Jak przystało na bollywoodzki remake The Raid: Redemption – jest chłopak. I jest dziewczyna. I się kochają. Ale w dziewczynie kocha się jeszcze inny chłopak. Którego ojcem jest mistrz kungfu, który nie poważa Klasztoru Shaolin. I jest jeszcze ślepy taksówkarz, któremu wciąż udaje się utrzymać licencję i wozić pasażerów po Bangkoku. Recenzja bollywoodzkiego filmu Baaghi.
Reżyseria: Sabir Khan
Scenariusz: Sanjeev Datta
Obsada: Tiger Shroff, Shraddha Kapoor, Sudheer Babu Posani, Paras Arora
Zdjęcia: Julius Packiam
Muzyka: Binod Pradhan
Kraj produkcji: USA
O czym jest film Baaghi
Zaczyna się od porwania. Prosto z planu pechowego filmu akcji (zdjęcia trwają od trzech lat, co chwila zmienia się główna aktorka) zostaje porwana przez groźnych bandziorów główna heroina Sia (Shraddha Kapoor). Producent filmu zastanawia się co począć i wysyła swojego człowieka, by porozmawiał z niejakim Ronnym (Tiger Shroff). Ronny’ego poznajemy, gdy stoi do góry nogami podpierając się jedynie dwoma palcami jednej ręki i od razu widać, że to chłopak, który z bandziorami mógłby sobie poradzić. Ronny ma silne ciało, ale miękkie serce. Właśnie zbiera kaskę na operację dla małego chłopca, który nie potrafi mówić. Chłopak wydaje z siebie jedynie dźwięk „ja”, ale po operacji może się to znacznie poprawić. To dla niego Ronny decyduje się skorzystać z dobrze płatnej propozycji odbicia córki filmowego producenta. Ale jest też pewien haczyk. Okazuje się, że młodzi się znają, ale rozdzieliło ich jakieś dramatyczne – wnioskując z szybkich flaszbaków – wydarzenie. Cofamy się więc w czasie, gdy nieokrzesany Ronny (tytułowy baaghi czyli po prostu rebeliant) przybywa do szkoły sztuk walki gdzieś tam prowadzonej przez kumpla swojego ojca. Ociec prosi przyjaciela w liście, by zajął się Ronnym i coś zrobił, żeby chłopak przestał być takim lekkoduchem i pozbawionym kręgosłupa moralnego dzieciuchem. Mistrz bierze Ronny’ego w obroty i szybko pokazuje mu jego miejsce w szeregu. Wygląda na to, że wybije mu z głowy nie tylko charakter rozrabiaki, ale i uczucie rodzące się względem poznanej w pociągu Sii.
Recenzja filmu Baaghi
Mogłem Wam o tym na początku napisać, żebyście się nie męczyli, ale chyba już sami się domyśliliście, że pomimo wielce zachęcającego zwiastuna i informacji o wzorowaniu się na The Raid: Redemption, Baaghi nie jest filmem z tego gatunku bollywoodzkich filmów, co to staram się Was przekonać, że warto na nie rzucić okiem, bo obalają bollywoodzkie stereotypy. Baaghi nie obala żadnych stereotypów, jest raczej standardowym bollywoodzkim filmem, a co za tym idzie nadaje się do oglądania tylko przez tych, którzy już przeszli chrzest bojowy i nie odpadli po pierwszej piosence w bollywoodzkim horrorze. Typowo zachodnim widzom dziękuję więc za uwagę, choć przecież dobrze wiem, że dawno Was już tu nie ma.
Jak to jest z tym podobieństwem do The Raid: Redemption? Ano nijak. Film narobił sobie rozgłosu na podpadnięciu producentom innego bollywoodzkiego filmu, który ma być oficjalnym bollywoodzkim remakiem The Raid: Redemption (o ile nic nie pokręciłem) i dzięki temu więcej widzów o nim usłyszało. Ale z The Raid: Redemption jest tutaj tylko piętrowy wieżowiec w szemranej dzielnicy Bangkoku zamieszkały przez wszelkiej maści oprychów oblegających poszczególne piętra – im wyżej, tym groźniejsze oprychy. Finałowe 15 minut to efektowne przejście tytułowego Baaghi przez kolejne piętra połączone z laniem po ryjach, łamaniem kości i tego typu atrakcjami. Jest nawet znany już choćby z Romeo musi umrzeć (wymyślony wcześniej bodaj w Japonii, ale nigdy nie mogę zapamiętać, w jakim konkretnie filmie) trik z rentgenowskimi zdjęciami łamanych kości. Brzmi fajnie i rzeczywiście jest w porządku, no ale to tylko 15 minut. Pozostałe dwie godziny to już kolorowy Bollywood przerywany od czasu do czasu dość porządnymi bijatykami, choć bardziej przypominającymi gimnastykę artystyczną niż fa fu łubudu. Widać, że z głównego bohatera jest taki karateka jak z koziej dupy trąbka, ale chłopczyna jest wygimnastykowana i dobrze markuje. Większość walk wygląda dobrze, choć czasem zdarzają się niedociągnięte ciosy siejące spustoszenie, czy lekkie zapominanie choreografii. Ale jest również kilka fajnych pomysłów na rozpierduchę, które spokojnie nadałyby się w poważniejszym filmie i były uznane za wow. Np. taka jedna scenka z łamaną nogą.
Jak wiadomo, ja nie mam nic przeciwko Bollywoodowi Bollywoodowi, ale jako że spodziewałem się czegoś poważniejszego na miarę nieśmiertelnego Ashoka, to nie do końca byłem zadowolony z tego lekkiego tonu pobrzmiewającego przez większość filmu komedią. Choć trzeba przyznać, że np. producent filmowy jako postać komediowa był bardzo udany, a jego żarty… śmieszne! A bardzo rzadko w Bollywoodzie trafiają się śmieszni komicy. Szkoda, że potem zastąpił go ślepy taksówkarz, bo już nie był taki udany. No i słowo o młodym klonie Hrithika Roshana – Tiger Shroff aktorem jest słabym, a na dodatek ma tendencję do przeszarżowania. A że posiada w swoim repertuarze tylko kilka klasycznych min: radość, miłość, wkurwienie itp. to robi się ciężko, gdy przestaje popisywać się swoją sprawnością.
Mogło być dużo lepiej, ale też mogło być dużo gorzej.
(2106)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Tytułowy rebeliant przechodzi lekcję życia w szkole sztuki walki i staje do boju przeciwko porywaczom swojej dziewczyny. To 25 minut filmu. Pozostałe dwie godziny to typowy Bollywood.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Filmowy czerwiec 2016 w ocenach. Green Room, Baaghi.