Misja: pisz choćby krótkie recki, ale pisz – pokraćuje.
Absolutna dokumentalna perełka nakręcona przez Barbeta Schroedera późniejszego reżysera kilku całkiem udanych dreszczowców z „Sublokatorką” na czele. Tym razem jednak dokumentalne życie nie potrzebowało scenariuszowego wsparcia, bo Schroeder wraz ze swoją ekipą wybrał się do Ugandy, gdzie coraz lepiej radził sobie u władzy Idi Amin, nazwany później „Rzeźnikiem z Ugandy”. Zresztą sformułowanie „coraz lepiej radził sobie” średnio pasuje, bo odnosi się chyba tylko do samopoczucia Jego Ekscelencji Pana Prezydenta i początku rosnącej z każdym dniem paranoi, bo jeśli chodzi o samą Ugandę, to wcale tak dobrze nie było. Amin wziął za wszarz trzymających ekonomię kraju na odpowiednim poziomie Azjatów (w tym Waszych ukochanych Indusów, których przygody po wypędzeniu ich z Ugandy możecie śledzić np. w „Mississippi Masala„) i wszystko zaczęło się psuć jak w podręczniku. No ale ważne, że sam Amin miał dobry humor.
No i w jego filmowym autoportrecie można sobie pooglądać w głównej mierze ten dobry humor dyktatora, a kamera ekipy filmowej, która odwiedziła go w 1974 roku towarzysz Aminowi w jego codziennych obowiązkach, wśród których znajduje się wysyłanie listów do Nixona rozpoczynających się od słów „mój drogi bracie”, narzekanie na Hitlera, że wymordował jedynie sześć milionów Żydów i pozorowanie akcji mającej na celu zdobycie Wzgórz Golan. Wot dzień jak co dzień. A oprócz tego dowiadujemy się, że Jego Ekscelencja uwielbiał tańczyć, grać na harmonii, urządzać zawody pływackie w basenie i przemawiać, przemawiać, przemawiać… A banałów przez te półtorej godziny filmu opowiedział niezliczone ilości. Aha, dowiadujemy się też, że Amin kochał zwierzęta i dane jest nam zobaczyć dość długą podróż po rzece z widokiem na słonie i krokodyle, które Amin nic dziwnego, że kochał skoro zeżarły tylu jego przeciwników politycznych. Głównie tych wyimaginowanych.
Ogólnie rzecz biorąc świetny dokument, w którym można sobie pooglądać Afrykę Centralną połowy lat siedemdziesiątych, popodziwiać ładne zwierzaki, ludzi, ulice Kampali i dać się zaczarować afrykańskiemu akcentowi Amina, który mówi, mówi, mówi i tylko od czasu do czasu na jego twarzy pojawia się jakaś taka złowroga mina…
Innymi słowy: to, co tygrysy lubią najbardziej. 5(6)
(761)
PS. Aha i jeszcze potrafił jasnowidzić, ale teraz to już mi się nie chce wycinać dowodu. Może jutro.
Podziel się tym artykułem: