A gdy się obudziłem:
Sprawa jest skomplikowana co najmniej 🙂 Owszem, Bollywood święci szczyty powodzenia, ale jest drugi biegun, znacznie potężniejszy, pełen Montych, którzy nie wiedzą o czym mówią 😛 ale mają ukształtowaną opinię i koniec. Posty moje i schizki, pewnie że entuzjastyczne, biorą się pewnie stąd, że jakby to nie zabrzmiało, potrafiliśmy się wznieść na podziały i spróbować. A że w Bollywood parę dobrych filmów powstało to fakt, choćby oponenci na uszach stawali.
Problemem jest jednak to, że z tego 1000 filmów rocznie kręconych w Indiach (z czego na Bollywood przypada „ledwie” +/- 300) jakieś 95% oglądać się _nie
da_. I to te 95% wpływa na ogólną opinię o ichnich filmach. Że kicz, że tańczą, że śpiewają, że się nie całują etc. Tak bardzo, że (przynajmniej moim zdaniem) większość nazwijmy to normalnych widzów boi się spróbować ten 5% dobrych filmów, a nuż się spodobają i co wtedy? Straszne 😉 Lepiej pacnąć klapki na oczy i powtarzać frazesy.
Inna sprawa, że opinii o bollywoodzkich filmach nie poprawiają masowo dodawane teraz do gazet filmy bollywoodzkie. Jakiś czas temu było tych kilku świrów 🙂 którzy lubili Bollywood, a reszta sobie żyła z błogą świadomością, że w Indiach kręcą gówniane filmy. Potem tych świrów było więcej i moda się rozlazła. Gazety wyczuły koniunkturę i zaczęły dodawać filmy, przeważnie gówniane z tytułami pozmienianymi tak byle by była „miłość” w tytule. „Słodka miłość”, „Miłosne rozstania”, „Miłość i piosenka” i podobne ble ble ble. I zamiast pokazać, że warto obejrzeć nawet te dwa filmy na sto, to tylko utarły obiegową opinię. I weź teraz takiego Monty’ego. Bierze chłopina gazetę do ręki, mówi „a dam szansę”, ogląda ten film i ja się Mu nie dziwię, że ma opinię taką jaką ma. Dziwię się tylko jednemu: dlaczego nie spróbuje obejrzeć jakiegoś dobrego filmu tylko od razu pluje, że to Bollywood i patykiem nie tknie.
Nie rozumiem też, jeszcze innej sytuacji. Dajmy na to mam kumpla, który ogląda sporo filmów, wie co w trawie piszczy, może i ma często kałowy gust, ale czasem warto posłuchać jego opinii. Ostatnio polecił jakiś krwawy horror i był cool, warto było spróbować. I nagle, choć przez x lat oglądał jak na porządnego kinomana przystało filmy z Hollywood, obejrzał Bollywooda i mówi, że jest dobry. To co sobie najpierw pomyślę? Że mu odbiło? Czy może, że skoro on tak mówi, to kto wie, coś w tym może być? Ja bym wybrał drugą opcję. A tymczasem większość znajomych, przypadkowych czytelników mojego bloga etc., choćbym przekonywał, że widziałem jakiś dobry bolly film od razu wie swoje, Q odbiło, chromoli od rzeczy 🙂 Nie przyjdzie nikomu do głowy myśl typu: „hej, Q trochę filmów widział w życiu, gust ma beznadziejny, ale może rzeczywiście coś w tym Bolywoodzie jest, obaczę”. I generalnie mam to gdzieś, ale przykro patrzeć, jak ludzie durniów z siebie robią tymi klapkami na oczach 🙂
I to jest cały problem z Bollywoodem. Niby modny, ale wstyd lubić. I jak mówię, nie dziwię się nawet, bo naprawdę większości ichnich filmów oglądać się nie da. Ale kilka dobrych jest, co szkodzi się samemu o tym przekonać? Nie wiem.
> natomiast w SM nie ma dla mnie prawie nic z bollywoodu. lokacje i
> karnacje aktorow jeszcze nie przyporzadkowuja go do „gatunku”.
No widzisz, to dla Ciebie. Ale tu jest Polska, tu się inaczej kombinuje 🙂 Weź pierwszą z brzegu krytykę SM – film fajny, ale ostatnie 20 minut kał.
Bollywood i romans ble. Romans był punktem napędowym całego filmu od początku do końca, nie pojawił się na końcu, bo „to Bollywood”. Romans, miłość, inne ble ble to kanwa miliona filmów nie tylko z Bolly, ale tutaj kojarzone jest jednoznacznie. To samo piosenka na koniec i układ taneczny. Rzecz zupełnie niezwiązana z filmem, ot ukłon w stronę Bollywood (zabawny zresztą), ale nijak nie mający wpływu na fabułę. Poszły napisy końcowe, zatańczyli, tyle. Ale nie, to kolejny znak, że zrobili z tego filmu Bollywooda.
W związku z tym wszystkim, o czym pisałem wyżej, tutaj SM jest traktowany jako rasowy Bollywood i kropka. Kolejna bzdura „przeciwników Bollywood”, ale
to w niczym nie przeszkadza szczekać, choć nawet nie wie się, o czym tak naprawdę się szczeka 🙂
** nimrod:
Naprawdę tak myślisz? Ja film oglądałem z prawie że otwartą gębą, wyczekując kolejnych ciekawych sytuacji. Nie wiem, czy spojlerować, czy nie, lepiej może nie, ale ogólnie akcja rozgrywała się jakby nie patrzeć porównywalnie do Trainspottinga do pewnego momentu przynajmniej, tak więc mogłem wymagać czegoś więcej od SM niż ckliwego love-story… A że danny boyle się zatracił to wiadomo, ale Płytki Grób i T, no i jeszcze 28 dni później było IMHO genialne.
A na zakończenie SM czekałem i to bardzo. I mnie maksymalnie zawiodło… Mam wrażenie, że od około 1:30 filmu scenariusz przejął ten cały szakrukhan* czy jak mu tam i zrobił po swojemu…
*stereotyp mode ON…
Quentin:
No na co tu czekać? Chłopak ma do odpowiedzenia na jedno pytanie i albo na nie odpowie albo nie. Mija cały film, chłopak odpowiada albo nie na pytanie i koniec filmu. Gdzie tu miejsce na czekanie na twista?
> Ja film oglądałem z prawie że otwartą gębą, wyczekując kolejnych ciekawych sytuacji.
No i narzekasz jeszcze? Bo końcówka nie poszła po Twojej myśli? Myśli, która po mojemu żadnych podstaw nie miała, bo gdzież tu miał być jakiś twist na
koniec? Rozwarłeś japę, miałeś kolejne ciekawe sytuacje, więc ococho? Może za bardzo się po prostu wciągnąłeś w te ciekawe sytuacje i Ci umknęło, że…
> więc mogłem wymagać czegoś więcej od SM niż ckliwego love-story…
…cały ten film od początku do końca to love story.
> A na zakończenie SM czekałem i to bardzo. I mnie maksymalnie zawiodło…
A jakie by Cię nie zawiodło? Tylko poproszę o takie do którego rzeczywiście mógł zmierzać cały film. Bo do rozkwitu love story zmierzał od początku.
> *stereotyp mode ON…
Gwiazdka niepotrzebna, widać bez niej 😉
Od tego miejsca SPOILERY
nimrod:
> No na co tu czekać?
A choćby w tym, że powinni go udupić na komisariacie, rozwinąć wątek gangsterski, itp itd… Ale aż się prosiło o coś złego na końcu. Film przez większość czasu miał charakter jak dla mnie dość depresyjny, i po prostu widzę tu jakiś brak konsekwencji w końcówce, gdzie nagle się zrobiło from zero to hero…
> …cały ten film od początku do końca to love story.
A i tu się nie zgodzę. Co było od początku love story? To że dziołszkę 10 letnią przygarnęli? Ten wątek nie był przewodnim, tak jak np gówniane życie w slumsach…
Nie zawiodłoby mnie zakończenie gdzie wszystko się że tak powiem, jebie 😉 Laska powinna zginąć, brat zostać szefem mafii czy coś, a główny bohater uciec z milionami do stanów i się zabić 😛
Quentin:
> Ale aż się prosiło o coś złego na końcu.
Hmm, ja osobiście nie odczułem czegoś takiego. I pewnie tu leży pies pogrzebany 🙂
> zrobiło from zero to hero…
A tam od razu do hero. Chłopak miał w poważaniu tę nagrodę, co innego dla niego było ważne i właśnie to wygrał, a nie jakiś tam milion (dziesięć milionów) rupii. Do tego całe życie zmierzał, a że po drodze nabił trochę kapuchy i wybił się ze slumsów – bonus.
> Co było od początku love story? To że dziołszkę 10 letnią przygarnęli?
Nie, pogoń za tą dziołszką przez tyle lat. Robił co innego, bo do tego zmusiło go życie i nie mógł miłosnych listów pisać, choć pewnie by chciał. Ale nigdy jej nie zapomniał i ciągle szukał przy byle okazji. A że okazji za dużo nie miał, bo wspomniane przez Ciebie gówniane życie w slumsach to insza inszość. Tak mu się ułożyło, że nie mógł żyć tą miłością. Ale w sercu miał ją cały czas.
> Nie zawiodłoby mnie zakończenie gdzie wszystko się że tak powiem, jebie
Też ładnie 😉 I jak rozumiem Twoja szklanka z wodą przy łóżku jest do połowy pusta? 🙂 Moim jednak zdaniem, i tego trzymał się będę 🙂 film zmierzał do love story a nie do not-happy ending.
nimrod:
Właśnie tu jak dla mnie zaczęło się psuć – poszedł do milionerów tylko, żeby go laska zobaczyła… plan dość głupawy, nie sądzisz? Może to w tym momencie szakruk 😉 wkroczył i kazał to zmienić, bo zbyt depresyjne było 😉 Może boyle chciał zrobić końcówkę na miarę „Reqiuem dla snu„, ale szemrany spisek Hindusów, mafia licząca miliony członków przedstawiła mu propozycję nie do odrzucenia…? 😉
Ale cały ten wątek z dziołszką jak dla mnie skłaniał się do tragicznego końca… Ok, fartnęło jej się, że nie została dziwką (teoretycznie), ale potem motywy z bratem i w końcu szefem mafii… No jak nic powinna się zabić ;D
Quentin:
Ludzie różne głupoty robią, gdy na czymś im zależy. Pójście do Milionerów to stany dolne desperacji 🙂 Poza tym chyba nie sądzisz, że poszedł tam wygrać
dziesięć melonów? Lekarze, prawnicy, naukowcy… nikt nawet nie dotarł do ostatniego pytania, a tu taki chłopak ze slumsów. Nadarzyła się okazja do pokazania się lasce, wykorzystał ją – nie sądzę, żeby miał czas, żeby pomyśleć czy to głupawe czy nie: telefon – decyzja. Pamiętaj, że wcześniej w domu mafioza widział, że oglądała „Milionerów” w telewizji. Przypominam, na wypadek, gdyby Ci umknął ten szczegół 😉
A że miał chłopak szczęście to nie odpadł przy pierwszym pytaniu. Tyle że łatwo całe życie nie miał, to dlaczego miałby mieć łatwo także i przy Milionerach. Iść, pokazać się w telewizji, zgarnąć laskę i odjechać pociągiem w siną dal. Stąd i to się posrało i wylądował na dołku. Ale… mimo wszystkich depresyjnych sytuacji w całym filmie ZAWSZE stawał na czterech łapach. To dlaczego teraz miałoby być inaczej i dojść do spodziewanego przez Ciebie końca? I z tego się wykaraskał.
> Ale cały ten wątek z dziołszką jak dla mnie skłaniał się do tragicznego końca…
Łaj? Jak już napisałem wyżej – główny bohater był mistrzem świata kategorii ciężkiej w konkurencji „szczęście w nieszczęściu” 🙂
nimrod:
To wszystko o czym piszesz niestety prowadzi do wniosku, że cały ten film to przewidywalna bajka… A nie miałem takiego wrażenia przez większość filmu niestety.
No ok, stawał zawsze na czterech łapach. Traktowałem to z przymrużeniem oka większość przypadków, ot, nie mogli tak szybko skończyć filmu, bo głupio by było jakby zginął/wydrapali mu oczy czy inne ciekawostki…Ale w gównie pływał mimo wszystko, cięgi zbierał też dość często, brat
był taki jaki był…
Ogólna moja impresja w świetle twoich argumentów jest taka, że to niespójna kompozycyjnie bajka niestety wyszła. Bo w takim razie to trochę miasta boga, trochę big fisha i trochę (dużo?) bollywoodu…
Quentin:
I tu mamy dobre miejsce na koniec dyskusji, bo obaj widzimy w filmie to, co chcemy zobaczyć 🙂
Historia rozsądzi, kto miał rację. Peace 🙂
Podziel się tym artykułem: