Jeśli macie wystarczająco dużo cierpliwości, żeby poczekać na to, aż film wynagrodzi Wam czekanie – Bone Tomahawk jest filmem dla Was. Recenzja filmu Bone Tomahawk.
Reżyseria: S. Craig Zahler
Scenariusz: S. Craig Zahler
Obsada: Patrick Wilson, Kurt Russell, Matthew Fox, Richard Jenkins, David Arquette, Sid Haig, Michael Paré, Sean Young
Zdjęcia: Benji Bakshi
Muzyka: Jeff Herriott, S. Craig Zahler
Dziki Zachód po sezonie
Było już w historii kina wiele filmów o tym, że na Dzikim Zachodzie działo się dużo. Ale filmów o tym, że na Dzikim Zachodzie nie działo się nic ciekawego – stosunkowo niewiele. Jak wygląda taki Dziki Zachód po sezonie na strzelaniny, przeganianie bydła i przełomy Missouri? Wygląda nieciekawie. Saloony świecą pustkami, szeryf nie ma nic więcej do roboty poza gotowaniem zupy z dyni, po ulicach nawet nie toczy się wiciokrzew. Pozostają coraz krótsze dni i czekanie na to aż prerie znowu ożyją. A każdy klient saloonu bywa na wagę złota. No chyba, że zajrzy do niego drobny złodziejaszek i bezlitosny morderca. Wtedy Dziki Zachód na chwilę ożywa, bo co by nie było – kowboje lubią sobie postrzelać.
O czym jest film Bone Tomahawk
Kowbojów (przypominam, że kowboj to ten koleś, który goni krowy po prerii) nie zostaje w filmowym miasteczku wielu. Jest dandys, który zbyt ładnie się ubiera, by gonić za krowami, szeryf, bo szeryf być musi, oraz wkurzony koleś, który parę dni wcześniej spadł z dachu i uszkodził sobie nogę. Miał jechać z bydłem hen daleko, miał dostać nawet awans, gdyby się sprawdził, ale przepadło. Na pocieszenie zostaje mu seksowna żona – pani doktor. Nic jednak nie trwa wiecznie. Żona naszego kuternogi zostaje wezwana do opatrzenia rany bandyty, który wpadł pod lufę rewolweru szeryfa. Zapowiada się dłuższa operacja, więc pani doktor zostaje na noc, a rano śladu po niej nie ma. Są za to ślady po jej porywaczach. Wezwany na miejsce lokalny Indianin (w westernach zawsze pod ręką jest taki udomowiony Indianin) stwierdza, że po zawodach. Panią doktor i asystującego jej zastępcę szeryfa porwało plemię tak okrutnych Indian, że nawet inni czerwonoskórzy nie chcą mieć z nimi niczego wspólnego. To brutalni kanibale żyjący gdzieś w górach, lepiej zapomnieć o porwanych.
Ale szeryf (Kurt Russell), kuternoga (Patrick Wilson), dandys (Matthew Fox) i tymczasowy zastępca szeryfa (Richard Jenkins) mają na ten temat inne zdanie. Siodłają konie i ruszają z misją ratunkową.
Warto być cierpliwym
Nie jest na szczęście tak, że seans Bone Tomahawk to droga przez mękę prowadząca do dopiero satysfakcjonującego finału, ale z pewnością trzeba mieć do filmu S. Craiga Zahlera (nie szukajcie w jego filmografii niczego budzącego dzwonek skojarzenia; no może co najwyżej shorta o swojskim tytule Warsaw Story) pewną dozę cierpliwości. Oparty na dialogach jakości powyżej średniej powoli buduje swój klimat nigdzie się nie spiesząc i nie przejmując tym, że ktoś mógłby się znudzić widokami pustego westernowego miasteczka czy nocy na prerii, podczas której nic się nie dzieje. Jeśli podejdzie Wam taki klimat to już niczym nie musicie się martwić, potem będzie tylko lepiej. A podejść bez problemu może, bo Bone Tomahawk to przedstawiciel tego kina, w którym nie do końca wiadomo dlaczego, ale ogląda się je z zainteresowaniem, mimo że za dużo akcji to nie ma. Na pewno zasługa w tym fajnie dobranych aktorów, którzy pewnie nie przychodzą do głowy, gdy się szybko pomyśli o wymarzonej obsadzie, ale gdy czyta się ich nazwiska jedno obok drugiego, to nie sposób nie pomyśleć: „o, ale fajna obsada!”. Na tle świetnych aktorów dość zaskakująco wybija się Matthew Fox, dla którego jak na razie rola w Bone Tomahawk to fabularna rola życia.
Najlepsza scena śmierci 2015 roku
Fabuła nabiera rumieńców wraz z wyruszeniem kowbojów na misję ratunkową (dość bzdurną swoją drogą, jeśli już mam czepiać się szczegółów – trzy i pół osoby przeciwko krwiożerczemu plemieniu Indian?), ale nadal zapomnijcie o fajerwerkach. Ma to swoje złe strony, bo ktoś, kto chciałby więcej akcji dojdzie do wniosku, że, kurde, oni tylko jadą przed siebie, ale ma i strony dobre, bo pozwala lepiej poznać bohaterów, polubić jeszcze bardziej (albo i nie polubić, różnie bywa) i dojść do wniosku, że szkoda byłoby, gdyby zginęli. To zapomniana dziś w Hollywood sztuka tworzenia postaci – nawet w najgłupszych sensacyjnych filmach – tak, by ich ewentualna śmierć zmartwiła widza. Oprócz bohaterów poznajemy też bliżej zwyczajne życie na Dzikim Zachodzie i to też jest fajne, bo paradoksalnie na przekór zajawionej już w tytule tematyki, dzięki temu bohaterowie filmu to faceci z krwi i kości, a nie jacyś westernowi superbohaterowie. Każdy z nich ma coś do udowodnienia i to jest ich główną siłą.
A potem to już Bone Tomahawk zbiera plony tego, co zasiał w pierwszych minutach filmu. A prawdopodobnie najlepsza scena śmierci, jaką w tym roku zobaczymy w kinie, przypieczętowuje moją wysoką ocenę tego filmu, którego nie wypada nie zobaczyć.
(2021)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Kulawy kowboj razem z trójką znajomych wyrusza na wyprawę w celu odbicia żony z rąk kanibali. Jeden z najciekawszych westernów od dłuższego czasu.
Podziel się tym artykułem:
Chyba wiem o jaką scenę śmierci Ci chodzi, ale możesz powiedzieć więcej szczegółów?
Ciekawe jak się trzyma jego żona czyli Goldie Hawn, która chyba na emeryture filmową przeszła, bo Trzeba przyznać że Russell całkiem dobrze jak na swoje lata.
Świetny pomysł połączenia westernu z horrorem za mało razy wykorzystywany ale film nie podszedł mi aż tak jak Tobie i w sumie nie wiem czemu bo ja lubię takie wolno rozkręcające się filmy. Film ma fajny klimat i nie jest nudno i jak się rozkręci po ponad godzinie to nie patyczkują się z pokazywaniem mocnych scen, zupełnie jakbym oglądał jakiś film Gibsona w stylu Apocalypto. Ale jakoś więcej niż 6/10 nie mogę dać. Jeśli przymknie się oko na fakt czemu akurat oni, choć wiadomo że raczej bez szans są. Nikt więcej nie mógł z miasteczka jechać, ale nie mogli wezwać kogoś na pomoc np. kawalerii tylko samowolkę odstawiają, wiem że każda chwila ważna i śpieszyło im się, ale jednak. Film się może nawet podobać, ale jednak trochę zmarnowany potencjał.
A co do Jacka Shepharda z Lost to podobał mi się też w Alex Cross, gdzie przeszedł totalną metamorfozę, ale film słaby. Tutaj nawet epizody grają dość znane nazwiska lub twarze jak na początku pojawia się jeden z ulubionych aktorów Roba Zombie i David Arquette, pojawia się też Sean Young w epizodzie i podobno Michael Pare ale jego nie poznałem zupełnie. Domyślam się że Young gra żone burmistrza.
A jeszcze słówko o dziewczynie co gra żone Wilsona, w jakim filmie lub serialu ją widzę to wszędzie nie szczędzi swoich wdzięków i nie to żeby mi to przeszkadzało. Piszę o tym bo chcę polecić pewien serial. Ale nie Detektywa gdzie też się przewineła. Najbardziej znana jest z totalnie przegiętego serialu akcji dla Cinemaxu czyli Banshee o szeryfie miasteczka którym zostaje przestępca na którego każda kobieta leci. Gra w nim bardzo wyzwolonego amisza dziewczyna, a serial jak produkcje STARZ czyli nic tylko seks i przemoc (taka przerysowana przemoc trochę jak w Spartakusie, ale w Cinemaxie też lubią takie seriale kręcić).
No tam chyba tylko jedna scena śmierci nadaje się do takiego miana, bo reszta to już nie robi takiego wrażenia. Ta, o której mówię zaczyna się od skalpowania ;).
Co do Goldie Hawn to ostatnie nagranie z nią, jakie kojarzę to… nagranie paparazzi z lotniska hehe, gdy szedł za nią i filmował jak się odprawia – w sumie nie załapałem z jakiego powodu to akurat znalazło się w sieci. Aktorkom w „pewnym wieku” ciężej niż aktorom, szczególnie tym, które eksperymentują z urodą. A teraz jak na złość wszystko HD, 4K, 3D to nawet makijaż nie pomoże. Z drugiej strony lepiej, że sobie spokojnie żyje niż miałaby się rozmieniać w jakichś bzdurach C-klasy. Zresztą, nigdy za nią nie przepadałem.
To że jadą sami z misją to myślę, że trochę źle rozegrali. Bo misja wydaje się bezsensem, gdy słyszysz, że to całe plemię krwiożerczych Indian. Ale potem się okazuje, że to dziesięciu czy tam dwunastu chłopa, więc już nie jest takie bezsensowne. No ale oni wyruszając o tym nie wiedzieli, więc wystarczyło gdzieś tam napomknąć, że „podobno zostały już tylko niedobitki” czy coś w tym stylu i nie byłoby problemu.
Pare jest chyba tylko w jednej scenie, gdy w saloonie Indianin opowiada o tych kanibalach. Stoi za barem na trzecim planie – rola życia 🙂
A do Banshee się zbieram. Od miesięcy,ale się zbieram :).
Film fajny, ale mógłby być jednak lepszy. O ile tempo początku w ogóle mi nie przeszkadzało, to jednak liczyłem, że w finale wreszcie nastąpi pierdolnięcie i bohaterowie na przykład utaplani w krwi niczym Sarah z „Zejścia” urządzą tam jatkę niczym… w „Zejściu” właśnie. 😉 A tam kulas się doczołgał (jak on wlazł na górę??????????????????) i odstrzelił paru Indian. W finale najbardziej brakowało większego tempa, żywszego montażu i jakiejś intensywniejszej muzyki innej niż to typowe dla współczesnych (anty)westernów brzdąkanie na skrzypkach. Niemniej mimo tych narzekań jedno z bardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku, bo jak się słyszy o miksie westernu i horroru to raczej się człowiek spodziewa kupy, a tu proszę.
No podejrzewam, że zatrąbił tą kostką i sami go wciągnęli na sznurach ;). Raczej nie sprawdzali kogo wciągają, skoro tylko oni mieli kostki.
No na pewno mogło być lepiej, w końcu do maksymalnej oceny brakło sporo.
@Koper, thrilleru a nie, hororu 😉