Dawno, dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsi górale nie pamiętają, mąż Cruelli piastował stanowisko Przewodniczącego Społecznego Komitetu ds. Budowy Cmentarza. Przypadkiem całkiem je objął, a ja pomogłem temu przypadkowi. Otóż pewnego razu ksiądz na ambonie ogłosił, że po mszy w salce katechetycznej (tak, było kiedyś coś takiego) odbędzie się wstępne zebranie w sprawie zbudowania przy starym cmentarzu, cmentarza nowego. Pociągnąłem męża Cruelli za rękę i oznajmiłem Mu, że ja chcę na to zebranie iść. No to poszliśmy, posłuchaliśmy, a na końcu spośród osób obecnych w salce ksiądz wybrałem trzy osoby, które razem z nim miały wystąpić przed Radą Miejską i przedstawić wolę narodu. Wśród nich był mąż Cruelli. Efekt tego wystąpienia był taki, że cmentarz postanowiono wybudować (księdzu się nie odmawia), a mąż Cruelli został ww. Przewodniczącym.
Robota ruszyła z kopyta. Wyrównywano teren przyległy do starego cmentarza, stawiano ogrodzenie, a także wykopano fundamenty pod kaplicę. A Przewodniczący miał na to wszystko oko. Była nawet taka koncepcja żeby w inicjały Przewodniczącego poskręcać pręty z płotu, który ogradzał teren nowego cmentarza, ale Przewodniczący w swojej skromności powiedział, że nie trzeba. No to nie poskręcali. Za to wyrównali pięknie teren, porobili alejki, ogrodzili całość płotem i wybudowali pokaźnej wielkości kaplicę. Cmentarz był gotowy, a Przewodniczący przestał piastować swoje stanowisko. Zostało Mu tylko jeszcze jedno do zrobienia.
Na uroczystość poświęcenia nowego cmentarza przyjechał sam ksiądz biskup sosnowiecki nazwiska znanego, aczkolwiek zapomnianego mi w tej chwili. Biskup przybył, pomachał wodą święconą, trzepnął speecha i było po sprawie. Jeszcze tylko uroczysta kolacja wydana przez naszego proboszcza i mógł wracać. Na kolację tę zaproszony został również mąż Cruelli, jako człowiek bezpośrednio zainteresowany zakończonym przedsięwzięciem. Poszedł więc, a raczej pojechał, bo cała impreza miała się odbyć w plenerze. Cruella pobłogosławiła Go na drogę mówiąc, że może sobie coś lepszego zje. Czasy to były dawne, a w sklepach nie było tyle dobroci co teraz więc słowa Cruelli miały większą moc niż by miały teraz.
Czekaliśmy na Jego powrót dość długo. Wrócił okopcony dymem z ogniska, machnął ręką i nawet nie zdejmując butów oznajmił: „Cruello, takich cudów to ja nawet w telewizji nie widziałem”. Po tym intrygującym wstępie zaczął wymieniać czego też dane Mu było spróbować tamtego wieczora. Krem z borowików, pasztet z dzika, przepiórcze jaja, kiełbasa z jelenia, sarna z rusztu… to jedne z wielu nazw, które zapamiętałem z tej wyliczanki. Potraw na liście było dużo, dużo więcej, ale pamięć quentinowa zawodna jest, a Quentin nie chce zmyślać. Tak czy siak usłyszałem wtedy z ust męża Cruelli nazwy, które do tamtej pory można było słyszeć tylko w filmach amerykańskich, czyli nawet to nie tak znowu często. A mąż Cruelli nie dość, że widział to wszystko na własne oczy, to jeszcze wszystkiego spróbował. Zazdrościliśmy mu z Cruellą, że hoho, aż do momentu, w którym stwierdził: „Wiecie co, ale i tak kiełbasa zwyczajna jest najlepsza. Po tym ich żarciu mi się tylko odbija”.
Dlaczego o tym opowiadam? Ano dlatego, że dzisiaj w telewizji w „Plebanii” pokazali księdza, który jadł bułkę z powidłami. Telewizja ogłupia!
Podziel się tym artykułem: