Wczoraj się zastanawiałem i wczoraj od razu poszedłem zrewidować swoje przypuszczenia. Na bieżąco co w trawie piszczy można obserwować na Q-Fejsie, ale skoro jest kilka minutek do łyżwiarstwa szybkiego, to dam znać i tutaj co i jak, bo może ktoś nadal zastanawia się na co iść do kina w ten weekend.
Pompeje [Pompeii]
7/10
Tuż przed wybuchem Wezuwiusza młody gladiator chce pomścić śmierć swoich rodziców. Solidna nawalanko-rozpierducha. Dodadzą więcej krwi w unratedzie to dam 8.
Moglo być tragicznie, ale nie było, czyli wczorajszy wyrok na tak był trafny mimo pomarańczowości. „Pompeii” okazało się szybkim filmem bez zbędnego smęcenia. Jest w nim tylko jakieś 10 minut, na którym przysypiałem, a oprócz tego mamy ciągłe nawalanki i katastrofy wulkaniczną lawą rozpaloną.
Film Andersona jest bodajże PG-13, ale nie przeszkadza to wiele, w zasadzie nawet trudno się domyślić. Trupów jest multum, krew spływa z ostrz, ciągle coś wybucha i ktoś od tego wybuchu ginie. W sumie dziwię się, że taki rating dostał, choć – jak zaznaczyłem na początku – jak dodadzą trochę splatterów to ocenę podniosę.
Fabularnie wielkiego szału nie ma, ale i nie było co kombinować ze znaną historią miasta, które pochłonął wulkan. Nie ma się więc co czepiać, że miłość głównych bohaterów jest zupełnie nierealna i nie podbudowana żadnymi solidnymi podwalinami. To film o walkach gladiatorów i wybuchu wulkanu. Pewnie, można było zrobić krwawą jatkę jak w „Spartacusie„, ale jakoś nie przeszkadzał mi jej brak. Efekty też przyzwoite, choć nie da się ukryć, że zabrakło znanych budynków do rozwalenia, więc specjalnie nie trzeba się było wysilać przy scenografii.
Z Kefira taki Rzymianin jak z koziej dupy trąbka, ale w roli czarnego charakteru się sprawdził.
Cholera, chciałem krótko…
***
72 godziny [3 Days to Kill]
7/10
Agent CIA na tropie handlarza bronią jądrową. Z pewnością jest to udany „film Bessona”, ale wszystko z Amber Heard i połowa z rodziną z Mali – do wycięcia.
Znów odsyłam do wczorajszych gdybań, bo nie będę drugi raz pisał jak to jest z tymi „filmami Bessona”. Ten jest całkiem niezły, a byłby bardzo dobry, gdyby poprawić parę rzeczy. Przede wszystkim zmienić całkowicie fabułę, która jest totalną bzdurą. Powinno zostać tak jak w pierwszym zdaniu tej minirecki. Bez udziwnień.
Śmiertelna choroba bohatera, cudowny lek, który zaburza percepcję, wymalowana na maksa agentka CIA, która w pierwszej scenie nie wiedzieć czemu nie miała w ogóle makijażu – niepotrzebne zupełnie i przekombinowane tak bardzo jak tylko dało się przekombinować prostą fabułę.
Film nabiera blasku, gdy Costnerowi nikt nie przeszkadza w działaniu. Robi to co prawda z mniejszą gracją (czyt.: nie tak efektownie i brutalnie) niż Neeson w „Uprowadzonej„, ale sprawdził się w roli nieogolonej maszyny do zabijania, która musi dzielić zabijanie z opieką nad nastoletnią córką. Szczerze zabawne są sceny z Turkiem i z Guidem i w ogóle „3 Days to Kill” sprawdza się bez zarzutu, gdy robi się bardziej komediowe.Natomiast scenom akcji trochę brakło zdolnego choreografa.
Fajnie, że na ekran wróciła Connie Nielsen – wygląda bardzo bardzo i jeśli w ogóle ma jakiegoś chirurga to zdolnego.
***
Tajemnica Filomeny [Philomena]
8/10
Sędziwa Irlandka poszukuje swojego syna, którego oddała do adopcji 50 lat wcześniej. Film, któremu nie można zupełnie nic zarzucić.
Angole są idealni do kręcenia takich obyczajowych historii rodem z „Trudnych spraw”. Udaje im się to pokazać w taki sposób, że nic tylko bić brawo i się zachwycać. Mniej lub bardziej – to już zależy od widza i jego subiektywnego spojrzenia na film.
Powiem szczerze, że choć nie mam „Tajemnicy” nic do zarzucenia, to gdyby w tym zestawie miała inne towarzystwo to pewnie dostałaby 7. Nie dziwię się nominacjom do Oscara (choć Oscara nie widzę żadnego), złego słowa o filmie nie powiem i każdemu go polecam, ale nie przeżyłem w trakcie seansu żadnego większego wzruszenia, które sprawiłoby, że zapamiętam ten film na dłużej.
Mimo trudnego tematu (opartego na prawdziwej historii) w filmie nie brakuje weselszych momentów, za które odpowiedzialny jest zapewne autor scenariusza i odtwórca głównej roli męskiej – Steve Coogan. Lubię kolesia i bardzo odpowiada mi jego poczucie humoru. „Bloody Russian history” 🙂
Nie piszę więcej, bo nie chcę spoilerować, co – niestety – częste w recenzjach tego filmu. A przynajmniej w jednej, bo tylko tyle widziałem 😀
(1694)
Podziel się tym artykułem: