Kontynuujemy serię recenzji filmów, które nikogo nie obchodzą i dzięki którym mimo że Q-Blog jest oryginalny, to nikt go nie czyta :P. No i pewnie też przez brak zachęcających lidów tak jak ten. Recenzja francuskiego trochę home invasion thrillera – Among the Living aka Aux yeux des vivants.
Reżyseria: Alexandre Bustillo, Julien Maury
Scenariusz: Alexandre Bustillo, Julien Maury
Obsada: Anne Marivin, Théo Fernandez, Francis Renaud, Zacharie Chasseriaud, Damien Ferdel, Fabien Jegoudez, Béatrice Dalle
Zdjęcia: Antoine Sanier
Muzyka: Raphaël Gesqua
Kraj produkcji: Francja
O czym jest film Among the Living
Uczciwie trzeba przyznać, że pomysł na nakreślenie fabuły Among the Living jest świetny. Zaczyna się klasycznie, czyli „kilka lat wcześniej”. Zbliżająca się porodu ciężarna kobieta mieszka pod jednym dachem z kolesiem wyglądającym na takiego, co to trzyma ją pod butem. Pije całymi dniami, ogląda telewizję, a nakazy wymusza pięścią. Szybko okazuje się, że do końca tak wcale nie jest, a uwertura do Among the Living kończy się krwawo. Mijają lata. Jest ciepłe lato. Trzech szkolnych kolegów nie może usiedzieć na lekcjach, bo wszystko jest ciekawsze niż one. Dają więc solidarnie nogę i zwiewają na wagary paląc fajki i rozmawiając w życie o życiu. I tak dochodzimy do wspomnianego wyżej pomysłu. Oto finalnym miejscem destynacji dla naszych wagarowiczów jest chylące się ku upadkowi studio filmowe położone na sporym zadupiu. Kiedyś tętniące życiem, teraz wymarłe. Przed laty wydarzyło się w tym miejscu coś, co sprawiło, że studio z dnia na dzień zostało zamknięte i opuszczone. Teraz wydaje się znakomitym miejscem na wagary, ale chłopaki szybko przekonują się, że coś z nim jest nie tak.
Recenzja filmu Among the Living
Uczciwie trzeba przyznać, że świetny pomysł na nakreślenie fabuły Among the Living został – zgodnie z upodobaniami duetu jego reżyserów – zarżnięty. Ci panowie to Alexandre Bustillo i Julien Maury, którzy błysnęli jednym z najbardziej brutalnych – a może i najbardziej brutalnym – spośród wszystkich filmów francuskiej nowej fali horrorów: Najściem [A l’intérieur aka Inside]. Wydawało się, że wzorem francuskich kolegów, którzy na początku XXI wieku zalali ekrany kinowe hektolitrami krwi, także i oni wylądują w Hollywood, ale nie wylądowali. Zostali we Francji, kontynuowali swoją przygodę z horrorem dużo słabszym Livide, a po następnych trzech latach zrobili Among the Living, o którym jest ta recenzja. Wyszło przeciętnie, ale cóż to, otworzyło drogę do Hollywood poprzez nowelkę w drugiej części ABC’s of Death aż do planowanego na ten rok Leatherface, czyli prequela Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Dziwnie układają się te filmowe drogi.
No dobra, ale czemuż Among the Living nazywam przeciętnym, a pomysł na jego fabułę zarżniętym? Jedno z drugim się wiąże, bo właśnie zarżnięcie pomysłu wpływa na przeciętność filmu. Ileż dobrego można by nakręcić w takich ruinach miasteczka filmowego! W pozostawionych lokacjach z różnych gatunków filmowych itp. To wprost wymarzone miejsce do gry w kotka i myszkę dla mordercy (no tak, oczywiście, że jest tu jakiś morderca) i trzech młodych chłopaków walczących o przetrwanie. Niestety dupa z tego, bo wszyscy szybko opuszczają owo miasteczko, by bawić się w kotka i myszkę gdzie indziej. Wracając do korzeni duetu reżyserów i banalnego home invasion thrillera.
Wadą Among the Living jest też kiepskie zarysowanie postaci. Wspomina się o nich niewiele kosztem akcji typowej dla każdego invasion thrillera. A gdy się już wspomina to, cóż, chłopaki są na tyle wkurwiający (zbuntowana młodzież), że w zasadzie widzowi wszystko jedno czy zginą czy przeżyją. A nawet kibicuje temu pierwszemu.
Among the Living nadal pozostaje przyzwoitym horroro-thrillerem, w którym znajdzie się parę ładnych scen, solidnego gore – choć do Insinde się nie umywa – i umiejętnego budowania klimatu. Można jednak odnieść wrażenie, że być może film stał się ofiarą powiedzenia: mierz siły na zamiary. Chcieli lepiej, ale stać ich było tylko na tyle, więc wyszło jak wyszło. Ot home-invasionowa średnia krajowa, choć wciąż lepsze to niż cokolwiek okołothrillerowego powstało w Polsce.
(2081)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Trzech wagarowiczów w ruinach miasteczka filmowego natyka się na mordercę. Świetny pomysł na film niestety przerodził się w sztampowy home invasion horror wraz z opuszczeniem miasteczka.
Podziel się tym artykułem:
Ooo, Quentin dotarł do filmu z szybkością polskiego dystrybutora. 😉 Taki żarcik złośliwy. 😉 A sam film, zgoda, że potencjał zmarnotrawiony, bo o ile – jak to u tej dwójki reżyserów – audiowizualnie zastrzeżeń mieć nie można, jest parę fajnych scen i klimacik też, to już rozwinięcie pomysłu i sposób opowiadania historii słabują, oj słabują. Szkoda.
Jedno co bym się nie zgodził, to że Najście było jakieś wielce lepsze od Livide. Oba nierówne, przy czym mnie bardziej podeszło Livide ze względu na lekko surrealistyczny klimacik.
Ojtam ojtam, na liście Do Obejrzenia co najmniej od marca 2014. Problem w tym, że to na tyle rzadki film (a przynajmniej na to wygląda), że nawet napisy angielskie ciężko znaleźć, a sam film też jakoś nie rzucał mi się nigdy w oczy. W sumie to byłem przekonany, że projekt upadł, albo czeka na realizację jak The Windmill Massacre, tak z głupia frant się za nim rozejrzałem teraz.
Oglądnij The Witch (2015).
Nie mogę się zebrać, mam od pierwszych trailerów na oku.