W miarę fajnych czasów dożyliśmy. W dniu premiery najnowszego filmu z Bradem Pittem możemy go sobie spokojnie obejrzeć w domu, wybierając pomiędzy napisami, a lektorem. Szkoda, że z nowymi Piratami z Karaibów tak nie można, ale już coś tam chyba kombinują w tym kierunku. Recenzja filmu War Machine.
O czym jest film War Machine
Jest rok 2009. Wojna w Afganistanie utknęła dla amerykańskich sił zbrojnych w martwym punkcie. Ani nie można jej wygrać, ani nie można wziąć i pojechać do domu, żeby nie zaczęli gadać, że przegrało się kolejną wojnę. Do Afganistanu przybywa generał Glen McMahon (Brad Pitt), by zająć się sprawą. Ambitnego wojskowego starej daty kochają wszyscy podwładni. Zarówno ci, którzy znajdują się w jego najbliższym otoczeniu służąc pomocą i konsultacją, jak i ci wysyłani przez niego na front. A przynajmniej tak było do tej pory. Afganistan to inna bajka. Bajka, w której Amerykanie generalnie chcą wyjść na dobrych wujków demokracji, a żołnierze rozdarci są pomiędzy zabijaniem, czyli tym, czego całe życie się uczyli, a koniecznością udowadniania, że to w gruncie rzeczy fajne chłopaki. McMahon nie przyjeżdża do Afganistanu, żeby pierdzieć w stołek. On chce tę wojnę po prostu wygrać. Zdaje sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, bo to już nie jest wojna w starym tego słowa znaczeniu, kiedy wystarczyło pokonać ubrane w mundury siły zbrojne przeciwnika. Teraz po stronie rebeliantów walczą zwyczajni ludzie, co sprawia, że zarówno nie da się ich ciach i pokonać, jak i łatwo można ich zrozumieć. W końcu McMahon też sięgnąłby po broń, gdyby ktoś przyjechał z kałachem uczyć Amerykanów demokracji. No ale póki co rusza na objazd po Afganistanie, pouczony przez przełożonych z rządu, żeby znalazł sposób na zakończenie wojny, który nie będzie wymagał przysłania większej ilości wojska. McMahon kończy objazdówkę i oznajmia, że potrzebuje więcej wojska. W rządzie się wkurzają, ale generał już opracował wojenne plany, których wykonanie może przynieść upragnione zwycięstwo. Aby tego dokonać nie zawaha się wyruszyć w podróż do Europy, by o militarną pomoc poprosić sojuszników.
Recenzja filmu War Machine
Odkąd ktoś w Netfliksie zadecydował o tym, że pożyczy miliardy dolarów na dostarczenie klientom własnych produkcji, nie ma miesiąca, żeby na Netflix nie trafiały jakieś nowości opatrzone znakiem ich jakości. Zaczęło się jeszcze przed pożyczką, ale gdy nie było za dużo kasy, trzeba było bardziej uważać na to, co się produkuje. House of Cards zachwycił, Beasts of No Nation zachwyciło, wydawało się, że czego by nie wyprodukował Netflix będzie zachwycać. Tymczasem stało się inaczej i wraz ze wzrostem ilości produkcji, dość znacznie spadła ich jakość. W najlepszym wypadku było „nieźle, ale spodziewałem się, że będzie lepiej”. War Machine daje nadzieję na to, że w końcu poziom netfliksowych propozycji się podniesie, bo i sam prezentuje poziom wyżej niż ostatnie filmy i seriale spod znaku Netfliksa.
War Machine to inteligentna satyra oparta na faktach. Wszystkie nazwiska zostały zmienione, ale nie zmienia ( 🙂 ) to faktu, że cała reszta z grubsza pozostała bez zmian. W realu wszystko zaczęło się od artykułu w magazynie Rolling Stone, który wywołał burzę na najwyższych politycznych szczeblach, ujawniając informacje dotyczące prezydenta Obamy i jego podwładnych (głównie nich), które nie powinny zostać ujawnione. Z War Machine poznamy bliżej szczegóły tej sprawy, począwszy od wylądowania McMahona na nowym stanowisku.
Wojennej machiny z tytułu filmu nie należy traktować jako zapowiedź wielkiej, wojskowej strzelaniny, bo żadna taka nie ma tu miejsca. Reżysera i scenarzystę filmu, Davida Michôda (ten od bardzo dobrego The Rover) interesuje działanie tej machiny wojennej od środka i rzeczy, które rozgrywają się w zaciszu gabinetów czy dużych namiotów sztabowych rozbitych gdzieś na pustyni. I trzeba przyznać, że choć War Machine utrzymana jest przez większość czasu w komediowym tonie, owo działanie machiny jest dość przerażające. Głównie dlatego, że przypomina zwykłą dziecinadę oraz walenie głową w mur w poszukiwaniu kompromisu dla ludzi głupszych od ciebie, ale potężniejszych. Pod tym względem War Machine przypomina świetny In the Loop, choć to generalnie znak rozpoznawczy większości satyrycznych filmów wojennych. Przez pryzmat ironii łatwiej wypunktować bezsens wojny i jej mechanizmów. Nawet gdyby ktoś przez chwilę uwierzył, że za najważniejsze sznurki pociągają inteligentni i rozważni ludzie, to filmy pokroju War Machine odzierają ze złudzeń. A wojenna machina szybko zostaje zdemaskowana jako machina biurokracji i polityki, która jest dla większości bohaterów sprawą nadrzędną, o wiele bardziej ważną niż wyświechtany pokój na świecie.
Szczególnie pierwsze pół godziny War Machine ogląda się znakomicie, a scenom takim jak wyjaśnianie mechanizmu walki z powstańcami należą się brawa. Szkoda, że później absurdy afgańskiej codzienności zostają zepchnięte do hotelowych pokojów, politycznych gabinetów i zamieniają się w śledzenie upadku generała (standardowo świetny Brad Pitt), który kopie się z koniem, z którym nie ma szans wygrać. Tempo filmu przez to spada, a i gorzej się go ogląda, gdy robi się bardziej poważny niż kpiący. Tak czy siak warto na niego rzucić okiem.
(2241)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Rok 2009. Nowym dowódcą US sił zbrojnych w Afganistanie zostaje generał McMahon, który zamierza wygrać tę wojnę i nie chce słyszeć żadnych sprzeciwów. Inteligentna satyra na mechanizmy rządzące współczesnym polem walki.
Podziel się tym artykułem:
Myślę, że niepotrzebnie tak bardzo chcieli nawiązywać do autentycznych zdarzeń i trzymali się faktów. Było zaszaleć i potraktować to jako punkt wyjścia, zrobić z tego takiego współczesnego Dr Stragnelove… Ale i tak przyzwoita, trochę gorzka satyra na amerykańskie wojenki, warta obejrzenia na pewno.