Kolejny filmowy miesiąc zbliża się ku końcowi. Była w nim jedna Dziesiątka, o której nawet się nie zająknąłem. Bez powodu, jakoś tak samo wyszło. To teraz się zająknę w dosłownie dwóch zdaniach – recenzja dokumentu Fear Itself.
Zamknąć bloga w cholerę
Są takie momenty, kiedy mam ochotę rzucić to całe pisanie Q-Bloga i wyjechać w Bieszczady. No dobra, bez wyjeżdżania. Czasem słabsze, czasem silniejsze, ale jest ich w zasadzie sporo. Nie straszę, stwierdzam fakt. A stwierdzam go tylko po to, żeby wspomnieć o tym, że seans Fear Itself, a właściwie to, co wydarzyło się po jego zakończeniu, był powodem jednego z najsilniejszych takich momentów przekonania graniczącego z pewnością, że pisanie bloga nie ma żadnego sensu. Spojrzałem na metryczkę autora Fear Itself, choć byłem pewien, że to ten koleżka od The Story of Film (Mark Cousins) – podobieństwo między obydwoma produkcjami jest uderzające. Okazało się jednak, że to wcale nie on tylko jakiś Charlie Lyne. Z ciekawości zerknąłem któż to i okazało się, że dziennikarz freelancer i filmowiec. Autor filmowego bloga, filmowych tekstów do Guardiana i temu podobnych portali oraz filmowego programu BBC. Reżyser kilku dokumentów.
A potem zobaczyłem, że urodził się zaledwie w 1991 roku, a rozgłos uzyskał już w wieku 16 lat jako autor bloga Ultra Culture (pierwsze słyszę, in your face, Charlie Lyne!). Zrobiłem szybką matmę (angielska kalka – jak zwykle angielski język pasuje najlepiej do różnych filmowych okazji) i ze smutkiem stwierdziłem, że zmarnowałem te 11 lat na pisanie bloga. Jakieś dziewięć lat temu powinienem dojść do wniosku, że nie mam talentu i powinienem zająć się czym innym, a nie filmami, bo gdybym miał to już dawno byłbym drugim Raczkiem. Albo choć drugim Kuprowskim ;).
O czym jest film Fear Itself?
Ponarzekałem sobie w poprzednich akapitach, ale to głównie dlatego, że o samym filmie nie ma za wiele co pisać. Brzmi to źle i wygląda jak zapowiedź kichy, ale jest wręcz przeciwnie. Fear Itself zrobił na mnie duże wrażenie, a seans cały czas wspominam z przyjemnością. Obejrzałem Fear Itself jeszcze w okolicach Halloween, bo i na Halloween przez BBC, jak sądzę, został przygotowany. I to z pewnością najlepszy film Halloween A.D. 2015. I jeden z najlepszych filmów roku, szczególnie dla kogoś, kto lubi kino grozy.
Tyle czy na pewno film? Odpowiedź jest ciut bardziej skomplikowana. Fear Itself mieści się gdzieś w połowie drogi między dokumentem i fabułą. Sposobem narracji bardzo przypomina wspomnianą wyżej Odyseję filmową Cousinsa, a jej bohaterką – o ile tak można nazwać głos z offu – jest przykuta po wypadku do łóżka kobieta, która z braku laku ogląda horrory i dzieli się swoimi przemyśleniami na temat natury strachu, tego, co nas przyciąga w horrorze i innych aspektów związanych z relacją horror-widz. Przemycając przy okazji wiele ciekawostek i skupiając się też na okołozwiązanych z horrorem sprawach (np. tzw. klątwa Poltergeista). Hipnotyzującym głosem prowadzi nas przez ten imponujący przegląd kina grozy.
W warstwie wizualnej Fear Itself w całości złożony jest ze sprytnie ułożonych w całość fragmentów horrorów (szeroko pojętego kina grozy; w ogóle samej grozy i strachu, bo przecież nie trzeba horroru, żeby wystraszyć). Wybór filmów wskazuje na ogromną wiedzę reżysera, bo w 90-minutowym Fear Itself upchnął całe światowe kino grozy w pigułce – od starych, czarno-białych produkcji, po horrory z najdalszych zakątków świata (Indie, wiadomix), aż po zupełne kichy (ze dwie się trafiły). Przy czym nie są one ułożone chronologicznie, czy według jakiegoś innego klucza, ale w ten sposób, by pasowały do snutej przez cały film narracji.
Fear Itself – zapiszcie to sobie, faken
Wyszło znakomite coś, które nie potrzebuje żadnej gatunkowej szufladki. Fear Itself wciąga od pierwszych minut i nawet, jeśli chwilami można uznać, że narratorka plecie byle co, byle tylko pleść, to i tak tego plecenia świetnie się słucha, a oglądając w ciszy nocą można się raz czy drugi wystraszyć, nawet jeśli widziało się filmy, o których mowa. I myślę, że choć sporo tam oczywistych i znanych tytułów, to każdy coś tam sobie z tego wypisze do późniejszego obejrzenia. Ja sobie wypisałem zobrazkowany wyżej Dom śmiejących się okien, który do tej pory omijałem ze względu na… durny tytuł :).
(2022)
Czas na ocenę:
Ocena: 10
10
wg Q-skali
Podsumowanie: Znakomita podróż przez kino grozy złożona w całości z fragmentów filmów opatrzonych komentarzem o istocie strachu i fascynacji horrorem. Klimat przede wszystkim.
Ja tam myślę, że już dawno powinieneś był rzucić bloga i pisać scenariusze.
Ale co ja tam wiem?
Sprawa jest bardziej złożona i coraz częściej dochodzę do wniosku, że bez mojej wizyty u psychologa się nie obejdzie :).
A tam zaraz scenariusze, dokument jakiś byś nakręcił. Jakieś tam pojęcie o filmie przecież masz 😉
Przypomnij sobie co robił Quentin T. zanim złapał za kamerę. I uważam, że tylko jeden Quentin w historii filmu to tak jak jeden Brenner w historii muzyki, czyli za mało
A tak btw, kto to jest Kuprowski?
Niee, do reżyserii się nie nadaję, scenariusze to moja bajka :).
Marka Kuprowskiego nie znasz? No weź! Główny specjalista od wszystkiego na gazeta.pl! Film, sport, relacje na żywo – you name it!