No dobra, nie może przecież na wierzchu leżeć taka depresyjna notka, nie? Trzeba jakąś mniej depresyjną trzasnąć przed snem. Najlepiej filmową, ale skąd ja obejrzany film wytrzasnę? Na chwilę obecną powinienem w końcu zacząć ten planowany cykl (którego oczywiście nie skończę i przerwę go w połowie) „Festiwal Filmu Niedokończonego”, bo co zaczynam oglądać, to ląduje w kopiach roboczych. Ta wątpliwa przyjemność jak sięgnąć pamięcią spotkała m.in. takie hity jak „Intruder” czy bollywoodzka wersja „Face/Off” – „Aks”, a także rzeczy całkiem świeże i nowe jak „The Great Debaters”. Jeśli chodzi o oglądanie filmów to jestem w zdecydowanie głębszym lesie niż z marudzeniem. W tym ostatnimi czasy wyjątkowo dobrze mi idzie.
To całe Allegro to fajna sprawa. Co prawda karta telewizyjna jeszcze mi nie przyszła, ale przyszło mi coś innego, co jest bardzo fajne i mi się podoba. Nie powiem co to, choć zaraz pewnie przylezie Robson i powie, że on wie. Bo wiecie, ten Robson to wszystko wie. Jest lepszy niż echelon. Do spółki z tym tajemniczym czymsiem dostałem też pierwszego w życiu pozytywa. To znaczy zawsze wiedziałem, że jestem zajebisty, ale teraz dodatkowo mam to na piśmie. No i idąc za ciosem zanabyłem jeszcze pokrowiec na nową komórkę, a teraz szukam gitary akustycznej. Normalnie rozrzut. Typowy syndrom debila wrzuconego na ocean możliwości. Łał, jak metaforycznie!
Chyba sie okazuje, że z pisaniem optymistycznych notek dzisiaj u mnie marnie. Zresztą z takim humorem jaki mam, to cud, że w ogóle zdobyłem się na ten tekst o debilu. On był całkiem zabawny nawet.
Chyba w ramach nienawiści do całego świata wlezę sobie na gejowskiego chata i dam jakiemuś miłemu panu numer tele do Robsona.
Podziel się tym artykułem: