Finiszujemy z WFF-owymi reckami, zostały już „tylko” trzy. Uff.
Film, o którym teraz okazał się lekkim zawodem. Czułem, że z dokumentami na 30. WFF-ie jest kiepsko, ale w tym przypadku raczej nie obawiałem się fakapu. I takiego całkowitego nie było, bo mówimy o niezłym i ciekawym filmie. Ale z zupełnie niewykorzystanym tematem.
Tytułowym bohaterem jest niemiecki mistrz pędzla, który odkrył, że jest utalentowanym fałszerzem. Od tego odkrycia do zarobienia pierwszych pieniędzy nie minęło wiele czasu i skrupułów. Wkrótce domy aukcyjne zaczęły się zabijać o nieznane do tej pory obrazy starych mistrzów. Bo oprócz fałszowania, Beltracchi potrafił również malować oryginalne obrazy w stylu konkretnego autora.
Historię poznajemy od końca. Beltracchi i jego żona, która pomagała mu w przekrętach, odbywają karę więzienia. Nie jest to kara specjalnie uciążliwa, bo za dnia mogą pracować razem w atelier i tylko na noce wracają do swoich cel. Dzięki temu filmowcy mogą bliżej poznać ich niezwykłą historię.
Historia rzeczywiście niezwykła, ale opowiedziana bez większego pomysłu i dobrego planu. Tytułowy bohater jest człowiekiem tak uroczo pewnym siebie i przez to dowcipnym, że pewnie wystarczyłoby mu tylko pozwolić odpowiadać na pytania (jak w „Ja kamikadze„) i już byłoby ciekawiej. Tymczasem musi on dzielić ekran ze zbyt dużą ilością gadających głów, które nie mają za wiele ciekawego do opowiedzenia niż w zasadzie suche fakty, które równie dobrze mogłyby zostać przedstawione przez napisy na ekranie. O sednie i kulisach historii jest tak naprawdę niewiele, a dużo czasu poświęcono temu co tu i teraz. Aż żal, gdy pomyśleć, ile anegdotek mógłby opowiedzieć Beltracchi, gdyby pozwolono mu gadać podpuszczając go odpowiednimi pytaniami.
Do dzisiaj tak naprawdę nie wiadomo, ile fałszywych obrazów pędzla Beltracchiego znajduje się w muzeach i prywatnych kolekcjach, ale biorąc pod uwagę długie lata, w jakich działał fałszerz – całkiem możliwe, że i u Was na ścianie wisi jakaś jego podróba. Fajnie było poznać historię fałszerstw i sposoby naciągania klientów (o wiele bardziej skomplikowane niż samo namalowanie obrazu), ale nie mogliśmy się z Aśkiem (córką malarza) oprzeć wrażeniu, że wielu informacji nie otrzymaliśmy, przez wiele rzeczy przeleciano po łebkach.
No i fajnie też, że uczestniczyliśmy na ekranie w procederze fałszowania obrazu (wiecie, że podróbka staje się podróbką dopiero w momencie podrobienia podpisu artysty?), ale aż się prosiło, żeby Beltracchi namalował jakiegoś Rembrandta czy Da Vinciego (według niego to proste), a nie abstrakcyjny obraz nieznanego laikowi artysty. 7/10
(1806)
Podziel się tym artykułem: