To niewiarygodne jak jeszcze zaledwie kilkanaście lat temu wszyscy mieli w pupie ekranizacje komiksów. Pojawiały się takie raz na ruski rok, przeważnie były kiepskie i jedyne, co po nich zostawało to opinia, że komiks nie nadaje się na duży ekran. Cholera wie, co się wydarzyło potem, prawdopodobnie społeczeństwo ogłupiało, ale nagle okazało się, że jak coś ma zarobić, to musi być oparte na komiksie! I tak na fali tego przekonania do kin wleciał kolejny w tym roku – i na pewno nie ostatni – komiksowy Wonder Woman. Recenzja filmu Wonder Woman w reżyserii Patty Jenkins.
O czym jest film Wonder Woman
Ośmioletnia Diana (Lilly Aspell) to miłośniczka napieprzanki, ćwiczeń siłowych i posługiwania się mieczem. A przynajmniej w teorii, bo mama Hippolita (Connie Nielsen) nie pozwala jej uczestniczyć w takich zajęciach. To trudne dla dziewczynki, bo na rajskiej wyspie Temiskyrze wszystkie kobiety od rana do wieczora ćwiczą sztuki walki, doprowadzając je nieomal do perfekcji. Wydawać by się mogło, że całe te wojskowe zabawy Amazonek są właściwie po nic, bo przecież mieszkają same na oddzielonej od świata wyspie, ale nie do końca jest właśnie tak, bo póki przy życiu jest bóg wojny Ares, nie mogą być spokojne. Ares kiedyś tam zbuntował się przeciwko innym bogom, pozabijał ich i tylko cudem Zeusowi z pomocą Amazonek udało się go przynajmniej na trochę pokonać. Diana nie wie, ale cała ta nadopiekuńczość matki wynika z faktu, że dziewczynka w jakiś sposób związana jest z tą boską rozgrywką i jeśli Ares ją odnajdzie to będzie niedobrze. Póki co wciska małej kit, że ulepiła ją sobie z gliny i w końcu zgadza się, by rozpoczęła wojskowe szkolenie u boku najlepszej wojowniczki spośród wszystkich Amazonek, Antiopy (Robin Wright). Mija kilka lat, Diana (Gal Gadot) nie ma sobie równych w wojowaniu. Pewnego dnia rozstępuje się niebo, a przez tak powstałą dziurę w wody otaczające Temiskyrę wpada jednopłatowiec ze Steve’em Trevorem (Chris Pine) na pokładzie. Gdyby nie pomoc Diany kapitan byłby się utopił, ale nie ma czasu na świętowanie, bo zaraz za nim pojawiają się niemieckie wojska, które zaczynają strzelać do Amazonek. Po skończonej bitwie Trevor opowiada i Wielkiej Wojnie, która wciąż trwa w jego krainie. Diana jest pewna, że tylko Ares może stać za takim konfliktem zbrojnym. Pakuje bicz, pakuje miecz i na przekór matki wyrusza ze Steve’em do Londynu. Tam kontynuuje razem z nim śledztwo w sprawie przerażającego gazu produkowanego przez niejaką doktor Maru aka Doctor Poison (Elena Anaya), który może obrócić los wojny na korzyść przegrywających ją Niemców.
Recenzja filmu Wonder Woman
Ludzie gadają, że to najlepszy film ze stajni DC Comics, co w sumie nie byłoby wielkim wyczynem, bo reszta jest przeważnie marna. Jak dla mnie nie ma w tym stwierdzeniu prawdy, bo jednak nadal bardziej podobał mi się Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, który wciąż czeka na powtórkowy seans i reckę. Co poradzić. Nie zmienia to jednak faktu, że Wonder Woman jest w porządku filmem, który miejscami ogląda się fajnie i który, również miejscami, cierpi na sporo problemów, które nie pozwalają mu być lepszym niż jest.
Roztaczałem tu niedawno wizję grubej kreski namalowanej przez Logana, ale trudno Wonder Woman umiejscowić po którejś ze stron „konfliktu”, bo plasuje się dokładnie w tej szarej strefie przeznaczonej dla filmów, które broń Boże nie odważą się na jakiś bardziej ekscentryczny ruch, ale mimo całej swojej poprawności nie czuje się, że dwie godziny seansu będzie trzeba uznać za stracone. Bo Wonder Woman to taki poprawny film, który może i ma parę bardziej mrocznych momentów, ale wszystko w granicach PG-13 itd.
Na pewno na duży plus trzeba mu zapisać Gal Gadot w roli tytułowej i co do tego raczej nikt przy zdrowych zmysłach się nie będzie sprzeczał. Gadot jest świetną Wonder Woman, ładną Wonder Woman i wojowniczą Wonder Woman. Za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie (czyli praktycznie zawsze) jest na co popatrzeć. Niewiele ustępuje jej demoniczna Elena Anaya, która w roli Doctor Poison skradła moje serce. Szkoda, że było jej stosunkowo niewiele. Co jeszcze załapałoby się na godny odnotowania plus? Z pewnością prezentowany momentami humor, przeważnie spowodowany zderzeniem dwóch zupełnie innych światów lub śmiesznostkami wynikającymi ze skompletowania specyficznego oddziału (Saïd Taghmaoui, Ewen Bremner, Eugene Brave Rock) do zniszczenia gazowego laboratorium. Szkoda, że autorzy filmu nie pozwolili sobie jednak na bardziej odważny dowcip, tak jak np. w scenie zagazowania niemieckiego sztabu. Na dobrą sprawę trudno powiedzieć, jakim cudem ta scena ostała się w finałowej wersji filmu. Była bardzo dobra, ale zupełnie nie grała z resztą filmu, przypominając coś na kształt anomalii. Szkoda, że nie było tych anomalii więcej. I więcej Amazonek, fajne były, takie waleczne i wyemancypowane.
Wonder Woman ogląda się dobrze, takich poważnych dłużyzn to naliczyłem może ze cztery, więc całkiem nieźle jak na dwie godziny seansu. Szkoda, że akcja wyniosła się z Temiskyry, bo tam podobała mi się najbardziej. No i jeszcze miało to wszystko jakiś sens, bo potem to połączenie antycznej historii z szarą rzeczywistością I wojny światowej zaczęło trzeszczeć w szwach. Już sam pomysł pogoni za Aresem był dość idiotycznym punktem wyjścia do opuszczenia wyspy. Potem co i rusz można było się w duchu zapytać, jak to w końcu z tym Steve’em jest? Zna mitologię czy jej nie zna? A może zna tylko wybiórczo? No i zastanowić się np. nad tym, czemu się tak szkopy certolą z tą trucizną, skoro Doctor Poison ma specyfik pozwalający w momencie przybrać na sile. Trzeba go było dać powąchać żołnierzom i żadna trucizna nie byłaby potrzebna.
Pojawiły się też w Wonder Woman tradycyjne komiksowe grzechy filmowe. Marne efekty… no może nie marne, ale takie bez polotu i dopracowania, oraz brak jednoznacznego czarnego charakteru, który by trzymał wszystko za ryja. Na dobrą sprawę przez większość filmu Wonder Woman walczy z wiatrakami jak Don Kichot. Jednak jako żeńska odpowiedź na Kapitana Amerykę, podobała mi się bardziej niż pierwszy film o Kapitanie i myślę, że jako hit na lato się w zupełności nadaje. Choć wszelkie zachwyty pod jego adresem są z deczka przesadzone. Ot kawałek dobrej rozrywki bez sceny po napisach.
Ach, byłbym zapomniał, skąd oni tego drewnianego Indianina wytrzasnęli? Bezapelacyjnie najgorszy filmowy Indianin w historii kina.
Ach, byłbym zapomniał 2, Wonder Woman nie spodoba się tym, którzy są wrażliwi na ocieplanie wizerunku Niemca.
(2245)
Czas na ocenę:
Ocena: 7
7
wg Q-skali
Podsumowanie: Amazonka Diana trafia na front I wojny światowej, by pokonać boga Aresa i raz na zawsze zakończyć wszelkie wojny. W końcu jakiś dobry letni blockbuster ze świetną Gal Gadot i brakiem większych dłużyzn.
2 odpowiedzi
Pingback: Prevues of coming attractions, odc. 195. Ready Player One
Pingback: Premiery kinowe weekendu 17-19.11.2017. Najlepszy