Młody londyński wydawca (Joshua Jackson, któremu się nie chciało opanować cocney’a) wyjeżdża do Włoch z misją specjalną jaką jest nakłonienie znanego pisarza (Harvey Keitel) do napisania kolejnej książki.
Sympatyczny filmik, który został mi polecony przez jednego kumpla słowami: To takie połączenie „Stowarzyszenia umarłych poetów” z „Zapachem kobiety”. No i rzeczywiście, coś w tym jest, że nie od rzeczy jest powoływanie się na te dwa filmy. Jest tylko jeden ból takiego porównania – zarówno „Stowarzyszenie…” jak i „Zapach…” miały duszę i „przychodziły” do widza z sercem na dłoni, czego niestety o „The Shadow Dancer” powiedzieć nie można. Jest sympatyczny, a i owszem, ogląda się go z przyjemnością, napawa optymizmem i poprawia szare widoki za oknem jednak brakuje mu tej przysłowiowej kropki nad i. Tak jakby nakręcony został w zbyt dużym pośpiechu bez czasu na dopracowanie szczegółów.
Mieszają się w tym filmie sceny nijakie razem ze scenami, które ocierają się o… no „geniusz”, to za duże słowo, ale zdecydowanie wybijające się ponad przeciętność. Jest coś poetyckiego w połączeniu widoku zachodu słońca razem z jego słownym opisem. W tych momentach można odpłynąć w oglądaną historię, ale zaraz potem przychodzą średniej jakości żarty i standardowe rozwiązania. I tak na zmianę, przy czym nawet w najsłabszych momentach film trzyma przyzwoity poziom i nigdy nie schodzi poniżej.
Najgorzej jest chyba jeśli idzie o aktorów. Najgorsza tradycyjnie jest Claire Forlani, która widocznie stara się pobić jakiś rekord „drewniactwa”, ale i Keitel ani Jackson ani jeden z moich faworytów Giancarlo Giannini też nie zachwycają. Tak jakby swoją grą chcieli zmniejszyć owo „drewniactwo” Forlani. Dobrodusznie z ich strony, ale niestety w wielu momentach aż się prosi o więcej pasji włożonej w rolę – wtedy ten film byłby jeszcze lepszy.
No, ale choć „Crime Spree” Mirmanowi dużo lepiej wyszło, to także i ten film można z czystym sumieniem polecic na odstresowanie.
PzS: 4(6)
Podziel się tym artykułem: