Początkowo amerykańskie Nazajutrz, mimo jego pewnej naiwności – choć naiwności w dobrej wierze – oceniłem na 8, ale potem obejrzałem angielskie „Threads” i… w zasadzie brak słów. Naprawdę przerażające, surowe kino. Trudno mi sobie wyobrazić coś lepszego w temacie nuklearnej zagłady (choć „lepszy” to złe słowo w tym przypadku). Choćby dlatego, że atomowa katastrofa dotyka bliską nam Anglię, a nie jakiś tam Kansas. Przyzwyczajeni do amerykańskich obrazów zagłady mimowolnie mamy z tyłu głowy, że to gdzieś tam, nas to nie dotyczy.
A to tylko jeden z wielu powodów, dla których „Threads” zostaje w głowie na długo.
Jego bohaterami są mieszkańcy angielskiego Sheffield. W ich zwyczajne życie wkrada się pewnego wiosennego dnia coraz większy strach. Wszystko za sprawą wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Wojenny impas pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim wydaje się nie mieć na nich wpływu, ale sytuacja szybko podąża w kierunku, z którego nie ma już odwrotu. Wielka Brytania popiera działania USA, ktoś naciska nuklearny guzik, na Sheffield spadają bomby.
W porównaniu do „Threads”, „Nazajutrz” to cukierkowe kino ocierające się o banał. O ile jeszcze w kwestii wzbudzania emocji (kwestia, którą mocniej roztrząsałem w przypadku Testamentu) i łatwości, z jaką możemy postawić się w miejscu ich bohaterów, mogą ze sobą konkurować, to warstwa wizualna „Threads” i jego ogólny przekaz biją na głowę swojego amerykańskiego kolegę. Choć to również film telewizyjny, choć również nie stroni od korzystania ze „stockowego” materiału i pokazywania sugestywnych zdjęć zamiast scenografii. Ale nawet te obniżające koszty zabiegi zostały tu zastosowane w ten sposób, że nie ma chwili na pomyślenie o jakiejś sztuczności. W zasadzie niewiarygodne, że trzydziestoletni angielski film telewizyjny może być technicznie tak dobry (z zachowaniem stosownych proporcji). A może po prostu jego przerażająca fabuła „robi” większość roboty? I obrazy zdeformowanych trupów sczerniałe pomiędzy ruinami w groteskowych pozach oraz wszystkie te sceny, o które flegmatycznych Anglików nigdy by się nie podejrzewało.
Nieważne. Jeśli chcecie się zdołować i wpaść w czarną depresję to „Threads” będzie na to świetnym sposobem. Dramatyczne losy bohaterów pomieszane z beznamiętnym głosem lektora punkt po punkcie przedstawiającym główne problemy dzień po dniu przed i po wybuchu robią kolosalne wrażenie. To takie pomieszanie fabuły z dokumentem, choć zdecydowanie trzeba zaliczyć „Threads” do grona filmów fabularnych. Warstwa dokumentalna służy jedynie podsumowaniu tego, co oglądamy i zebraniu tego do kupy. Takie mówione didaskalia. Choć w sumie ciekawe, gdyby spróbowano go nakręcić w popularnej teraz konwencji mokumentu (nierealne, skąd kamery po wybuchu; ale ciekawe i tak).
„Threads” to idealne podsumowanie ponuklearnego kina, w którym zebrane zostały do kupy wszystkie zalety opisywanych wcześniej filmów (minus humor Cudownej mili; w „Threads” nie ma na niego miejsca). Aż dziw, że jego reżyser – Mick Jackson – w kwestii kina katastroficznego potrafił potem jedynie spłodzić marny „Wulkan”.
(1875)
Podobnie jak w przypadku „Nazajutrz”, także i po „Threads” odbyła się stosowna telewizyjna debata:
Ocena Końcowa
9
wg Q-skali
Podsumowanie : Koszmar wojny jądrowej dziesiątkuje populację Wielkiej Brytanii. Przerażająca kronika nuklearnej zagłady.
Podziel się tym artykułem:
2 komentarze
Pingback: Co obejrzeć w Halloween - 41 horrorów wartych uwagi
Pingback: Co obejrzeć w Halloween - 43 filmy warte uwagi