Najlepszą chyba rekomendacją dla najnowszego „Star Treka” jest fakt, że po jego obejrzeniu zachciało mi się (i to na poważnie) obejrzeć stare pełnometrażowe Treki. I nawet zacząłem oglądać pierwszego. Świetne efekty! 🙂
Nie jest tak, że było to moje pierwsze spotkanie ze „Star Trekiem”. Mam kumpla, prawdziwego trekkiesa, który skompletował wszystko co związane z Trekiem rzeczy i od czasu do czasu katował mnie TOS-ami. Niew powiem, nie przyniosło to w moich oczach uznania dla serialu ani dla filmu, ale koniec końców nie było tak źle, bo poddany trekoktrynacji w końcu obejrzałem kilka filmów i mogę szczerze powiedzieć, że „First Contact” i „Insurrection” podobały mi się, można nawet powiedzieć, że bardzo. Tak samo, jak i szczerze mogę powiedzieć, że „Generations” to jeden z najgorszych filmów wszech czasów.
Tak, tak, „Star Trek” był drugim z trzech filmów obejrzanych na kinowym mini-maratonie. Najlepszym z całej trójki. 5(6) bez zmrużenia oka.
„Star Trek” 0 lub jak kto woli XI opowiada o początkach przygody z kosmosem dzielnej załogi Enterprise’a. Nieopierzeni kadeci trafiają na pokład statku, który w przyszłości zawiezie ich w najdalsze zakątki galaktyki i od razu trafiają w wir intrygi sięgającej ponad stu lat do przodu. Otóż czarną dziurą w przeszłość cofa się (wiem, nie można się cofnąć w przyszłość) wkurwiony na coś Romulanin Zero, który, wielkiego zdziwieni tu nie ma, chce zniszczyć w pizdu Ziemię i wszystkie przyległe zakamarki kosmosu. Sytuacje uratować może jedynie załoga Enterprise’a, która póki co stoi w obliczu konfliktu pomiędzy przemądrzałymi ściśniętopośladowym Spockiem, a równie przemądrzałym, ale bardziej luźnym w pośladach (hmm, za bardzo dwuznacznie to brzmi, ale nie chce mi się już kasować) Jamesem T. Kirkiem.
Co by dużo nie gadać, to jednak ma coś w swoim filmowym łbie J.J.Abrams, a jego kolejne filmy potwierdzają, że „Zagubieni” nie wyszli mu przypadkowo. „Mission Impossible 3” było chyba jednym z najbardziej wypełnionych akcją filmem, jaki widziałem, „Projekt: Monster„… yyy… ten tylko wyprodukował, ale i tak wyszło z tego coś fajnego, czego się nie spodziewałem (bo spodziewałem się maks kaszany). No a teraz „Star Trek”, któy co by nie gadać, widowiskiem wielce rozluźniającym jest i nie sposób się na nim nudzić niezależnie od tego czy Treka się lubi czy nie. Choć pewnie jak się lubi to można się wkurzyć na profanację, co? Ja tam nie wiem, mnie się podobało, fanem nie jestem, więc nie będę się silił na zrozumienie istoty ewentualnego konfliktu. Ktoś tam gdzieś pisał, że jakiś kanon zniszczyli czy coś. No cóż, jeśli z takiego niszczenia kanonó ma wyjść fajny film, to ja jestem za.
Plusem nowego Treka jest to, że (jak już zostało napisane) trudno się na nim nudzić. Nie ma za wiele zapychaczy (ze dwa razy bym przewinął, żeby szybciej dotrzeć do dalszej akcji), a fabuła od początku do końca sunie bez zatrzymywania się. Wszystko to okraszone jest doprawdy sporą ilością humoru, który przeważnie uatrakcyjnia film (bezbłędny łiktor, łiktor – z kolei puchnięcie Kirka mogli sobie darować jednak) i pozwala na dodatkowe rozluźnienie przepony. Zresztą, trudno żeby ktoś obgryzał na tym filmie paznokcie z emocji i niepewności, bo to nie o tym jest film. Wiadomo, że będzie happy end i w ogóle och i ach, więc nie ma co się odrywać od po prostu dobrej zabawy. Niewymagającej zbyt wielu szarych komórek. I choć film to z gatunku „za miesiąc nie będziesz pamiętał, ococho” to myślę, że wtedy kolejny seans w ramach przypomnienia sobie ococho właśnie również może być sporą przyjemnością.
A żeby nie było, że to tylko rozrywka, to spieszę poinformować, że „Star Trek” zmusił mnie do kilku refleksji.
– Źle się dzieje, jeśli Winona Ryder grywa matkę dorosłego faceta. Kurde, człowiek dopiero sobie uświadamia, że czas leci (ewentualnie, że z shopliftingu nie da się wyżyć w Hollywood). Swoją drogą ja po seansie nie byłem pewny czy to Winona, Asiek i gambit kategorycznie twierdzili, że to nie ona.
– Widać, że film wyreżyserował fan „Star… Warsów”. IMDb podaje jakiegoś kadeta o nazwisku Vader, ale co to za sensacja do trivii przy lodowej planecie i lodowym potworze, „walce” startrekowcy Vs. Nero do złudzenia przypominającej (lokacjami) naparzanki Luke’a z Vaderem, no i lekko riefenstahlowej końcówce z przyznaniem Kirkowi odznaczenia. Starwarsy jak żywe.
– Cała ta sekwencja z lodową planetą, a przede wszystkim z lodowymi potworami – nie po trze bna. Ani śmieszne, ani straszne – zwyczajnie głupie.
– Twórcy filmów s-f stoją przed trudną próbą stworzenia świata innej planety innego niż na Ziemi. No bo co to za frajda z oglądania Vulkana, gdyby było tam jak na Ziemi? No żadna. Problem jedna w tym, że w zasadzie owi twórcy stają przed mission impossible, bo tak na chłopski rozum tu na Ziemi osiągnęliśmy maks funkcjonalności budynków mieszkalnych itp. Znaczy na pewno można lepiej, ale gdyby ktoś wiedział jak, to by tak zrobił. W efekcie człowiek patrzy na te obce planety, podziwia architekturę i się dziwi, jak można było coś takiego niefunkcjonalnego wybudować. No, ale przecie nie zbudują zwykłego domu ze zwykłym dachem itd. No i generalnie to tylko takie luźne spostrzeżenie, a nie jakiś zarzut.
– To samo statki kosmiczne. Badgaje zawsze mają na nich syf, a jak się spojrzy do środka, to od razu widać, że takim konstrukcyjnym chaosem nie sposób polecieć po piwo, a co dopiero w kosmos. No i się pomoczyć, bo woda pływa po podłodze.
– Eric Bana dostał do zagrania najbardziej niewdzięczną rolę w całym filmie. Zasadniczo nic tylko się wkurzyć. Siedział z groźną miną, a potem przegrał w zasadzie bez walki. Wszyscy inni bohaterowie sobie poskakali, polatali, ponapieprzali, postrzelali z fazerów i tylko on bezruchdance.
– JJ Abrams, Lindelof i spółka znów się bawią podróżami w czasie, tym razem zupełnie inaczej (standardowo właściwie) niż w „Loście”. Że mu się nie popieprzy… Dobrze, że ten „Star Trek” taki nie do końca poważny, przynajmniej nikt paradoksów się nie będzie czepiał.
– Sprytnie to sobie wykombinowali. Nowe dziesięć Treków mogą kręcić bez bólu.
(806)
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Star Trek: W nieznane. Recenzja filmu Star Trek Beyond