Wyst.: Hugh Grant, Liam Neeson, Colin Firth, Emma Thompson, Alan Rickman + cała masa innych znanych nazwisk
Reż.: Richard Curtis
Ocena: 6(6)
„Love Actually” był najbardziej wyczekiwanym przeze mnie filmem odkąd tylko pierwszy raz o nim usłyszałem. A wszystko to za sprawą Richarda Curtisa, który tu debiutował jako reżyser, a wcześniej zdobył moje serce swoimi scenariuszami (a szczególnie tym do „Notting Hill”). Byłem ciekaw jak sobie poradzi i czy sprosta moim wymaganiom, które tak wyśrubował wspomniany „Notting…”. No i chłop sprostał! NH nie „pobił”, bo ciężko jest pobić ideał, ale oceniając NH na 7(6) spokojnie mogę dać LA maksymalną ocenę. Choć przyznam szczerze, że ta ocena rosła z seansu na seans. Po pierwszym obejrzeniu LA wystawiłem mu coś w okolicach 5(6).
LA to zbiór kilku historii o miłości, które wzajemnie się zazębiają tworząc spójną całośc. Mamy tu do czynienia z barwną galerią postaci począwszy od premiera Wielkiej Brytanii, aż po sympatyczną parę, dublującą aktorów w scenach erotycznych. A między nimi mamy jeszcze całą masę indywiduów (nie wiem czy tak się to pisze 🙂 ).
Mówi się, że Richard Curtis jest mistrzem w tworzeniu postaci drugoplanowych. Sam chyba uważa podobnie, gdyż w sumie w LA wszystkie role są drugoplanowe. Nie ma tu kogoś, kto dominowałby przez cały czas na ekranie. A, że trudno znaleźć wśród nich jakiś słaby punkt, to cały film ogląda się jednym tchem. Śmiejąc się przy tym i wzruszając. A nikt inny nie umie widza tak skutecznie śmieszyć wzruszając i wzruszać śmiesząc jak Richard Curtis. Jego filmy sprawiają, że po prostu człowiek ma ochotę się zakochać. Szkoda tylko, że potem to już nigdy nie jest tak jak w filmie 🙂 No, ale na tym polega iluzja kina.
Owszem, są tu epizody lepsze i gorsze (myślę, że film byłby ciut lepszy, gdyby pozbyć się paru wątków – nie przekonuje mnie na przykład Collin, który w poszukiwaniu seksu wyrusza aż do Stanów), ale wydaje mi się, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i nawet jesli coś go zdenerwuje to wystarczy poczekać dwie minuty i na pewno zaraz na ekranie będzie ktoś bardziej sympatyczny.
Mimo kilku drobnych uwag jakie mam do filmu, to musiałbym nie mieć serca, gdybym na tle innych romantycznych komedii z ostatnich lat, ocenił go na mniej niż na 6(6).
Podziel się tym artykułem: