×

„NAJDŁUŻSZY JARD” [„THE LONGEST YARD”]

Paul Crewe (Adam Sandler) dawno już zakończył swoją futbolową karierę. Czasy jego świetności, a także nagrody dla najlepszego rozgrywającego ligi NFL przestały mieć znaczenie w jednej chwili, w której postanowił sprzedać jeden z meczy swojego zespołu. Co prawda nigdy mu tego nie udowodniono, ale tajemnicą poliszynela było to, że Paul zrobił to, co zrobił. Szybko z gwiazdy przemienił się w przysłowiowe zgniłe jajo, którego nikt nie chciał w swojej drużynie. Nic więc dziwnego, że Paul zobojętniał na wszystko i przez kilka następnych lat nie robiąc nic poza gapieniem się w telewizor, przemienił się w utrzymanka swojej bogatej kobiety (Courtney Cox; mówiłem, trzeba było kręcić do usranej śmierci „Przyjaciół” i inkasować po milionie za odcinek, bo po zakończeniu nikt ich nie będzie chciał; no i sprawdza się, bo trudno nazwać ten kilkuminutowy występ Courtney paradującej z dużym dekoldem na (zdaje się) sztucznych piersiach, za wielką karierę). No, ale jak to bywa w filmach, w państwie duńskim znów pojawił się problem. Pewnej nocy pijany Paul wsiadł w samochód swojej kobiety, porozwalał podczas nocnego pościgu kilka samochodów, no i doczekał się za to zasłużonej kary – wylądował biedaczysko w więzieniu. A tam nie minął tydzień, gdy dochrapał się stanowiska trenera drużyny więźniów, która za parę tygodni miała zmierzyć się z reprezentacją strażników.

Dobra passa Adama Sandlera trwa. Wydawało sie, że chłopak utknie na dobre w produkcjach typu „Supertata”, czy „Mr Deeds”, a tu ostatnimi czasy niespodzianka za niespodzianką. Najpierw „50 pierwszych randek”, w których wciąż jeszcze były nuty klozetowego humoru, aczkolwiek na szczęście „utopione” w porządnym filmie, potem zupełnie „niesandlerowy” „Spanglish”, który trudno wyobrazić aby się komuś mógł nie podobać, a teraz „Najdłuższy jard”, również bardzo fajny, choć ciężko go porównywać do poprzednich tytułów, bo nic romantycznego w nim nie ma. Na szczęście jest sporo z komedii i to na szczęście takiej w starym stylu bez przegieć w stronę klozetowych żartów. No i jest też sporo o futbolu, który potrafi być widowiskowy, gdy ogląda się go w postaci skrótu z najciekawszych akcji. Jakby nie było, między tym filmem, a innym filmem o futbolu z Sandlerem w roli głównej („The Waterboy”) jest przepaść na korzyść „Jardu”. Tak samo jak o wiele lepiej sprawił się tutaj duet z czarnoskórym Chrisem Rockiem, niż poprzedni mieszany duet z Damonem Wayansem w przypadku „Bulletproof”. Nie jest jeszcze tak, że zaufałem Sandlerowi bezgranicznie i od tej pory będę w ciemno oglądał co tam nakręci, bo pozostała mi nieufność po serii tych wszystkich wyjątkowych bzdetów, ale jest na dobrej drodze żeby zdobyć moje zaufanie. Obawiam się jednak, że ma to gdzieś i pewnie zaraz wystąpi w jakiejś bzdurze, która popsuje moje zdanie o nim.

„Najdłuższy jard” to remake filmu pod tym samym tytułem, z Burtem Reynoldsem w roli głównej. No i nie sposób zauważyć, że rola Paula Crewe’a bardziej pasowała Reynoldsowi kiedyś, niż Sandlerowi teraz, ale nie jest aż tak źle więc nie należy przekreślać filmu tylko dlatego, że „eee, Sandler futbolowym twardzielem, eee, bez sensu”. Oryginału nie widziałem (w remake’u pojawił się również i Burt Reynolds) więc nie mam porównania (mam za to porównanie do innej wersji tej historii, „Mean Machine” z Vinnie Jonesem i Jasonem Stathamem, która zarówno w porównaniu, jak i jako „osobny” film jest wyjątkowo marna), ale nie sądzę żeby jego znajomość wypadła na niekorzyść nowej wersji, która jest bardzo fajnym, rozrywkowym filmem. Właśnie takim, więc nie należy szukać w nim nic ambitnego i przymknąć oko na tradycyjne schematy w stylu więźniowie w porównaniu ze strażnikami to prawdziwe niewinne owieczki i takie tam. Nie należy się też dziwić temu, że strażnik więzienia (James Cromwell), który sprowadził słynnego futbolistę po to, aby ten pomógł trenować jego drużynę, zgadza się na mecz między strażnikami i skazańcami, czyli de facto żadnego pożytku nie ma ze sprowadzenia do siebie gwiazdy. I to najsłabszy, moim zdaniem, element tego filmu, który trzeba zignorować – mecz Skazańcy vs. Strażnicy odbywa się tylko dlatego, że o nim jest ten film, a nie dlatego, ze są ku niemu jakiekolwiek, choćby minimalne, przesłanki. A cała reszta to dobra zabawa.

Ogólnie dziwna sprawa z tym filmem. Obejrzałem raz: 3+(6), obejrzałem drugi raz: 4(6), obejrzałem trzeci raz: 5(6). No i ta ostatnia ocena jest na chwilę obecną obowiązująca. Lubię takie filmy i nie mam wobec nich ambitnych wymagań. Cały czas coś się dzieje, a bohaterowie są wyraziści, choć bez przesady, bo raczej jednowymiarowi – ten jest taki, ten jest siaki, a ten jest owaki, ale swoje zalety mają i nie sposób ich nie lubić. Na dodatek można się pośmiać i zastanowić na tym, co też się dzieje, że czarnoskórzy muzycy postanowili ostatnio pojawiać się na dużym ekranie. Po Andre z Outcast, przyszedł czas na Nelly’ego, a po drodze jeszcze Coolio i inni. W IMDb wyczytałem jeszcze, że w „The Longest Yard” pojawiają się autentyczne gwiazdy futbolu amerykańskiego, ale to smaczek najwyżej dla fanów, bo dla mnie to absolutnie bez różnicy.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004