowa? To dobry moment, żeby to naprawić, bo sezon numer 37 to sezon zacny, przypominający mój ulubiony trzynasty. Grupa zawodników skazanych na porażkę bierze sprawy w swoje ręce i zaczynają dziać się rzeczy, dzięki którym Survivor, mimo tylu sezonów, pozostaje najlepszym reality-show w telewizji. I doprawdy mam to gdzieś czy całość jest ustawiona i napisana przez scenarzystę. W ogóle o tym nie myślę, bo nawet jeśli tak, to szacunek dla tego kogoś, kto dalej jest w stanie wymyślać twisty, jakich do tej pory nie było w Survivorze. Oni tam uwielbiają to ich „to wydarzyło się po raz pierwszy w historii”!
Tym razem uczestnicy zostali podzieleni na plemiona Goliatów i Dawidów. Wiadomo, o co chodzi, nie jest to żadna metafora. Merdż dawno za nami, a to oznacza, że sezon zaczął się na poważnie. I rzeczywiście, przynajmniej dwa trajbale były historyczne. Obejrzałem je po trzy, cztery razy, takie były dobre. Ostatni, podwójny odcinek, nie miał już tyle jakości, ale to cisza przed burzą. Zresztą zwykle podwójne odcinki są takie sobie. Mam wrażenie, że decydują się na nie, gdy widzą, że wszystko zaczyna przez chwilę iść jak po sznurku i jeden odcinek z przeciętnym trajbalem to za mało. Na pewno można to wcześniej zaplanować, wiedząc, że widz będzie się jarał tym, że dostaje dwa odcinki w cenie jednego. I nie będzie narzekał, że poprzednie były lepsze.
W kwestii moich ulubieńców sezonowych nie zaskoczę nikogo. Christian to klasa sama dla siebie i chciałbym zobaczyć jakiś mistrzowski sezon z nim i Cochranem plus kilkoma innymi survivorowymi mózgowcami. Najbardziej jednak od początku trzymam kciuki za Gabby. Jeśli szykują z Christianem to, co myślę, zapowiada się dzisiaj/jutro kolejny epicki odcinek.
Yellowstone, s01e07
Zawiesiłem się na tym siódmym odcinku i odwiesić nie mogę. Dziwny serial. Ma absolutnie wszystko, żeby być topowym, a z jakiegoś powodu nie potrafi przeskoczyć średniej. Co najbardziej zaskakujące, wina leży po stronie scenariusza. Zaskakujące, bo jego autorem jest Taylor Sheridan, co powinno dawać gwarancję jakości. I źle nie jest, ale… no jakoś tak sobie. Może to też kwestia nagłego sukcesu Sheridana i tłuczenia nowych projektów ile popadnie, póki jest popyt. Inna sprawa, że tacy odnoszący sukces scenarzyści pewnie mają pełne szuflady niezrealizowanych projektów.
W serialu Yellowstone przenosimy się do Montany na rancho Johna Duttona (Kevin Costner). Dutton to twardy ranczer milioner, który biłby się jak Kargule i Pawlaki nawet o trzy palce ziemi. I musi się o nie bić, bo wszyscy chcą uszczknąć kawałek jego hektarów. Głównie sąsiednie miasto, które chciałoby się rozwijać. Duttonowi koło pióra chcą też zrobić Indianie, którzy wplątują się z nim w zatarg o bydło. Kiedy w efekcie ginie jeden z synów Duttona, sytuacja eskaluje. Dutton ma jednak jeszcze trójkę dzieci. Najmłodszego Cory’ego (Luke Grimes), który nie chce żadnych kontaktów z ojcem, bodaj średniego Jamiego (Wes Bentley), który jako prawnik ciągle trzyma się blisko ojca oraz córkę Beth (Kelly Reilly). Twardą famme fatale rozgniatającą obcasem kolejne męskie karaluchy. Wkrótce rodzina będzie musiała się ustawić wspólnie do zdjęcia (to taka #metafora :P), a wiadomo, jak to jest z rodzinnymi zdjęciami.
Począwszy od epickiej muzyki na czołówce, poprzez znakomite zdjęcia krajobrazów Montany, aż po świetną obsadę z Kevinem Costnerem na czele. Yellowstone robi wrażenie realizacją i pod tym względem to światowy top. Opowiadana historia, cóż… Motorem napędowym całej historii jest to jak to każdy chce zrobić koło pióra Duttonowi. Ale szybciej lub później okazuje się, że nic mu nie można zrobić, bo ma wszystkich w kieszeni. I tyle filozofii. Żeby ktoś był choć trochę bliżej zagrania na nosie Duttonowi przez te siedem odcinków, ale nic takiego nie ma miejsca. Dutton albo zmieni bieg koryta rzecznego, albo przeleci panią senator i już. Żeby nie było nudno, do akcji wkracza też Cory. Chłopak „cierpi” na ciekawą przypadłość – ile razy wyjdzie z domu to coś mu się przydarzy. A to zabiją mu brata, a to wybuchnie fabryka metamfetaminy, a to uratuje Indiankę przed gwałtem. A to odkopie dinozaura. (Swoją drogą jego syn do wykapany tata – ledwo wyszedł z domu i o mało się nie utopił). Do tego dochodzi również świetna Beth, która jednak z czasem zaczyna nudzić tą swoją dezynwolturą. Na szczęście świetnie wygląda w wannie. No i jest jeszcze pozbawiony osobowości Jamie. Rodzinne stosunki w familii Duttonów wydają się najciekawsze w całym serialu, którego fabuła nie porywa tak jak powinna.
Podziel się tym artykułem:
Co do Yellowstone to może zacznę od Costnera, bo to ciekawy akurat wybór, że nie gra porządnego gościa, bo jak mnie pamięć nie myli to mało takich ról ma na koncie (jedynie kojarzę Doskonały świat gdzie zagrał przestępce, a przede wszystkim Mr Brooks gdzie zagrał psychopatę). Nie przeszkadza mi też, że mało kogo z tej rodziny da się lubić na czele z dziećmi Duttona, bo to nie pierwszy serial z antybohaterami w rolach głównych. Może jedynie najmłodszy syn Cory Dutton budzi ciepłe uczucia u widza. No i kobiece postacie na drugim planie są sympatyczne.
Choć polubiłem Ripa, jeden z rządzących na terenie Duttonów i z którym każdy pracownik rancza się liczy i osoba, którą John darzy ogromnym szacunkiem. Cole Hauser gra typowego macho, ale też nie przeszarżował swojej roli.
W roli przeciwników Duttonów obsadzono Gila Birminghama i Danny Hustona czyli kolejni dobrzy aktorzy. Minusem jest, to że nie każdy ma co grać, jak choćby Huston, którego rola ogranicza się do tego, że wpada w kłopoty i wszyscy piorą go po pysku. Mieć takiego charyzmatycznego aktora jak Huston i dać mu rolę gościa, który obrywa po gębie od wszystkich, nawet od kobiet, to przyznam, że dość zaskakujący wybór. Sądziłem, że będzie głównym przeciwnikiem Costnera i niby jest, ale skoro robi za chłopaka do bicia to żaden godny przeciwnik dla rodziny Duttonów.
Yellowstone to współczesny western Sheridana czyli tematyka w której czuje się jak ryba w wodzie, ale niestety nie jest to tak dobra produkcja jak mogłaby być. Jak dla mnie to najsłabsze dzieło za jakie odpowiada Sheridan, a uwielbiam klimat jego filmów. Największy minus serialu jest taki, że zamiast się skupić na walce o ranczo to woli zajmować się Sheridan romansami i życiem osobistym bohaterów przez co główny wątek się rozwadnia.
Nie mam nic przeciwko temu jak pokazywane jest życie osobiste bohaterów w serialach i filmach, bo dzięki temu lepiej poznaje się postacie, ale tego elementu w serialu jest za dużo. Do tego stopnia, że można odnieść wrażenie, że wszystkie pozostałe wątki są ważniejsze od wątku walki o ranczo. Moim zdaniem za dużo melodramatu jest, źle rozłożono poszczególne elementy fabuły w Yellowstone.
A skoro to serial Sheridana to nie tylko faceci są macho, ale też kobiety, tylko że jest to pociągnięte aż za bardzo, prawie na granicy autoparodii co najlepiej widać w przypadku Beth granej przez Kelly Reilly. Oczywiście dziewczyna rzuca bluzgami, śpi z kim popadnie, pije tyle wódki, że dziwne że ma jeszcze wątrobę, bije się z facetami i prowokuje wszystkich. Reilly stara się jak może, bo to dobra aktorka, ale z Ruth zrobiono tak zimną sukę, że jej postać wypada czasami niezamierzenie zabawnie.
Zresztą nie tyczy się to też Ruth, ale też większości dialogów, które często są tak macho i tak przesadnie twarde, że wypadają niezamierzenie zabawnie. Kolejna rzecz na którą ponarzekam jak została źle skonstruowana to nieszczęścia i problemy jakie spadają na rodzinę Duttonów.
W jednym odcinku potrafi tyle się wydarzyć tragedii u Duttonów, że brakuje by cegła im spadła na głowę w drewnianym kościele, a Duttonowie oczywiście nie okazują emocji, bo prawdziwi twardziele nie płaczą. Ale mimo tego jak narzekam to muszę powiedzieć, że serialu nie ogląda się źle, tylko twórca przesadził w tych elementach.
Więc może przestanę narzekać i pochwalę stronę techniczną, bo serial ma świetne zdjęcia i muzykę (nie przewijałem ani raz czołówki, która jest doskonała), dobrych aktorów i mój ulubiony klimat produkcji Sheridana, a odcinki szybko zlatują mimo zbytniej dawki melodramatu, ale po tym scenarzyście i reżyserze spodziewałem się lepszego serialu. Nie wiem czy na to samo w recenzjach z USA narzekano, choć jak miałbym obstawiać to pewnie serialowi dostało się za to jak jest prawicowy. Pewnie amerykanom przeszkadza to, że głównym bohaterem jest chrześcijanin, który wszystkimi rządzi i z nikim się nie patyczkuje. W sumie to brakuje w tym serialu, żeby obok Costnera pojawił się Mel Gibson:-)
Szkoda, że wyszło średnio i właśnie taką ocenę postawię bo należy się 5/10 głównie za ładne obrazki, aktorów, muzykę oraz klimat typowy dla Sheridana. Liczę że w drugiej serii poprawią te kilka elementów na które narzekam, bo serial mimo średnich recenzji w USA jest jedną z najchętniej oglądanych produkcji Paramount Network dzięki czemu zamówiono 2 sezon (pewnie ogląda cała prawica w USA i zwolennicy Trumpa:-D).
Mnie podoba się każdy film Sheridana i tym bardziej jest to dziwne, że tym razem nie wyszło. Może wina leży w tym, że skoro serial to więcej godzin i musiał pozapychać czymś odcinki, zamiast skupić się na głównym wątku, i historia się rozwodniła. A to jakie to rozczarowanie pokazuje to, że tłumacz z jednej z grup od napisów po finale ogłosił, że odpuszcza tłumaczenie 2 sezonu. Chyba jedyni zadowoleni z serialu to są na forum KMF:-)