×

„MARZYCIEL” [„FINDING NEVERLAND”]

Wyst. Johnny Depp, Kate WInslet, Julie Christie, Dustin Hoffman, Radha Mitchell, Ian Hart, Freddie Nighmore
Reż. Mark Forster
Scen. David Magge; na podstawie sztuki Allana Knee „The Man Who Was Peter Pan”
Zdj. Roberto Schaefer
Muz. Jan A.P. Kaczmarek
Ocena: 5+(6) ale…

James Matthew Barrie (w tej roli jak zwykle znakomity Johnny Depp; gdyby nie to paskudne „Secret Window” to bym dał sobie wszystko uciąć, że facet podpisał cyrograf i od tej pory co wybierze film, w którym chce zagrać, to jest on ponadprzeciętny; no chyba, że to „Secret…” było dla zmylenia), nadworny autor sztuk wystawianych w teatrze Charlesa Frohmana (Dustin Hoffman), cierpi na brak twórczej weny. Jego ostatnia sztuka została zmiażdżona przez krytykę, a na dodatek w domu z oziębłą żoną niespecjalnie mu się układa. Inna sprawa, że on sam zamiast podsycać żar w małżeństwie, woli siedzieć całymi dniami w parku i wyobrażać sobie, że jego pies, skądinąd wyjątkowo słodki psiak, jest niedźwiedziem. Podczas jednej z takich wypraw poznaje Sylvię Llewelyn Davies (Kate Winslet, która nigdy nie była mi obojętna 😉 ), wdowę, matkę czwórki synów. Pomiędzy Sylvią, a Jamesem rodzi się przyjaźń, która wkrótce staje się powodem plotek połowy Londynu, a szalone zabawy z synami Sylvii, stają się dla pisarza źródłem inspiracji do stworzenia historii o chłopcu, który nigdy nie wydoroślał.

Nie powinienem oglądać takich filmów, bo się tylko wzruszam niepotrzebnie i siąkam jak baba. Magiczny to kawałek kina, choć nie cały taki jest, bo pierwsze czterdzieści minut ciągnie się jak krówki (cukierki takie) i trzeba mieć trochę cierpliwości żeby je przetrwać. No, a potem to już do końca filmu się można tylko wzruszać i podziwiać wspaniałe aktorstwo dwójki Depp/Winslet, wspieranej przez starą gwardię w postaci Hoffmana i Julie Christie. Od strony technicznej „Marzycielowi” zarzucić także niewiele można, bo jest to kawał porządnej reżyserskiej roboty, no a muzyka naszego kompozytora chyba słusznie (niespecjalnie mi w ucho wpadła) nagrodzona została Oscarem. „Marzyciel” to taki „Zakochany Szekspir 2”, choć obydwa filmy skupiają się jednak na czym innym i o czym innym tak naprawdę opowiadają. Podobieństwa jednak nie sposób zauważyć, przy czym „Zakochany…” podobał mi się jednak bardziej. Jakby nie było „Marzyciel” to kolejna po „Bardzo długich zaręczynach” „fairy tale” na ekranie. Polecam z zastrzeżeniem, że wyjątkowo wrażliwym osobnikom przyda się komplet chusteczek.

Inna sprawa, że życie to nie bajka niestety. Zagłębiając się dalej w historię pokazywaną przez film Marca Forstera okaże się, że jeden z synów Sylvii utonie, drugi zginie na wojnie, a trzeci popełni samobójstwo. Ba, okaże się również, że pan scenarzysta nas oszukał, bo przecież w rzeczywistości, gdy James i Sylvia się poznali, to ona nie była jeszcze wdową, a jej mąż żył wciąż w czasie, gdy swoją premierę miał „Piotruś Pan”. Ja wiem, nikt nie obiecywał, że film jest oparty na faktach – wiadomość na początku mówi nam, że film został jedynie zainspirowany faktami, a to zupełnie co innego. Ja jednak mam mieszane uczucia i sam nie wiem, ale chyba świadomość tego jak było naprawdę psuje mi cały film. Wolałbym na ekranie całą prawdę, bo czuję się jednak trochę oszukany. Nie powinienem, bo jak mówię, nie jest to film biograficzny, ale mimo to tak się czuję i kropka. Sam film jest świetny, ale żałuję, że się dowiedziałem jak było naprawdę.

No, ale dość narzekań – na koniec kilka ciekawostek. Pierwsza oczywista – parę lat wcześniej, Dustin Hoffman w filmie „Hook” Stevena Spielberga, zagrał tytułowego kapitana Hooka, bohatera właśnie „Piotrusia Pana” Barriego. Ciekawostka druga – bohaterka, w którą wcieliła się Kate Winslet, mówi, że nie potrafi sobie wyobrazić co może czuć matka, gdy umiera jej dziecko. Cóż, akurat Kate Winslet bardzo dobrze to powinna wiedzieć, bo kiedyś, dawno temu, zagrała w filmie pt. „Jude”, w którym wszystkie jej dzieci popełniły zbiorowe samobójstwo wieszając się w swoim dziecięcym pokoiku. No, a ciekawostka trzecia wiąże się z panem Ianem Hartem, który tutaj wcielił się w postać Arthura Conan Doyle’a. Trudno nie zauważyć, że ten mało znany aktor (a już z nazwiska to chyba prawie nikomu nieznany) ma szczęście pojawiać się na ekranie w rolach nazwijmy to „historycznych”. Arthur Conan Doyle, John Lennon (dwa razy! 🙂 ), Daniel Defoe, Ludwig van Beethoven – ciekawe co dalej. Ba, zagrał nawet postać wymyśloną przez autora, którego zagrał 🙂 Mowa o doktorze Watsonie, wiernym druhu Sherlocka Holmesa.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004