Nowa jakość w amerykańskim kinie: „Mimo iż film oparto na faktach, przedstawione w nim wydarzenia i postaci nie są prawdziwe”. Tak, mimo że sprzedajemy nasz towar jako wyrób firmy Nike, to został on wykonany przez małych Chińczyków w obozie pracy w Chang Siang Pang.
Wielki szacun dla Dawida Schwimmera. Znany, lubiany i kochany przez wielu Ross Geller znalazł swoją lukę w kinie, którą wypełnia swoim spojrzeniem zbitego psa. Potrzebujesz szui, sieroty i faceta o zerowym współczynniku zaufania – dzwoń po Schwimmera. Nawet głos ma odpowiedni.
Fascynująca jest ta amerykańska konstytucja. Sześć poprawek na krzyż, a nakręcili o nich już tysiące filmów. „Nothing But the Truth” to kolejny z nich.
No dzielę się myślami w myśl mojej niedawno sformułowanej zasady – lepiej pisać cokolwiek niż nie pisać nic.
Kate Beckinsale (no ładnie wyrosła od czasu „Uncovered„) wciela się tu w postać dziennikarki, która poznała straszną prawdę o personaliach amerykańskiego szpiega, którego raport powątpiewał w sens akcji odwetowej wymierzonej na Wenezuelę w podziękowaniu za zamach na prezydenta USA. To początek jej kłopotów. Jako że bezpieczeństwo kraju nakazuje poznać źródło poufnych informacji, do którego dotarła nasza dziennikarka, do sprawy zostaje oddelegowany Matt Dillon, który ma zrobić wszystko, aby pani dziennikarka zaczęła kablować. Pani dziennikarka jednak ani myśli zdradzać swojego źródła informacji zasłaniając się prawem do tajemnicy dziennikarskiej itd. itp. A że Dillon ma to głęboko w poważaniu – pani dziennikarka ląduje w areszcie. Dni mijają, mijają…
Dziwny film. Zaczyna się tak jakoś od środka, fabuła goni do przodu w kierunku lubianego przeze mnie dramatu sądowego, pojawia się Alan Alda, który sypie fajnymi powiedzonkami jak z rękawa: „Możesz być dobrym człowiekiem, udzielać się charytatywnie i pomagać biednym, a i tak liczba osób, która przyjdzie na twój pogrzeb jest uzależniona od pogody” i wszystko wskazuje na to, że będziemy do końca filmu śledzić słowne przepychanki pomiędzy panami Dillonem i Aldą. Czegóż chcieć więcej? Ano na pewno nie tego, żeby film stanął w miejscu i zamienił się w monotonny zapis postępowania upartej baby, która nic nie chce powiedzieć bo tak. OK, kobitka z zasadami, wszystko fajnie, ja to rozumiem, ale nie znaczy, że wyjdzie z tego ciekawy film. Szczególnie że co jakiś czas fabuła strasznie dziwnie staje na głowie i pojawiają się z dupy wzięte postaci w typie sierotowatego faceta, który szuka posiadłości kogoś tam. Pojawia się, znika, mówią, że to jakiś Francuz(?) i tyle. Grunt, że był niespodziewany zwrot akcji. Tyle czy on naprawdę był potrzebny? Przez takie zagrywki miałem wrażenie, że oglądam dwa różne filmy. owszem, zaskoczenie było, ale w tym drugim filmie, a nie w tym, który leciał sobie od początku.
A może było tak, że podczas kręcenia filmu z zajebiście zaskakującym zaskoczeniem, twórcy doszli do wniosku, że zaraz, to nie jest zajebiście zaskakujące zaskoczenie, tylko zajebiście psujące całą fabułę zakończenie i skoro już mieli nakręcony cały film (bądź większość materiału) to trudno, postanowili całość zmontować i wysłać bezpośrednio na DVD.
Jakby nie było, bardzo dziwny film. Niby super cool full wypas thriller prawniczy (wysoka ocena na IMDb tylko dodaje mu dziwności), a jednak niedoróba. Jakby na parę dni przed zakończeniem produkcji ktoś doszedł do wniosku, że cała ekipa wpuściła się tym filmem w kanał… 3+(6)
(763)
Podziel się tym artykułem: