Jeśli miarą sukcesu polskich komedii romantycznych wyprodukowanych bądź dostępnych na Netfliksie miałoby być to, że nie są tak złe, jak inne podobne produkcje – wtedy w kontekście filmu Parada serc trzeba mówić o sukcesie. Recenzja filmu Parada serc. Netflix.
O czym jest film Parada miłości
Magda (Anna Próchniak) to robiąca karierę asystentka dyrektorki (Monika Krzywkowska) dużej stacji telewizyjnej. Przed dziewczyną maluje się świetlana przyszłość, bo wkrótce ma zastąpić swoją szefową na czele stacji. Tak się jednak nie składa, bo w wyniku popełnionego błędu, Magda wylatuje na kopach z pracy. Chciałaby ją jednak odzyskać i z powrotem wkupić się w łaski szefowej. Aby tak się stało, postanawia zrobić materiał o krakowskiej paradzie jamników. Kiedyś jamnik szefowej w niej startował, ale zajął jedynie drugie miejsce. Zdaniem szefowej, za paradą jamników stoi jakiś przekręt i Magda chce go odkryć. Problem w tym, że nie znosi psów. A nie dość, że materiał dotyczy psów właśnie, to jeszcze na czas prywatnego śledztwa wprowadza się do Krzysztofa (Michał Czernecki), który jest właścicielem psa Puzona. Krzysztof to zajmujący się grawerką nagrobków wdowiec, którego syn umieścił ogłoszenie o wynajmie pokoju na serwisie couchsurfingowym. Liczy na to, że w ten sposób znajdzie ojcu dziewczynę.
Zwiastun filmu Parada serc
Recenzja filmu Parada serc
Podążając tropem podobnych komedioromantycznych pozycji z Polski, punktem wyjścia dla Parady serc jest absurdalne zawiązanie akcji, którego w innych częściach świata próżno byłoby raczej szukać. Oto warszawska karierowiczka, która nie znosi psów, poznaje posiadającego psa krakowskiego wdowca zajmującego się grawerką nagrobków. Siri, pokaż mi archetypowy opis fabuły polskiej komedii romantycznej.
Odkładając jednak na bok kpiny, jest w Paradzie serc jakiś szczątkowy pomysł na fabułę, który stanowi jako tako niezły punkt wyjścia do ciągu dalszego. Co z tego, skoro twórcy zupełnie go ignorują. Wydawać by się mogło, że ta niechęć do jamników i Puzona będzie początkiem serii slapstickowych perypetii głównej bohaterki, która nie może pokazać, że nie lubi psów, ale tak naprawdę to ich nienawidzi, wiec z tego powodu co i rusz ma pod górkę. Tymczasem filmowa Magda w „minutu cztery”, jak to mówi Anna Maria, zaprzyjaźnia się z Puzonem i generalnie jej antypatia do psów szybko odchodzi na boczny tor, żeby nie powiedzieć, że znika całkiem do czasu zakończenia, kiedy twórcy sobie o tym przypominają. I myślę, że szkoda, bo można to wszystko było rozwinąć w zwariowaną komedię sytuacyjną.
Wobec powyższego, komedii nie ma tu prawie wcale, a całość dryfuje w stronę tvn-owskiego romantyzmu. Choć znów wydawać by się mogło, że twórcy mają gdzieś głęboko schowane poczucie humoru, które raz jeden próbuje wydostać się na powierzchnię. W jednej ze scen toczona jest kpina ze sztandarowej polskiej sztuki rozśmieszania widzów – chłopa przebranego przez babę. Wygląda więc na to, że autorzy filmu mają świadomość tego i owego. Co z tego, skoro nabijając się z tej nieśmiesznej broni w arsenale polskich gagów, sami za chwilę prezentują inne jego nabytki. Widz ma się tu śmiać z tego, że pies się śmiesznie wabi, a gdyby któraś (każda) komediowa scena go nie rozśmieszyła, to obowiązkowo towarzyszy jej wesoły motyw muzyczny wskazujący paluchem żart (dodatkowo podbija to, gdy ma się włączone polskie napisy, a w nich usprawnienia dla niesłyszących w postaci „zabawna muzyka”, „niepokojąca, ale wesoła muzyka” i takie tam).
Temperatura Parady serc oscyluje więc gdzieś tak na poziomie 15 stopni w lipcu. Zmarznąć nie zmarzniesz, ale co z tego? To lipiec, powinno być gorąco! Wobec braku komedii, ciężar prowadzenia akcji bierze więc na klatę romantyzm. Porywów serc tu jednak wiele nie ma, a wszystko kręci się wokół utartych schematów fajnego ojca wdowca, głupiej pindy, która w głębi serca jest sympatyczna, zakochanego w lasce dzieciaka, którego gnoją koledzy ze szkoły i tego typu rzeczy. Wszystko w cukierkowym, tvn-owskim anturażu z podbitymi na maksa letnimi kolorami krakowskich pejzaży i wypasionymi mieszkaniami w centrum Krakowa, na które może pozwolić sobie koleś, który ryje w nagrobkach. Gwoli sprawiedliwości jednak trzeba oddać, że Krzysztof to również (chyba) utalentowany rzeźbiarz, który sprzedał Trzaskowskiemu serię tzw. miejskich piesuarów, a wiadomo, ile Trzaskowski płaci za letnie miasteczko z palet.
Największą zaletą Parady serc jest więc to, że nie jest tak żenującym filmem jak te wszystkie Poskromienia złośnicy i Miłości do kwadratu. W porównaniu do nich jest sympatycznym filmem, który ogląda się bez bólu, ale i bez jakiejkolwiek zabawy.
A drugą największą zaletą filmu Parada serc jest cover „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa” śpiewany przez Piotra Roguckiego. Roguckiego, który wciela się tu w postać obecną w kolejnym zupełnie nieporadnie wciśniętym filmowym wątku – jak przystało na Netflix – homoseksualnym. Cały film zresztą jest dokładnie taki jak ten wątunio, bo to nawet o wątku nie można mówić. Wygląda jak gdyby przed realizacją twórcy wypisali sobie, jakie motywy mają się znaleźć w filmie. A potem je nieporadnie zasygnalizowali, bo mieli je na liście, ale nie potrafili ich do końca rozwinąć.
(2357)
Ocena Końcowa
4
wg Q-skali:
Podsumowanie : Warszawska karierowiczka, która nie znosi psów, poznaje posiadającego psa krakowskiego wdowca zajmującego się grawerką nagrobków. Film nie tak zły jak większość polskich komedii romantycznych Netfliksa, co właściwie jest jego jedyną zaletą.
Podziel się tym artykułem: