×

Projekt 1000 (Część 11)

Nono, dotarłem do porządnego tytułu w mojej podróży przez spis posiadanych filmów…

„Poszukiwacze zaginionej Arki” [„Raiders of the Lost Ark”]

Gatunek: Nieśmiertelna Klasyka
Ocena: 6(6) zawsze i wszędzie
Ilość seansów: >kilka

Indiana Jones (Harrison Ford) nieustraszony poszukiwacz skarbów wpada na trop Arki Przymierza. Chcąc nie chcąc wyrusza do Egiptu na jej poszukiwania. łatwo nie jest, bo na Arkę polują także Niemcy.

Z przerażeniem stwierdzam, że musiałem się chwilę zastanowić zanim naklepałem to powyższe zdanie. I nie wiem teraz czy to przez:
1). słabą pamięć
2). to, że dawno Indy’ego nie oglądałem
3). jak to ja – jestem śpiący
4). jak to ja – jestem wkurwiony.
Wychodzi mi na miks punktów pierwszego i czwartego ze wskazaniem na punkt pierwszy.

Pierwsze moje wspomnienie dotyczące  „Poszukiwaczy…” jest dość traumatyczne. Pomijam mgliste przeświadczenie o tym, że kiedyś, gdy byłem mały, ojciec opowiadał mi o tym filmie, który widział w kinie, a konkretnie o małpie, która uratowała życie Indy’emu zjadając daktyla. Mogło tak być, a mogło mi się coś pomerdać. Lepiej pamiętam pewnego Sylwestra kiedy to stłukłem lustro i mama ukarała mnie zabierając mi… kabel od magnetowidu (z perspektywy czasu myślę, że to lepsze od dostania nim po dupie), żebym nie mógł nagrać sobie „Poszukiwaczy…”, którzy mieli lecieć w telewizji. Dziwna kara, bo przecież i tak obejrzeć mogłem, szczególnie, że gdzieś wychodzili z ojcem. No chyba, że tak sprytnie pograła, że obejrzeć bym nie mógł, ale jak? No nieważne. Ważne, że Jej przeszło, a ja sobie nagrałem film. Tylko czy to był mój pierwszy seans? Cholera wie. Chyba wcześniej widziałem „Świątynię zagłady”, ale o tym potem.

O samym filmie nie ma natomiast co pisać, bo i tak każdy kilka razy go widział. A i dawno minęły czasy, w których można było zaszpanować, że w podłej postaci z początku filmu rozpoznało się Alfreda Molinę. A niestety słabo mi idzie myślenie, żeby wykombinować jakąś ciekawostkę na koniec. I nawet nagą Karej Allen nie można szpanować, bo jej w tym filmie nie ma.

***

„Łowcy duchów” [„Ghost Busters”]

Kultowy fragment spisu… Przy okazji kolejny film, w którym nikim nagim szpanować nie można. Bo Sigourney chyba dopiero w drugiej części pokazała stanik. A zresztą, zawsze wolałem tą piskatą, co z nią potem krecił Rick Moranis 😛

Grupa ekscentrycznych naukowców postanawia założyć firmę zajmującą się łapaniem duchów. Jakby nie patrzeć mają nosa, bo wkrótce okazuje się, że jest co łapać. A może jest co łapać, bo się pojawili łowcy? Ha…

Kwiat komedii lat osiemdziesiątych zebrany do kupy w jednym hitowym filmie, który przetrwał próbę czasu i do dzisiaj cieszy się powodzeniem. Na tyle dużym, że od dłuższego czasu mówi się o powstaniu części numer trzy. Choć w zasadzie strach, co z tego wyjdzie… W każdym bądź razie jest Bill Murray, którego nigdy nie lubiłem (przeszło mi dopiero po… „Kręglogłowych”), jest Dan Aykroyd, którego lubiłem zawsze, jest Harold Ramis, który jest lepszym scenarzystą itp. niż aktorem, jest Rick Moranis, który grywał w co drugiej komedii, a teraz go nie ma wcale (aż sprawdziłem czy żyje – żyje, wycofał się z biznesu), no i są panie, o których już pisałem.

„Łowcy duchów” (używam pirackiego tytułu ze Złotej Ery, wynalazki typu „Pogromcy duchów” mnie nie kręcą) z pewnością przynajmniej w jednym stopniu wpłynęli na moje życie i już do jego końca będę ich pamiętał z jednego prostego powodu. Jest tam taka scena na chwilę przed pojawieniem się Piankowego Marynarza, w którym chłopaki starają się o niczym nie myśleć, bo to, o czym pomyślą ich zabije. No i od dawna już co jakiś czas, gdy mi się nudzi i mi się przypomni, sprawdzam jak długo uda mi się nie myśleć o niczym. Nigdy nie udaje się dłużej niż parę sekund. Pomijając to, że myślę o tym, że mam o niczym nie myśleć, ale to chyba nie ma mnie jak zabić.

Też oczywiście 6(6), ale to film z gatunku, którego nawet nie chce mi się oceniać, bo i tak wiadomo, że kult.

***

„Indiana Jones i Świątynia zagłady” [„Indiana Jones and the Temple of Doom”]

Niewiele rzeczy/osób/łotewer skorzystało z pojawienia się czwartej części Indiany Jonesa. Jedną z nich był powyższy film, który wraz z „Królestwem Kryształowej Czaszki” przestał być najsłabszą częścią cyklu.

„Świątynię zagłady” widziałem jako pierwszą z cyklu. Udało mi się ją zobaczyć w kinie, choć bardzo tego… nie chciałem. Nie wiem czemu. Starsi chcieli mnie wziąć do śp. Światowida (dzisiaj na jego miejscu znajduje się Biedronka) na seans, a ja nie chciałem. Chyba nawet poryczałem się z bliżej nieokreślonych powodów. Serio, trudno mi to ogarnąć, dlaczego było właśnie tak. W końcu jednak trafiłem do kina i biedny zasłaniałem oczy podczas scen wyrywania serca. Ot dziecinne traumy.

Kiedyś się tego nie zauważało tak bardzo, ale po latach widać, że „Świątynia zagłady” to kiepski film w kategoriach Indiany Jonesa. Nadal klasyka, ale bez porównania z pierwszą i trzecią częścią. Przede wszystkim, kogo obchodzą jakieś trzy kamyki z zabitej dechami wioski? Mnie na pewno nie. Arka Przymierza, Święty Graal, tego warto szukać, ale poświęcać się dla świecących kamyków? Nic ciekawego. Nie pomaga nawet fakt, że akcja odbywa się w Indiach, a przecież w myśl obiegowej opinii powinienem dostać orgazmu, bo to tak jak Bollywood 😛

Oczywiście nie trzeba się wiele męczyć, aby znaleźć związki z Bollywood inne niż ten azjatycki kraj. O wiele to prostsze niż szybkie znalezienie fotki Amrisha Puri w towarzystwie boskiego Szaruczka (nie udało mnie się to, znalazłem tylko z Kaziolką):

Ale pomijając słabość „Świątyni…”, nikt nie zabierze jej kilku kultowych scen (pogoń wagonikami, walka na moście, małpie mózgi, skok na pontonie… ja najbardziej zawsze lubiłem jak wcinają to zieloniutkie jabłko) i tego, że mimo bycia najsłabszą częścią cyklu, to nadal jest dobrym filmem rozrywkowym.

A no i w moim prywatnym Zestawie Kultowych Cytatów znajduje się prosty: „Wody! Wody! Wody…… WODA??!!!”

***

„Beethoven” [„Beethoven”]

„Ból” tego mojego spisu jest taki, że na początku co krok są kasety, na których jest jeden git film nagrany w SP, a za nim jakiś gorszy film nagrany w LP. I trza się męczyć, żeby te parę zdań o nim napisać, co by uczciwie można było dodać taki opis do licznika zbliżającego się do tysiąca.

Jak sam tytuł wskazuje, mamy tu do czynienia z… komedia o wielkim bernardynie, który sieje spustoszenie w spokojnym domu innego gwiazdora komedii lat osiemdziesiątych – Charlesa Grodina (swoją drogą większość tych komików ostatnio praktycznie nie istnieje na ekranie; Steve Martin chyba tylko nieźle się trzyma). I nawet nie pamiętam, dlaczego nazwali tego psiaka Beethoeven. Głuchy był czy jak?

Pies sympatyczny, komedia sympatyczna, idealny film dla telewizji, by wypełnić nim jakąś lukę w środku weekendu. Z całego filmu pamiętam tylko sponiewieranego Davida Duchovnego. A no i Nicholle Tom, którą potem wypatrzyłem w oryginalnej Nianii.

Myślę, że z przekonaniem graniczącym z pewnością mogę powiedzieć, że nigdy w życiu nie obejrzę już po raz kolejny tego filmu. Raz wystarczy. Ocena niemiarodajna, bo wystawiona, jak to mówią Amerykanie, „gutsami”: 4(6).

***

„Sztuka kochania”

Polskie kino lat osiemdziesiątych to było bardzo fajne kino, bo choćby film był o dupie marynie (hmm, no nie pasuje za bardzo, bo jak o dupie, to jak najbardziej pasowałoby się w nim spodziewać dupy), to zawsze trzeba było do niego dorzucić jakiś goły biust. Albo dwa. Albo trzy. Albo… I choć „Sztuka kochania” łapie się na koniec lat osiemdziesiątych to w wersji nieskrepowanej odzieżą można w nim zobaczyć Joannę Trzepiecińską, śp. Ewę Sałacką, kawałek Ewy Ziętek i jeszcze kogoś tam, w tej chwili nie pamiętam. Aha, zdaje się Annę Chodakowską w erotycznej scenie z samym… Krzysztofem Ibiszem. Dupskiem w tym samym filmie świeci też Piotr Polk.

A tak ogólnie to nic specjalnego, wot soft-erotyczna komedia o panu seksuologu (Machalica), który ma jakieś tam problemy. Zresztą chyba nigdy nie obejrzałem tego filmu z uwagą, ale skoro jest w spisie, to założenia Projektu 1000 zobowiązują do wspomnienia o nim. Poza tym to dobra okazja do załadowania paru fotek.

Anotak, jeszcze Tatiana Sosna-Sarno

No i co by nie gadać, status kultu wymaga przyznać dialogowi (z pamięci, na pewno będą przekłamania):
– A panowie, czego chcą?
– Bo my jesteśmy bliźniaki dwujajowe.
– I co?
– I ja mam oba.

EDIT:
Gość: zdzana 2009/03/13 23:20:45 Wszystko ładnie, tylko tekst ze Sztuki kochania mówił o bliźniakach jednojajowych, no i jeden miał oba, drugi… 🙂

***

„Indiana Jones i Ostatnia krucjata” [„Indiana Jones and the Last Crusade”]

O wiele bardziej wolę pisać w Projekcie 1000 o filmach, z którym wiążą się jakiekolwiek historie z życia wzięte. Z tym się wiąże taka historia.

Pierwszy raz „Ostatnią krucjatę” miałem okazję obejrzeć (a raczej jej malutki fragmencik) na moim przyszłym wideo-odtwarzaczu. Czasy to łatwe nie były, nie szło się do sklepu i nie kupowało sprzętu tylko trzeba było kombinować łącznie z przestrajaniem telewizora z SECAM-u (u nas zawsze na odwiertkę). No i kurczę tu mam zagwozdkę, biorąc pod uwagę rok produkcji filmu, to chyba musiało chodzić o mój drugi odtwarzacz, a może pierwszy magnetowid… Tak, chyba to drugie. Był taki wypasiony z możliwością oglądania filmów po klatce, co jak sądziliśmy z kumplami ułatwi nam naukę karate z filmów kung fu (no dla nas to było wtedy wszystko jedno przecież). Tak czy siak. Kupowaliśmy go (a raczej ojciec go kupował) od jakiegoś gościa z Dąbrowy Górniczej, który zamieniał sprzęt na lepszy. Trzeba było więc do niego po tego sprzęta jechać. Tak też zrobiliśmy, a jak dotarliśmy na miejsce to właśnie „Ostatnią krucjatę” oglądali. To i ja chwilę popatrzyłem, a potem dobiliśmy targu.

„Ostatnia krucjata” to chyba moja ulubiona część indiańskiego cyklu. Jakby ktoś nie wiedział (pewnie ktoś, kto ma dziesięć lat), Indy wyrusza na poszukiwanie Świętego Graala kontynuując poszukiwania rozpoczęte przez swojego ojca.

No i tak właśnie wygląda sztanca pod film przygodowy – niewiele trzeba w nim zmieniać. Trochę tylko by pasowało, bo niektóre efekty wołają o pomstę (myśliwiec rozwalający się o skałę), a np. ropa o ile mi dobrze wiadomo nie powinna wyglądać jak woda. No chyba, że ta w Wenecji tak wygląda.

Pewnie mądrzejszą bym tę reckę napisał, gdybym był świeżo po obejrzeniu „Ostatniej…”, bo jestem pewien, że miałbym jeszcze kilka trudnych pytań odnośnie tego, dlaczego coś tam rozwiązali tak a nie inaczej. A tak, to nie pamiętam.

Prywatny Zestaw Kultowych Cytatów dzięki „Ostatniej krucjacie” wzbogacił się o przynajmniej dwa cytaty. 1:
– Ma pan oczy ojca.
– A uszy matki. Cała reszta należy do pani.
2:
– O, Wenecja.
Często używam tego drugiego w pasującej do niego sytuacji od koz. Nikt nie kuma, o co chodzi. Lamerzy.

Wybrał… ch…owo:

(769)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004