Łoranyboskie jaki długi tytuł.
Sequel filmu, który zrobił jakotaką karierę, choć za cholerę nie wiem dlaczego. W pierwszej części poznaliśmy Mię Thermopolis, nieśmiałą i dziwną nastolatkę, która pewnego dnia dowiedziała się, że pochodzi z królewskiego rodu, a jej babką jest królowa europejskiego państwa, Genovii. W roli tej Julie Andrews. W części drugiej natomiast, księżniczka Mia kończy studia w Ameryce i za chwilę ma zastąpić na tronie Genovii swoją babkę. Wsiada w samolot i frunie razem ze swoim kotem do genoviańskich posiadłości. Tymczasem na miejscu obraduje parlament Genovii, podczas to których obradów okazuje się, że w myśl starego, miejscowego zwyczaju, na tronie nie może zasiąść niezamężna kobieta. No i klops. Królowa załamuje ręce, bo nie podoba jej się inny kandydat do tronu lansowany przez przebiegłego vicehrabię Mabreya (Gimli). Trzeba coś robić, ale czasu jest mało, bo parlament dał Mii miesiąc na znalezienie sobie męża.
Film do oglądania całą rodziną w niedzielne popołudnie. Raczej nudnawy i niezbyt rozrywkowy. Owszem, wszystko jest w tym filmie na miejscu, ale jakoś tak nie współgra w fajną całość. Jest historia rodem z bajki, jest księżniczka o końskim uśmiechu (Julia Roberts spokojnie może iść na emeryturę), jest książę, są pałace, pokojówki, dobra królowa i takie tam bajkowe pierdoły wepchane we współczesny świat i nawet da się to oglądać bez kłopotu, ale jednak brakuje tu tego czegoś, co Garry Marshall (reżyser) miał i umiał to tchnąć w film przy okazji „Pretty Woman” (wcześniejszy film Marshalla), a potem już gdzieś to po drodze zatracił.
Trailer nie kłamie. Jeśli gdzieś przy okazji natrafiliście na niego i pomyśleliście, że ten film na pewno Wam się spodoba, bo lubicie takie pierdoły, to tak, pewnie się Wam spodoba. Ale jeśli macie choć trochę nadziei na to, że: no cóż, trailer taki sobie, ale może film będzie lepszy; to niestety nadzieje to płonne. Do oglądania w rodzinnym gronie się nadaje, ale tylko do tego.
No i na uwagę zasługuje ponowny występ Julie „Dźwięki muzyki” Andrews śpiewającej na ekranie.
Podziel się tym artykułem: