„Powiedz mi co czytasz, a powiem ci kim jesteś”. Mniej więcej z tego założenia wychodzi William (Tim Robbins). William pracuje w firmie zatrudniającej detektywów dwudziestego pierwszego wieku. „Uzbrojeni” w wirus empatii wystarczy, że posłuchają co inni mają do powiedzenia i już wiedzą co i jak. Tego wsadzić, bo jest badguy, a tego wypuścić, bo niewinny jak dziecko. A świat niedalekiej przyszłości, gdzie rozgrywa się akcja filmu, nie jest prosty i łatwy. Wszystko kręci się wokół przepustek umożliwiających pobyt w bezpiecznych miastach. Nie masz przepustki, sru w pustynne krajobrazy otaczające miasta.
William zostaje wezwany do Szanghaju, by zbadać sprawę znikających z wytwórni, przepustek. Podejrzani są pracownicy, a w szczególności Maria (Samantha Morton), która jednak według Williama nie jest winną zarzucanych jej czynów. Między Williamem, a Marią rodzi się nagły romans, a musicie wiedzieć, że w przyszłości nie jest łatwo i trzeba uważać na romanse, wszak tzw. kodeks 46 mówi, że:
Każda istota dzieląca ten sam zestaw genów co inna, jest uważana za genetycznie identyczną. Jego krewni są krewnymi wszystkich. Z uwagi na sztuczne zapłodnienie, dzielenie embrionu i klonowanie konieczne jest zapobieganie przypadkowej lub celowej kazirodczej reprodukcji genetycznej. Dlatego też:
– potencjalni rodzice powinni przed poczęciem zostać genetycznie przebadani, Jeśli są w 100%, 50% lub 25% genetycznie identyczni nie wolno im poczynać dziecka;
– jeśli ciąża jest nieplanowana, płód musi być przebadany. Wykazanie 100%, 50% lub 25% spokrewnienia rodziców powoduje natychmiastowe przerwanie ciąży;
– jeśli rodzice byli nieświadomi swojego spokrewnienia, dozwolona jest interwencja medyczna w celu zapobieżenia dalszemu łamaniu kodeksu 46;
– jeśli rodzice byli świadomi swojego pokrewieństwa genetycznego przed poczęciem jest to według kodeksu 46 przestępstwo.
Całkiem sympatyczny filmik, wymagający jednak skupienia więc raczej nie nadający się na seans „służący” relaksowi po ciężkim dniu. „Minimalistyczne science fiction” jak to ktoś nazwał i trafił w sedno ze swoim określeniem. Właściwie nie ma w „Code 46” nic nieznajomego czy futurystycznego. Oglądamy jakby nasz własny świat, ale mimo to cały czas czujemy, że coś jest nie tak. Wielka to sztuka moim zdaniem zrobić film s-f bez użycia efektów specjalnych czy różnych wizualnych sztuczek. Tu twórcy obeszli się bez takiej pomocy, a skupili na zdjęciach, scenografii czy oprawie muzycznej. W wyniku czego mamy super klimat i zero zastrzeżeń do oprawy wizualnej. Scenariusz w „Code 46” występuje również więc to kolejny plus. Minusem zaś jest to, że film ciut przynudza. Jak na 90minutowy seans to jest do zniesienia bez kłopotu, ale gdyby film był dłuższy, wtedy mógłby widza uśpić.
Reasumując – jeśli podobała Wam się „Gattaca” czy „Lost in Translation” to „Code 46” również powinno się Wam spodobać, bo właściwie to połączenie tych dwóch, wcześniej wspomnianych, filmów w jedną całość.
Podziel się tym artykułem: