Pięcioro studentów wynajmuje stary dom. I choć wydaje im się niemożliwe, że koszt wynajmu tak wielkiego domostwo, które wystarczy posprzątać, aby lśniło dawnym blaskiem, jest tak niski, to żadne z nich nie marudzi, bo dom znajduje się blisko uniwerku, na którym studiują. Zanim jednak przyjdzie czas na studia, najpierw pora rozejrzeć się po wszystkich zakamarkach nowego mieszkania. Ich uwagę zwraca szczególnie stary zegar, pomiędzy którego mechanizmem znajdują tajemniczą książeczkę. No, a potem jest jeszcze dziwniej, bo podczas wieczornej imprezy zapoznawczej, nawiązują kontakt z duchami swoich zmarłych członków rodziny.
Było już w historii kina i w literaturze całe mnóstwo nawiedzonych domów, a oto przyszedł film o kolejnym z nich. Typowy film z gatunku tych, co to nie sposób dużo o nich powiedzieć czy napisać, bo opowiadają o przerobionych na mnóstwo sposóbów sprawach. A że na dodatek nie ma w „Spirit Trap” absolutnie nic oryginalnego, co mogłoby wzbudzić bicie serca u kinomana, to już w ogóle budzi się wątpliwość, czy warto go w ogóle oglądać. Moim zdaniem nie warto.
Nie jest co prawda tak koszmarnie nudny jak „Dark Water”, ale też żadnego trwałego śladu na brytyjskiej kinematografii (bo to produkcja stamtąd) z dużą pewnością nie zostawi. Serwuje nam zestaw sprawdzonych patentów, tajemniczych lokalizacji pokrytych pajęczynami, oraz cieniutką historyjkę co by skleić wszystko razem. Aktorzy się starają, ale choćby na rzęsach stawali, to nic z tego filmu i tak by nie wyciągnęli, bo nadaje się on co najwyżej na telewizyjny dreszczowiec z Connie Selleccą, którego nie sposób się przestraszyć na dłużej niż przeminą podrywające widza od czasu do czasu głośniejsze odgłosy.
2+(6) za sympatyczną końcówkę.
Podziel się tym artykułem: