Grzechem byłby brak recenzji jedynego filmu 2017 roku spoza tzw. mainstreamu, który w moich oczach zasłużył na maksymalną ocenę 10. Aby więc go nie popełnić – recenzja filmu Brawl in Cell Block 99.
O czym jest film Brawl in Cell Block 99
Bradley Thomas (Vince Vaughn) to mechanik samochodowy, którego czeka wyjątkowo ciężki dzień. Bradley, który nie lubi, gdy mówi się do niego per Brad, ma za sobą chmurną młodość, w której często bywał na bakier z prawem i nie stronił od narkotyków. Oraz trochę boksował. To jednak melodia przeszłości, teraz jest porządnym obywatelem, który stara się żyć zgodnie z zasadami i ma nadzieję, że karma do niego wróci. Nie wraca. Bradley zostaje wywalony z roboty, a po powrocie do domu dowiaduje się, że jego żona (Jennifer Carpenter) ma romans. Oczywiście, wkurza go to mocno, ale nowy, lepszy Bradley nie pozwala, by sterowały nim emocje. Postanawia złamać jedną ze złożonych żonie przysiąg (ona zaczęła!) i zacząć pracować dla swojego kolegi Gila (Marc Blucas). Półtora roku później, dzięki rozwożeniu narkotyków dla Gila, wszystko w życiu Bradleya układa się znakomicie. Ma dobry samochód, piękny dom, jego żona spodziewa się dziecka. Cóż mogłoby pójść źle? Interesy z Meksykanami mogłyby pójść źle. Gil rozpoczyna z nimi współpracę, a ofiarą jest Bradley, który w wyniku zamieszania w porcie trafia do więzienia. Wyrok siedmiu lat pozbawienia wolności brzmi źle, ale jeszcze gorzej brzmi wkurwiony meksykański boss Eleazar, który przez Bradleya stracił parę milionów dolarów. Aby je odzyskać, Eleazar (Dion Mucciacito) porywa żonę Bradleya i oznajmia mu przez prawnika (elegancko diaboliczny jak zawsze Udo Kier), że aby ją uratować, świeżo upieczony więzień zakładu karnego o średnim rygorze będzie musiał dla niego kogoś zabić. Problem w tym, że ów ktoś odsiaduje wyrok w niesławnym więzieniu o zaostrzonym rygorze, którego naczelnikiem jest bezwzględny Tuggs (Don Johnson).
Recenzja filmu Brawl in Cell Block 99
Wielu reżyserów po nakręceniu jednego dobrego filmu nie wytrzymuje presji oczekiwań i zawodzi w swoim kolejnym podejściu do reżyserii. Podobna katastrofa groziła S. Craigowi Zahlerowi, który w swoim debiucie wypalił brutalnym Bone Tomahawkiem. Wolno rozkręcający się western wysoko zawiesił poprzeczkę przed Zahlerem, ale na szczęście nie na tyle wysoko, by nie dało się jej pokonać. Reżyser stanął na wysokości zadania, a Brawl in Cell Block 99 jest jeszcze lepszym filmem od Bone Tomahawk. Również dlatego, że nie rozkręca się aż tak powoli.
Przeciwnie, Brawl in Cell Block 99 od razu startuje z wysokiego C, mimo tego, że nie dzieje się w nim nic nadzwyczajnego. I w tym doskonałym starcie wielka zasługa Vince’a Vaughna, który kontynuuje swoja misję przekonywania wszechświata, że jest ekranowym przechujem. Dotychczas te próby dokonane przez etatowego komedianta paliły na panewce, przez co moje nastawienie do chwalonego Brawl in Cell Block 99 było takie sobie. Byłem przekonany, że obsadzenie Vince’a Vaughna w roli głównej pogrzebie szanse na ekscytujący film. Byłem w błędzie. Brawl in Cell Block to popis aktora, któremu udało się stworzyć kreację autentycznie twardego faceta z zasadami i wyjątkowo chłodną głową pozwalającą mu podjąć właściwe decyzje nawet wtedy, gdy kto inny szukałby łatwiejszego wyjścia z sytuacji. Dzięki temu kłody rzucane od początku pod nogi Bradleyowi jedna za drugą budowały jego charakter i złożyły się do stworzenia nietuzinkowej postaci, jakiej kino nie widziało od dłuższego czasu.
Nie byłoby jednak Bradleya, gdyby nie konwencja przyjęta przez reżysera i scenarzystę S. Craiga Zahlera pozwalająca iść na całość. Brawl in Cell Block 99 jest bardzo intensywnym filmem, w którym cały czas coś wisi w powietrzu. Również dlatego, że to prawdopodobnie najlepsza próba wskrzeszenia surowego klimatu starego kina exploitation i powieści pulp fiction, jaką widziało kino w ostatnich latach. A widziało ich wiele, bo w ramach próby zagrania na sentymencie widza za kasetowym filmem z lat 80., powstało w ostatnich latach wiele przeróżnych produkcji. Brawl in Cell Block 99 to prawdopodobnie najlepsza z nich.
W efekcie powstał film żywcem wyjęty z kasety VHS, który śmiało można by wynaleźć na zakurzonym strychu niczym zapomniany obraz Van Gogha i przekonać widza, że to film nakręcony 30-40 lat temu i jakimś cudem zagubiony. Trochę przesadzam, bo kolejnym plusem Brawl in Cell Block 99 jest to, że w przeciwieństwie do tamtych filmów o kobietach w więzieniu, krwawych afrykańskich dyktatorach, których należy obalić czy nazistowskich orgiach krwi, posiada dobrze napisane dialogi zapewniające wiele onelinerów czy nawet metafor życia (śmietanka do kawy). I świetnego Vaughna. Ale przesadzam niewiele. Przez co traktowany zbyt poważnie, Brawl in Cell Block 99 może wydawać się nieudany, naiwny i badziewny. Nic bardziej mylnego, te wszystkie nierealne więzienia, totalnie przerysowana przemoc i powiew naprawdę niskiego budżetu jest w pełni zamierzony i kontrolowany. Kto kupi tę konwencję z całym dobrodziejstwem inwentarza, będzie zachwycony filmem Brawl in Cell Block 99.
A kto nie kupi, cóż, oddajmy głos Misterowi T.: KLIK.
(2339)
PS. Oscar dla melancholijnego koreańskiego abortera! Już!
Ocena Końcowa
10
wg Q-skali
Podsumowanie : Zmagający się z przeciwnościami losu były bokser trafia do więzienia w wyniku trudnych wyborów, jakich musiał dokonać. Znakomity Vince Vaughn w znakomitym filmie kipiącym przemocą i sentymentalnym powrotem do najlepszych VHS-owych seansów kina exploitation.
Podziel się tym artykułem:
W sumie 9,5 na 10 bo jednak tych nazistowskich orgii (orgii!!!, niekoniecznie orgii krwi ;))) brakowało ale poza tym rewelacja 😀
Byłoby 10/10, ale choreografię do bójek układał Karol Starssburger, więc tylko naciągane 9/10.