Ważna informacja na początek: piszę tę recenzję filmu Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2 aka The Hunger Games: Mockingjay Part 2 tylko dlatego, że recenzji doczekała się każda poprzednia część serii, więc głupio byłoby bez takiej zostawić (nie)wielki finał.
Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2 – Informacje wstępne
– Nie czytałem książek Suzanne Collins, nie uważam, aby znajomość książek była koniecznie potrzebna podczas recenzowania ich ekranizacji, choć bez wątpienia zawsze to ciekawsze recenzje, gdy zna się książkowy pierwowzór.
– Pierwsza część Igrzysk śmierci uległa pod piętnem Battle Royale, który opowiadał o tym samym i robił to nieporównywalnie lepiej. Same Igrzyska byłyby całkiem niezłe, gdyby nie fakt istnienia czegoś podobnego, wcześniejszego i zwyczajnie lepszego.
– Druga część Igrzysk śmierci była straszną nudą. Typowa druga część trylogii (czteroczęściowej ), którą zrobić trzeba, ale i tak wiadomo, że wszystko co najlepsze będzie w następnym filmie.
– Trzecia część Igrzysk śmierci w końcu mi się podobała. Nie na tyle, żeby zwariować na jej punkcie, ale na tyle, żeby szczerze poczuć kinową magię w scenie śpiewania piosenki przez Katniss. I tylko w tej scenie, ale to wystarczyło, żeby o całym filmie mieć miłe wspomnienia.
O czym jest film Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2
Jeśli jeszcze nie wiecie o czym są Igrzyska śmierci, to teraz ta wiedza nie jest Wam dalej potrzebna. A jeśli wiecie, to też nic więcej wiedzieć nie potrzebujecie. No ale gwoli kronikarskiego obowiązku. Jest sobie taka kraina Panem. Alegoria społeczeństwa przyszłości cholera wie czym wyniszczonej Ziemi. Mieszkańcy Panem żyją w okręgach zwanych dystryktami. Wszystkim z Kapitolu rządzi okrutny władca (Donald Sutherland), który trzyma w rękach życie i śmierć swoich poddanych. Podczas gdy on wcina przepiórki, poddani wcinają kanapkę z ziemniakiem. Jak długo może wytrzymać taki model rządzenia światem? No trochę może, ale w końcu mieszkańcy się organizują w ruch oporu i zaczynają walczyć o obalenie dyktatora. Twarzą tej walki zostaje Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence), która wygrała tytułowe Igrzyska śmierci. W myśl zasady „chleba i igrzysk” (a właściwie jej połowy) władza co roku urządza „krwawe” (PG-13) igrzyska, na których walczą ze sobą przedstawiciele wszystkich dystryktów. I jedne z nich wygrała właśnie Katniss.
To tyle, jeśli chodzi o poprzednie części :). W Kosogłos. Część 2 Katniss rusza z ekipą do Kapitolu, by wypełnić tajną misję, podczas gdy ruch oporu przygotowuje się do ostatecznej inwazji.
Dlaczego ciężko jest pisać o filmie Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2?
Czwarta i ostatnia część trylogii nie przynosi serii absolutnie niczego nowego. Poza zamkniętym zakończeniem. Wszystko, co można w niej zobaczyć, można było zobaczyć już w trzech poprzednich filmach. Czy to aktorsko (choć na przykład wcześniej nie można było zobaczyć np. totalnie zbędnej roli Gwendoline Christie, która chyba akurat pewnego dnia przechodziła koło planu Igrzysk śmierci i zawołali ją do epizodu), czy realizacyjnie (w skrócie: dobra robota). To typowe zakończenie historii, w którym nie ma co szukać czegoś świeżego i zmieniającego dotychczasową fabułę o 180 stopni. Podejmuje historię w miejscu, w którym ją zostawiono i ciągnie do końca w tempie raczej nudnawym.
No właśnie, zawodzi trochę fakt, że zrezygnowano z widowiska na korzyść przenudnych scen dyskusji Katniss z Peetą. W ogóle przenudnych scen z Peetą, który w drugim Kosogłosie dostarczył mi największych emocji – trzymałem kciuki, żeby go w końcu zabili i żeby się zamknął i zniknął z tą swoją miną cocker spaniela. Jedni doceniają takie pogłębianie postaci. Szczególnie postaci Katniss, która w finale bardziej niż z wrogami musi mierzyć się sama ze sobą i z konsekwencjami swoich decyzji, które w wielu przypadkach są nieodwracalne i nie zawsze takie jak by chciała. Drudzy – w tym ja – ponarzekają, że nie wykorzystano potencjału miasta pełnego pułapek. Oczywista sprawa, że i tak z tym nieszczęsnym PG-13 nie można było poszarżować, ale skoro już tyle się mówi o zmyślności „gejmmejkerów” i przebiegłości ich pułapek, to dobrze byłoby zaserwować widzowi coś więcej niż w zwiastunach. Tymczasem pokazano w nich właściwie już wszystkie pułapki, a te, których nie pokazano załatwia się chyba tylko w jednej scenie biegnięcia przez wielki korytarz z zabójczym światłem i wiertłami pod podłogą. Ciekawszy dla twórców filmu jest zasmarkany Peeta. I polityka.
Wynudziłem się więc na większości finału, ale jakoś tak druga jego połowa – zanim zaczęła być spodziewanie mdła – wywarła na mnie pozytywne wrażenie kilkoma dość odważnymi rozwiązaniami fabularnymi. Nie, żeby były to rozwiązania z gatunku „nigdy bym się tego nie spodziewał!”, ale doceniam, że cały finał nie był spodziewanie mdły, bo mógł przecież. Dokładając więc do tego porządną realizację i fakt bycia ograniczonym przez balast poprzednich części, wychodzi w miarę solidna Siódemka, która trochę tylko mi się żre z Siódemką dla Kosogłos. Część 1, który był filmem lepszym. W Kosogłos. Część 2 zabrakło takiej sceny jak ta z piosenką Katniss, która choćby na chwilę wyniosła film w trochę inny wymiar.
(2018)
Czas na ocenę:
Ocena: 7
7
wg Q-skali
Podsumowanie: Finałowa rozgrywka pomiędzy rebeliantami i Kapitolem w krainie przyszłości Panem. Chciałoby się napisać epicki finał, ale bardziej pasuje samo finał.
Zgadzam się, że to najnudniejsza część z wszystkich części. Osobiście najbardziej podobała mi się pierwsza część. Moja dziewczyna była zadowolona to bardziej film dla dziewczyn z tym romantycznym wątkiem w tle.
Czytałam wszystkie części Igrzysk śmierci. I tak jak na początku słusznie zauważyłeś znając treść pierwowzoru lwpiej ocenia się ekranizacje. Peta był mdly i ckliwy w książce. I taka postać pokazali w kinie. Jeśli chodzi o same wykonanie to wszystkie części są bardzo bliskie książce. Tylko ostatnia część de facto najgrubsza książka odbiega od reszty ekranizacji. Za dużo treści, a za mało czasu filmowego tak domniemuje. Podczas ataku na Panem w książce więcej się dzieje. Ogólnie tez uważam ze 4 cześć jest najsłabsza jako ekranizacja. Wiem ze masz.prawo do subiektywnych opinii, ale czytając je wyczuwam swego rodzaju niechęć do tego rodzaju produkcji. Coś co się stało bardzo popularne z góry Cię jakby zniechęca. To jest moja opinia subiektywna