Wkrótce po tajemniczej śmierci żony, mąż rozpoczyna prywatne śledztwo, które zaprowadzi go na afrykańskie bezdroża.
„Wierny ogrodnik” to kolejna ekranizacja powieści mistrza thrillerów szpiegowskich (tak gdzieś czytałem, bo nie dane mi było zapoznać się z jego twórczością) Johna Le Carre. Poprzedni „Krawiec z Panamy” choć zachwycił mnie muzyką, to w każdym innym względzie zanudził. Nic dziwnego, że miałem obiekcje przed seansem następnej ekranizacji, no i można powiedzieć, że były słuszne.
Obiektywnie rzecz biorąc, to nie mam „Wiernemu…” nic do zarzucenia. Film nakręcony jest z mistrzowską precyzją, opowiada intrygującą historię zwracającą uwagę na proceder, który na codzień umyka opinii publicznej, a wręcz wydaje mi się, że w ogóle przez mało kogo jest zauważany. Tak więc jest co pooglądać, ale jest też o czym pomyśleć i zastanowić się dłużej po seansie. Jedyny kłopot jaki jest z tym filmem jest taki, że jak dla mnie był za nudny no i za bardzo uderzał w artystyczne dzwony. To film z gatunku „z wyrachowaniem po Oscara” – zamiast na fajerwerki wizualno fabularne postawiono na niemal dokumentalny sposób prezentacji opowiadanej historii. Jeśli więc ktoś lubi takie filmy, to z pewnością będzie zachwycony – nie mam co do tego wątpliwości. Do mnie natomiast bardziej przemawia taka forma jaką „obrał” „Hotel Rwanda”. Tak czy inaczej Oscar za scenariusz powinien być bez problemu.
Jeśli chodzi o aktorów to zarówno Fieness jak i Weisz trzymają wysoki poziom. Nie są to jednak role, które rzucają na kolana. Nie sądzę żeby Weisz poradziła sobie w wyścigu po złotą statuetkę, natomiast Fieness ma w CV dużo więcej lepszych ról. Ogólnie chyba o każdym elemencie tego filmu można powiedzieć, że jest powyżej przeciętności aczkolwiek nawet jeśli wysoki, to nie jest to poziom, który na mnie robi wrażenie. Po prostu to trochę nie moja bajka. Obejrzałem bez znużenia, ale też bez zachwytów. Meirellesowi zdecydowanie lepiej wyszło „Cidade de Deus”.
PzS: 4(6)
Podziel się tym artykułem: