I don’t know who you are. I don’t know what you want. If you are looking for ransom, I can tell you I don’t have money. But what I do have are a very particular set of skills; skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you. If you let my daughter go now, that’ll be the end of it. I will not look for you, I will not pursue you. But if you don’t, I will look for you, I will find you, and I will kill you.
Z Lukiem Bessonem najwyraźniej jest jak z Bollywoodem – wśród hurtowo produkowanych filmów siłą rzeczy musi trafić sie jakiś dobry. Problem w tym, żeby go znaleźć. A czasem ciężko, bo gdy człowiek ma świadomość na jaką kiłę może trafić, to mu się szukać nie chce. A nazwisko Bessona już dawno przestało kojarzyć się z dobrym filmem, a zaczęło z kiłą. Niestety. Ma chłop pomysłów całą masę, to mu trzeba przyznać, ale co za dużo to niezdrowo. Z tego też względu do „Uprowadzonej” zbierałem się dobre pół roku. Ze zdziwieniem patrzyłem, że ma niezłe oceny (a teraz spojrzałem i są to oceny wręcz zajebiste – IMDb 8/10), a w amerykańskim box ofisie idzie jak burza. jak to możliwe? Przecież to Besson. Nie chce mi się oglądać kolejnej bzdury, która wyszła spod jego pióra. No ale w końcu obejrzałem i muszę przyznać – panie Besson, udało się panu do spółki ze standardowym Kamenem napisać fajny film. Co tam fajny, bardzo fajny film!
Umówmy się od razu, że „Uprowadzona” to głupstewko bez sensu. Tak jest, nie ma tego co ukrywać, ani udawać, że jest inaczej. Dowcip w tym, że nie ma to żadnego znaczenia, jeśli idzie o frajdę z oglądania. Scenariusz commando-like zawrzeć można w jednym zdaniu: porywają córkę byłego agenta, a on wyrusza do Francji, żeby ją odbić. Koniec fabuły. Po drodze roi się od bzdur, których nawet nie chce mi się wymieniać, bo jak mówię, nie ma to żadnego znaczenia. Niech sobie agenci bez problemu ustalają źródło albańskiego akcentu, a Neeson w przerwach między robieniem detoksu za pomocą wieszaka na ubrania i kroplówki, kasandrzy, że nikt oprócz niego nie zna świata, który jest taki be i kaku. Nie ma problemu. Dla jednego tekstu „I dupa” warto zapomnieć o głupocie tego filmu. Bo on nie miał być mądry. Miał być rozrywkowy i jest rozrywkowy. Naprawdę, rozwalanie gangów albańskiego i arabskiego może być takie przyjemne dla oczu.
Najmocniejszym punktem filmu jest postać głównego bohatera zagrana przez Liama Neesona. I od razu szczerze mówię, że nie uważam go za wielkiego aktora (no nie licząc wzrostu) ani nawet go nie lubię. W życiu zagrał w jednym dobrym filmie („Lista Schindlera” nie inaczej) i dostał za niego nominację do Oscara [i cała teoria o dupę potłuc 😉 który jest potwierdzeniem mojej nieśmiałej teorii, że aktorskiego Oscara przede wszystkim tworzy dobry scenariusz, a dopiero potem dobry aktor. Z gównianego scenariusza nie będzie genialnej roli.]. Neeson pojawił się też w kilku innych dobrych filmach („Darkman”, „Kinsey” itd.), ale celowo nie wspominałem o nich w poprzednim zdaniu, bo tam było, że „zagrał”… I to wszystko. Śmiało można go wśród innych drewienek i nigdy nie poszedłbym do kina „na Neesona”. Ale za „Uprowadzoną” wielki szacunek! W końcu rola na miarę „Darkmana”! Główny bohater jest też moim bohaterem, bo takich gości na ekranie lubię. Najpierw zabija, a potem się pyta trupa, gdzie jest jego szef. Nie ma pitolenia o niczym – Neeson wchodzi na imprezę i ją rozpieprza. Niezależnie od tego czy bawią się tam gangsterzy albańscy czy rodzina chyba skorumpowanego francuskiego gliniarza. Ten cały film to Neeson, nawet jeśli załatwia kolejnych zbirów z jedną i tą samą miną na swojej twarzy. No i wielki plus, że nie kozaczy jak bohater „Transportera”. Nie napina mięśni, nie mizdrzy się w garniturze – to na dłuższą metę jest irytujące. Neeson ma guna i nie po to go nosi w spodniach, żeby walić innych po łbie jego rękojeścią.
Kapitalna rozrywka od pierwszej do ostatniej minuty. Praktycznie zero przestojów, sama akcja. Można sobie siąść i z przyjemnością popatrzeć na to jak ginie jeden skurwiel za drugim. Człowiek szybko „staje się” ojcem porwanej i kolejne trupy traktuje z niekłamaną satysfakcją. Może to trochę nienormalne, ale co tam. To jest właśnie najfajniejsze, że zamiast gadać ze skurwisynem i słuchać, że tez ma dzieci, Neeson na chwilę zatrzymuje się, aby opróżnić magazynek na jego głowę. Łubudu pierwszej jakości.
i tylko do kobiet ten film nie ma szczęścia. Famke Janssen nie dość, że zbrzydła, to jeszcze nic mądrego do filmu nie wchodzi, Maggie Grace nie kupuję w roli siedemnastolatki (tak starała się nią być, że aż wyglądało to komicznie – laska ma 26 lat), a Holly Valance… no nie, to Holly Valance, tu spodziewać się nie należało niczego.
I dobra wiadomość na koniec: będzie druga część.
5+(6)
You don’t remember me? We spoke on the phone two days ago. I told you I would find you.
(770)
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Premiery kinowe weekendu 17-19.02.2017. Moonlight