Powietrzne starcie, jakie w polskich kinach rozegrało się w sierpniu A.D. 2018 wygrał film Dywizjon 303. Historia prawdziwa. Pokonał on w bezpośrednim boju podobną produkcję 303. Bitwa o Anglię. Choć nie było to jakieś wyraźne zwycięstwo, a o końcowym wyniku zadecydował bardziej fakt, że to film nasz, polski, a nie jakaś tania brytyjska produkcja semitelewizyjna. Choć wyreżyserowany przez Chorwata, jakby już w Polsce nie było reżyserów, bo wszystkich porwał Hollywood jak Zawieruchę. Nawet biorąc pod uwagę prężne jugosłowiańskie kino wojenne czasów marszałka Tito, którym zapewne pan Delić przesiąkł. Recenzja filmu Dywizjon 303. Historia prawdziwa.
O czym jest film Dywizjon 303. Historia prawdziwa
Rok 1940. Niemieckie siły lotnicze zaczynają panoszyć się nad brytyjskim niebem. Trwa powietrzna bitwa o Anglię, którą zdecydowanie wygrywają niemieckie asy lotnictwa. Problemem Brytyjczyków zaczyna być niedobór pilotów. Sprzętu mają pod dostatkiem, ale z pilotami krucho. W niebo startują coraz młodsze żółtodzioby, dla większości których pierwszy lot będzie też ostatnim w ich karierze. Tymczasem z ziemi ich wątpliwym popisom przyglądają się doświadczeni piloci z Polski. Chcą walczyć, ale nikt ich do tej walki wysłać nie chce. Bo na pewno nie odróżniają samolotu od taczki, po angielsku znają w porywach dwa słowa, no i w jakiej wojnie by nie uczestniczyli, to każdą po miesiącu przegrywali. Szybko jednak ktoś mądry w brytyjskim sztabie dochodzi do wniosku, że przecież co szkodzi, żeby Polacy sobie chwilę polatali do czasu wyszkolenia odpowiedniej brytyjskiej kadry zdolnej do wzięcia spraw bitwy o Anglię w swoje ręce. Szczególnie, że straty są coraz większe i w powietrzu wisi spektakularna katastrofa. Janowi Zumbachowi (Maciej Zakościelny), Witoldowi Urbanowiczowi (Piotr Adamczyk) i kolegom w to graj. Ochoczo wsiadają do myśliwców i rozpoczynają jeden z najbardziej chwalebnych okresów w historii polskiego lotnictwa wojskowego.
Recenzja filmu Dywizjon 303. Historia prawdziwa
Na początek historia prawdziwa. Na film Dywizjon 303. Historia prawdziwa poszedłem do kina z ojcem, który akurat mnie nawiedził. Po seansie wyraźnie wzruszony wciągnął gila nosem i rzekł:
– No będą nominacje!
– Do czego? – zapytałem wyraźnie zdziwiony.
– No jak do czego? Do Oscarów!
Spytałem czy żartuje, ale powiedział, że nie, a z miny można było wyczytać, że rzeczywiście nie.
Cóż, nominacji do Oscarów żadnych nie będzie. Dywizjon 303. Historia prawdziwa znów nie jest tym kinem, którym można by podbijać świat. Film Delicia sprawdza się jako produkcja dla statystycznego polskiego widza kinowego, który do kina chodzi tylko na filmy, o których głośno z tego czy tamtego powodu. Takiemu widzowi powinien się spodobać. Inni też nie będą pewnie specjalnie narzekać na tę przyzwoitą produkcję, do której jak nic pasuje łatka „jak na polski film”. I w tych kategoriach pierwotnie oceniłem Dywizjon 303. Historia prawdziwa na Siódemkę, ale im dłużej o nim myślałem, tym pojawiło się więcej powodów do jej obniżenia. Wyszło trochę niesprawiedliwie, bo konkurent też wylądował z Szóstką, a przecież film Delicia jest lepszy. Bo polski, chyba głównie dlatego.
Bezapelacyjnie lepsze są tu sceny lotnicze. Nie jest to jakieś mistrzostwo świata, bo bez odpowiednich funduszy być nie mogło, ale samoloty wyglądają lepiej, efekty dopracowane są lepiej, łyżwiarskie wrażenia artystyczne wypadają lepiej. Zdarzają się cieniutkie i nienaturalnie wyglądające sceny (np. lądowanie łysego Niemca), ale przeważnie Hurricane’y i inne Messerschmidty wyglądają ładnie. Wrażenie „ładności” podbija filmowe oszustwo, którego dopuścili się polscy filmowcy. Otóż spróbowali nas oszukać, że Dywizjon 303. Historia prawdziwa to co najmniej film Michaela Baya. Przesadnie pompatyczna muzyka, ujęcia spod kolan bohaterów pod kątem w górę, zwolnione tempa, samoloty lśniące w promieniach wschodzącego słońca – widać, że ktoś przed rozpoczęciem zdjęć odpalił sobie Pearl Harbor itp. i przełożył to na filmowy język polski. Wyszło jak mogło wyjść za ułamek budżetu Baya.
Takie właśnie „bayowe” oszustwo próbuje zamaskować fakt, że gdyby się go pozbyć, pozostałby przeciętny polski film wojenny z kulejącym scenariuszem i jeszcze bardziej kulejącymi dialogami. Nadrabiający sercem. Znów przypominający produkcję telewizyjną: scena na lotnisku, scena w barze, scena w sztabie, scena w powietrzu, scena na lotnisku, scena w barze… Twórcy lubią się chwalić, że tylko Dywizjon 303. Historia prawdziwa ma prawo podpierać się dziełem Arkadego Fidlera (nie pomyl filmu! patrz, specjalnie dodaliśmy do tytułu człon „historia prawdziwa”), ale to tylko marketingowe gadanie, bo historia Dywizjonu 303 jest jedna i nie ma różnicy czy obejrzycie 303. Bitwa o Anglię czy Dywizjon 303. Historia prawdziwa – poznacie z nich historię Dywizjonu 303 z jakimiś dodatkowymi i nic nieznaczącymi dodatkami fabularnymi w postaci romansu.
Romansu, który w filmie Dywizjon 303. Historia prawdziwa wypada bardzo słabo. Jak zresztą wszystko, co związane z rzeczami innymi niż powietrzne starcia. Przede wszystkim problem wynika z wyjątkowo słabo rozpisanych postaci. O Urbanowiczu wiemy, że chce dalej zabijać, o Zumbachu, że zostawił w Polsce dziewczynę, o reszcie nie wiadomo nic. Paradoksalna jest np. scena, kiedy przepytywany jest bohater grany przez Wieczorkiewicza. Co czuł, gdy zestrzelił pięć samolotów wroga? On coś tam odpowiada, a my uświadamiamy sobie, że chyba nawet nie było pół sceny, w której kogoś zestrzelił. Być może była, ale piloci Dywizjonu 303 traktowani są tutaj jak bohater zbiorowy. Nie mają innego celu niż być w obsadzie filmu i rzucać słabymi żarcikami na płycie lotniska. Choć to i tak nic w porównaniu do wątku z diabolicznym planem angielskiego oficera, który nie wiadomo po co podstawia polskim lotnikom aktorkę, która nie wiadomo po co ma kogoś tam uwieść, ale ona potem ma pretensje i za chwilę już jest wielki love z Zakościelnym. Całe to knucie po ustaleniu, że polscy piloci są najlepsi jest warte funta kłaków i niepotrzebnie zabiera ekranowy czas. Wcale nie dodaje „wzruś-faktora” do sceny, w której diaboliczny przyznaje naszym, że się mylił co do nich.
Dywizjon 303. Historia prawdziwa udowadnia to samo, co udowodniła konkurencja – brakuje w historii Dywizjonu 303 jakiegoś spektakularnego wyczynu, wokół którego można by osnuć fabułę filmu. Wiem, wiem, najwięcej zestrzelonych myśliwców, najmniejsze straty, to spektakularne! Ale dla kina ważniejsza byłaby samobójcza misja, w której uwolnili Winstona Churchilla czy coś takiego. A tak to polatali nad Wielką Brytanią, postrzelali do Niemców, koniec bitwy rozchodzimy się do domów i dopiero z napisów końcowych dowiadujemy się, co tak naprawdę wielkiego osiągnęli bohaterowie filmu. Na dobrą sprawę nie dowiedzieliśmy się o nich zbyt wiele poza kilkoma migawkami z przeszłości, którymi poprzetykana jest fabuła filmu. Wszystko to rozmyło się w przeciętną historię, której brakuje jakichś wyraźniejszych badgajów – jest takich dwóch, ale warto było ich chociaż obsadzić jakimiś znanymi aktorami dla lepszego efektu – i przede wszystkim scenariusza. Muzyka, patos i Matka Boska to za mało. Choć bohaterowie Dywizjonu 303 na szczęście nie muszą się wstydzić filmu Delicia. Wyszedł tak jak mógł wyjść efektowny polski film wojenny. Szczególnie widać jego braki w porównaniu z podobnymi amerykańskimi filmami, przy czym warto zauważyć, że nie zawsze decydującym czynnikiem jest budżet. Przecież wystarczy porównać oparte tylko na dialogach sceny przemówienia przed bitwą Aldo Raine’a z Bękartów wojny i Urbanowicza z Dywizjonu 303. Totalnie inna liga. (PS. Brawa dla Adamczyka. Przy Bękartach zastanawiałem się, czy byłby w ogóle jakiś polski aktor potrafiący tak jak Waltz na zawołanie operować kilkoma językami. Adamczyk świetnie sobie poradził z angielskim i niemieckim).
Tak czy siak ojcu się podobał. „Głupi Angole, tak się z nas śmiali, ale chłopaki im pokazały! No wzruszyłem się, fajnie, że mnie zabrałeś na to do kina!”.
(2172)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Polscy lotnicy ruszają do bitwy o Anglię. Wkrótce napiszą jej najwspanialszy rozdział. Szczery, prosty, zrealizowany na miarę przeciętnych możliwości realizacyjno-finansowych polskiego kina. Michael Bay dla ubogich krewnych.
Podziel się tym artykułem: