Wyst. Krystyna Feldman, Roman Gancarzyk, Lucyna Malec, Jerzy Gudejko, Jowita Miondlikowska, Ewa Wencel
Reż. Krzysztof Krauze
Scen. Krzysztof Krauze, Joanna Kos
Zdj. Krzysztof Ptak
Muz. Bartłomiej Gliniak
Ocena: 5(6)
Krynica, rok 1960. Marian Włosiński, absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, pracuje na posadzie w krynickim Domu Kultury. Jego ambicje zawodowe sięgają wyżej niż malowanie plakatów do wystawianych w Domu Kultury przedstawień, ale co począć, z czegoś żyć trzeba. Nadzieja na lepsze jutro przychodzi wraz ze znajomym, który wkrótce ma wyjechać do Krakowa i objąć tam wysokie stanowisko państwowe. Znajomy ten ma zamiar zabrać ze sobą Mariana, przed którym wreszcie otwiera się możliwość zaistnienia w większym centrum kulturalnym, a nie tylko na zadupiu sztuki. Żona Mariana również zadowolona jest z nadchodzącej przeprowadzki – jeszcze tylko dwa, trzy miesiące i wyruszą w wielki świat. Tymczasem do pracowni Mariana, dzień po dniu zaczyna przychodzić miejscowy żebrak, znany w Krynicy pod imieniem Nikifora. Nikifor wiele nie mówi, tylko zasiada nad kartkami i maluje. Marianowi nie w smak jest taki „współlokator”, ale nie ma zbyt dużo gadania, gdy okazuje się, że o Nikifora trzeba dbać, bo Nikifor jest cenionym twórcą ludowym, a twórców ludowych państwo postanowiło otoczyć specjalną opieką. Tak zaczyna się swoista przyjaźń między wykształconym mężczyzną, a starszym człowiekiem, który przez większość ludzi uważany jest za niespełna rozumu.
Oglądając „Nikifora” przypomniało mi się jedno zdanie z… „Chłopaki nie płaczą”: „My jesteśmy normalni – nie będzie żadnych udziwnień”. I właśnie taki jest najnowszy film Krzysztofa Krauze – normalny i bez udziwnień. I właśnie w tym tkwi największa jego siła. Jest taki zwyczajny, a jednak jest w nim coś, co sprawia, że ogląda się go z przyjemnością i bez znużenia. Reżyser nie kombinuje, tylko stara się przedstawić ostatnie lata życia malarza-samouka w sposób prosty i nieskomplikowany, tak samo jak proste było życie samego Nikifora, który, mimo że mało kto rozumiał to co mówił, na każdy temat miał swoje własne zdanie i nie obchodziło go co sądzą inni. Dla niego liczyły się tylko pędzle i farby. I bardzo dobrze, że Krauze postanowił w równie prosty sposób opowiedzieć widzom o ekscentrycznym (może lepszym słowem byłoby „specyficznym”) malarzu, bo historia ta nie wymagała żadnych fajerwerków.
„Nikifora” ogląda się z przyjemnością i chyba nie sposób narzekać na ten film, że taki, że siaki, że owaki. To po prostu dobry film z fajnymi widoczkami, dobrą muzyką i świetną rolą Krystyny Feldman. Rolą, która stawiała przed nią sporo wymagań, z których wywiązała się więcej niż dobrze. Obsadzenie jej w roli tytułowej okazało się strzałem w dziesiątkę. Reszta obsady również dobra i można dać odpocząć oczom od znanych twarzy – czasem to też robi dobrze dla filmu, a w tym przypadku sprawia, że jest jeszcze bardziej wiarygodny. Bardzo to sympatyczny film.
Obejrzałem ostatnio sporo polskich filmów z ostatniego roku i z tego co widziałem, wydaje mi się, że „Mój Nikifor” był najlepszym polskim kandydatem do Oscara w roku 2004. Nie był najlepszym polskim filmem tamtego roku (na to miano cały czas zasługuje „Symetria”), ale był najlepszym jeśli idzie o pretendowanie do zagranicznej nagrody. Oczywiście to tylko moje zdanie, ale oglądając nasze filmy wyraźnie widać, że nasi reżyserzy nie potrafią nakręcić filmu, który byłby w pełni zrozumiany przez zagraniczną widownię, a to jest przecież głównym atutem filmów, które mają ubiegać się o zagraniczne laury. Krzysztof Krauze jest chyba jedynym polskim reżyserem, który potrafi robić takie kino i z tego co widziałem jest też obecnie najlepszym naszym reżyserem, który mimo, że kręci filmy proste, to jednak wysysając z nich wszystkie możliwości, sprawia, że je się po prostu ogląda. Szkoda, że „Mój Nikifor” nie dostał oscarowej szansy.
Podziel się tym artykułem: