Ciężka sprawa. To może zacznę, nietypowo, od dobrej wiadomości. Serialowa wersja Lethal Weapon (a przynajmniej Lethal Weapon 1×01) jest dużo lepsza od serialowej wersji Rush Hour (a przynajmniej Rush Hour 1×01). To jedna dobra wiadomość. A druga dobra wiadomość jest taka, że przy końcu odcinka nawet zapałałem sympatią do nowych Martina Riggsa i Rogera Murtaugha. To sukces, bo przez całą resztę odcinka patrzyłem na nich jak na dwójkę randomowych kolesi, którzy udają prawdziwych Riggsa i Murtaugha i nawet przez chwilę się do nich nie zbliżają.
O czym jest Lethal Weapon 1×01
Wierzcie bądź nie, ale są na świecie ludzie, którzy nie mają pojęcia, co to jest Lethal Weapon, czyli bardziej swojsko Zabójcza broń. Wychowali się w czasach gdy Mel Gibson przestawał być kochany, a Danny Glover naprawdę zaczynał być stary i mieli w nosie jakieś stare filmy. Dla nich to małe zarysowanie fabuły z pewnością się przyda. Kto wie, może tu zaglądają zamiast do Maffashion. Jest więc policjant Roger Murtaugh (Damon Wayans). Właśnie miał 50. urodziny i na domiar złego niedawno przebył groźny zawał serca, który zmusza go do tego, by za bardzo się nie ekscytował. Mimo to chce wrócić do pracy. Na posterunku dowiaduje się, że przydzielony mu został nowy partner. Martin Riggs (Clayne Crawford) przyjechał do Kalifornii z Teksasu i najwyraźniej chce umrzeć. Roger jeszcze nie wie dlaczego, ale my już wiemy od samego początku – ciężarna żona Riggsa zginęła w wypadku samochodowym. Riggs jest w rozpaczy, dużo pije, a na policyjnych akcjach popisuje się bezsensowną brawurą. No w końcu życie mu niemiłe, więc może sobie na to pozwolić. Gorzej z Murtaughem, który wolałby ciszę i spokój. Wydaje się, że ta dwójka do siebie nie pasuje, ale okazuje się, że całkiem nieźle współpracują, gdy przychodzi do rozwikłania sprawy tajemniczego samobójstwa, które najwyraźniej nie jest samobójstwem.
Recenzja Lethal Weapon 1×01
Napisałem na początku, że sprawa jest ciężka i rzeczywiście, sprawa jest ciężka. Nie zrozumieją problemu ci, którzy nie wychowali się na serii Lethal Weapon i dla których to jakieś tam stare filmy, które często powtarzają na TVN-ie. Cała zaś reszta będzie kręcić nosem, bo nie dość, że porwano się na klasykę i od nowa obsadzono kultowych bohaterów, to jeszcze zamiast piątej części, na którą wielu czekało mimo bezsensowności takich oczekiwań, przeniesiono Zabójczą broń do telewizji niczym jakiś holenderski format.
Nie ma się co oszukiwać. Wayans i Crawford nie są w stanie uciec od porównań do Glovera i Gibsona i z której strony by na to nie patrzeć, są zwyczajnie nie na miejscu. Słyszysz „Riggs” i automatycznie widzisz Gibsona, a nie jakiegoś średnio celnie obsadzonego nieogolonego wymoczka. Nieco lepiej (nie znaczy, że dobrze) z Wayansem i tutaj bardziej niż on sam zgrzyta jego staromodne imię Roger, którego dzisiaj raczej nie dostałby w filmie/serialu żaden główny bohater. Innymi słowy: no coś jest nie tak i to po całości. Potrzeba czasu, żeby się przyzwyczaić, ale – jak już pisałem – pod koniec się to udaje.
Co się zaś tyczy Lethal Weapon 1×01 to też się rozkręca wraz z czasem. Najtrudniejszy do oglądania jest początek, kiedy główni bohaterowie próbują być cool i sypać onelinerami, ale strasznie drętwo im to wychodzi. Nie można na siłę przekonać widza, że jest się cool, po prostu trzeba być cool. I to nie wychodzi. Potem i sam serial próbuje być cool na siłę, ale znów efekt ten sam. Serial nie będzie cool, bo bohaterowie odbędą pościg na pojawiającym się zupełnie z dupy grand prix czegoś podobnego do Formuły 1. No przekombinowane, a nie cool. Nie zawsze „więcej, głośniej, efektowniej” znaczy lepiej. Co się zaś tyczy widza to chyba po prostu trzeba przeżyć ten pierwszy szok poznawczy, żeby całkiem nie przekreślić Lethal Weapon 1×01 a wraz z nim całego serialu.
Fabuła Lethal Weapon 1×01 to takie pomieszanie z poplątaniem starego z nowym. Oparty na oryginalnym scenariuszu Shane’a Blacka przenosi na telewizyjny ekran niektóre wydarzenia z filmów (głównie z jedynki, ale i coś z dwójki się znajdzie), ale widać, że całość dąży raczej do życia własnym życiem bez oglądania się na przeszłość. To również oznacza, że będziemy mieli zapewne do czynienia ze standardowym policyjnym proceduralem, tym różniącym się od podobnych produkcji, że w oparciu o coś, co wszyscy znają i kochają. Choć nie wiem, czy nie lepiej byłoby dla serialu, gdyby zmienić nazwiska jego bohaterów na jakieś neutralne, a resztę zostawić jak jest. I tu pytanie: czy ktoś by się podekscytował takim pilotem? Nie sądzę, nic nowego do policyjnego procedurala nie wnosi. Standardowo mamy tu komiksowego koronera itd. itp. Smaczki związane z filmami (fartuch kucharski) nic tu nie zmieniają poza byciem miłym dodatkiem.
Na pewno obejrzę drugi odcinek, a to już sukces Lethal Weapon 1×01. Jednak pomijając wszystko to, co napisałem wyżej, jak na razie największym zwycięzcą pilota jest żona Murtaugha i jej dekolt.
Podziel się tym artykułem:
Nie kumam idei. Wystarczyło dać inny tytuł i inaczej nazwać bohaterów, a może by się to coś obroniło o szesnastej na TV Puls. Nie dotrwałem do końca pierwszego odcinka, ale może po prostu I’m too old for this shit…
Pod innym tytułem nie miałoby to racji bytu (poza of koz Plusem o 16 tak jak piszesz), bo tak przynajmniej jedzie na jakiejś tam nostalgii. Zresztą, wiadomo. Inna sprawa, że to chyba też trochę usypia czujność autorów – kręćmy Lethal Weapon, ludzie i tak będą oglądać, cokolwiek zrobimy. Choć nie można powiedzieć, że serialowy LW (obejrzałem dwa odcinki, ha!) został zrobiony na odpierdol. Po prostu nie wyszedł, choć nie jest najgorszym serialem na świecie.