Gdybym pisał recenzje jeszcze w trakcie seansu, mógłbym teraz napisać, że tytuł okazał się w pewnym sensie proroczy, bo kreślę te słowa zanim się obudzę. Ale i tak tytuły z wszelkim zasypianiem, budzeniem się, snem czy jawą są niebezpieczne, gdy firmowane nimi filmy okażą się nieudanymi. Recenzja filmy Zanim się obudzę.
Reżyseria: Mike Flanagan
Scenariusz: Mike Flanagan, Jeff Howard
Obsada: Kate Bosworth, Jacob Tremblay, Thomas Jane, Annabeth Gish, Scottie Thompson
Zdjęcia: Michael Fimognari
Muzyka: Danny Elfman, The Newton Brothers
Kraj produkcji: USA
O czym jest film Zanim się obudzę
Bohaterami filmu Mike’a Flanagana jest małżeństwo (Kate Bosworth i Thomas Jane), które przeżyło tragedię – ich synek zginął tragicznie podczas kąpieli. Gdy w końcu po czasie jako tako poradzili sobie z rozpaczą, postanawiają adoptować chłopca o wyglądzie aniołka (Jacob Tremblay). Młody koleżka rzeczywiście usposobienie ma przyjazne i raczej nic nie wskazuje na to, że zacznie mordować niczym młody Michael Myers. No ale nie byłoby filmu, gdyby wszystko było w porządku. Szybko wychodzi na jaw, że chłopiec obdarzony jest mocami nadprzyrodzonymi – jego sny potrafią się urzeczywistnić. Pal licho, gdy śnią mu się motylki, gorzej, gdy główną rolę we śnie zaczyna pełnić tajemniczy stwór, który ma coraz większą władzę zarówno nad chłopcem, jak i jego nową rodziną. No ale owa rodzina problemu nie widzi, wręcz przeciwnie, matka zauważywszy umiejętności adoptowanego syna, kombinuje jak tu zrobić, żeby przyśnił mu się jej zmarły syn, by mogła z nim zamienić jeszcze choć dwa słowa.
Recenzja filmu Zanim się obudzę
Recenzja powinna być w miarę krótka i chyba wystarczyłoby słowo: przekombinowany. Reżyser filmu miał jak sądzę świadomość, że opowiada zgraną historię i zamiast się temu poddać i do końca ją opowiedzieć, postanowił coś wykombinować, żeby nagle okazało się, że nie, widz wcale nie oglądał przeciętnego filmu jakich wiele, ale ta cała pozorna nuda służyła czemuś więcej. I trzeba przyznać, że nawet by się to udało, a rozwiązanie sedna koszmarów dzieciaka można by uznać za ciekawe i pomysłowe. Problem tylko w tym, że po drodze wydarzyło się za dużo rzeczy, których wytłumaczyć się już nie da baśnią i proponowanym rozwiązaniem „zagadki”. Ewentualnie przespałem rozwiązanie, bo przyznam, że na końcu zaliczyłem niezłego łotefaka, który kazał mi przypuszczać, że coś mi umknęło. No ale pogrzebałem za tym czymś tu i ówdzie i nie wygląda na to, żeby zaprezentowana na koniec scena z Thomasem Jane miała jakikolwiek sens poza „bo tak i co mi panie zrobisz”.
Zanim się obudzę pozostaje więc filmem, który raczej słusznie miał problem z ujrzeniem światła dziennego. Flanagan, reżyser bardzo dobrego skądinąd Oculusa, napotkał na opór materii i nie mógł pochwalić się światu filmem, który jeszcze wtedy nosił tytuł bodaj Somnia. Faktem jest, że rzeczywiście nie było się czym chwalić i lepiej było ulokować swoje siły w kolejną produkcję – znów udany Hush. A po drodze wydarzyła się jedna rzecz, która zmieniła wszystko i Zanim się obudzę można było w końcu sensownie zareklamować. Występujący w nim Tremblay zachwycił świat rolą w Pokoju i voila, Zanim się obudzę został filmem z rolą Jacoba Tremblaya z Pokoju. Choć tak de facto jego debiutem ekranowym był właśnie film Flanagana.
Film mocno przeciętny, tak sobie zagrany i pozbawiony sensu (ale z fajną muzyką). Większości wydarzeń, jakie śledzimy można było uniknąć dzięki zdrowemu rozsądkowi. Tymczasem zachowanie chłopca rodem z Koszmaru z ulicy Wiązów zamiast niepokoić zostaje wzięte za dobrą monetę, a potem gdy znikają ludzie, cóż, nikogo to nie martwi i filmowe życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic. Cytując klasyka: bezsęsu. Przeciętniak, który mógłby być niezłym przeciętniakiem, gdyby reżyser zachował więcej zimnej głowy i pozostał przy jak największym realizmie tej nierealnej przecież od początku historii.
(2100)
Czas na ocenę:
Ocena: 5
5
wg Q-skali
Podsumowanie: Chłopiec obdarzony darem urzeczywistniania snów trafia do rodziny, która straciła dziecko. Pozbawiony większego sensu przeciętniak, który nie chciał być niezłym przeciętniakiem.