Wleciał na Netfliksa czteroodcinkowy serial dokumentalny o bollywoodzkiej rodzinie Roshanów. Dziadku reżyserze muzycznym (kompozytor muzyki do piosenek, ale lepiej brzmi), jego dwóch synach: reżyserze muzycznym i reżyserze filmowym (koleżka od Krrisha) oraz o greckim bogu, który zstąpił do Indii – aktorze Hrithiku Roshanie. Rzecz interesująca głównie (jedynie) dla fanów Bollywood, a i tak niekoniecznie. Można obejrzeć dla kilku ciekawostek odnośnie szeroko pojętej bollywoodzkiej kinematografii i dla zobaczenia sobie, jak się trzymają nieco już zapomniane bollywoodzkie gwiazdy (wyglądają cały czas tak samo).
Roshanowie. Recenzja. Netflix
Nie można powiedzieć, że to hagiografia, bo to bardziej hagiografia do potęgi entej. Bohaterowie są wybitni i potwierdzają to najbardziej znane bollywoodzkie persony po każdej stronie kamery i produkcji filmowej. Roshanowie genialnie komponują, genialnie reżyserują, genialnie grają – generalnie są genialni. No ale to standard w takich dokumentach, bo czymś się różni disneyowski dokument o Johnie Williamsie? Niczym. No może jedynie koledzy z Indii mają mniej wstydu w pianiu peanów.
Postronny widz nie przetrwa pierwszego odcinka, który w całości jest pochwałą genialnych kompozycji dziadka Roshana. Zrewolucjonizował wszystko, co się da w indyjskiej muzyce filmowej, a co skomponował, to słowiki wstydziłyby się zagwizdać, bo nie dałyby rady oddać całego piękna tej kompozycji. Problem w tym, że zachodnie ucho słyszy w kółko jedną i tę samą piosenkę, w której ciężko wyodrębnić melodię, zmieniają się jedynie tytuły. Ciekawiej robi się w trzecim i czwartym odcinku, bo opowieść schodzi na filmy.
Mimo to, tych opowieści o filmach, a to w sumie mogłoby zainteresować najbardziej, jest tyle co kot napłakał. Z bogatej filmografii Hrithika do dokumentu przedostały się tylko trzy filmy wyreżyserowane przez jego ojca. Dużo większą uwagę przywiązuje się do ciężkiego życia całej familii, o czym w następnym akapicie. Z odcinka numer trzy poznajemy wielkość reżyserską Rakesha Roshana, ale też za bardzo nie ma o czym mówić, bo ostatni film wyreżyserował ponad dziesięć lat temu, choć trzyma się nad wyraz dobrze. Czas ekranowy zapełniają gadające głowy i jest ich naprawdę dużo i są naprawdę wielkimi nazwiskami z różnych dziedzin przemysłu filmowego. Mogliby zapewne opowiedzieć tonę zabawnych anegdotek z planów i o pracy nad bollywoodzkimi dziełami, no ale ich nie opowiadają. Wychwalają Roshanów i to z grubsza tyle. Mieć w jednym dokumencie Hrithika Roshana, Shah Rukh Khana i Karana Johara i ani słowa o Czasem słońce, czasem deszcz nie powiedzieć? No nie wiem.
Nepotyzm w Bollywood
Co najciekawsze w „Roshanach”, co może zaciekawić postronnego widza, to oglądanie tego serialu w kontekście nepotyzmu w branży filmowej, głośnego w ostatnim czasie z powodu tzw. nepo babies. Cały indyjski przemysł filmowy na nepo babies stoi (tutaj wchodzi kiwając zaprzeczająco głową Priyanka Chopra Jonas, która chwali reżysera Roshana, gdyż on myśli nie tylko o swojej rodzinie!, ale wziął ją do filmu znikąd, bo nie miała żadnych koneksji w przemyśle filmowym, ani pracujących w nim krewnych; jedynie została Miss Świata, ale kto by tam zwracał na to uwagę) i gdybyście pomyśleli, że bohaterowie tego dokumentu mają na ten temat jakąkolwiek refleksję, no to jej nie mają. I jest to na pewien sposób zabawne, a może nawet i urocze, gdy z poważną miną opowiadają o trudnościach, jakie napotkali na ścieżce swojej kariery. Bez cienia wątpliwości widać, że wierzą w to, że swój sukces zawdzięczają sami sobie. Tata zmarł, musiałem w jednej chwili stać się mężczyzną. Na drugiego reżysera wziął mnie Jakiś Znany Reżyser. Szliśmy do klubu potańczyć z Największymi Gwiazdami Filmowymi Moich Czasów, a paparazzi kazali mi stanąć z boku, bo chcieli mieć na zdjęciu tylko ich. I wtedy dowiedziałem się, że tata zastawił dom i samochody, żeby umożliwić mi debiut! Jakiż byłem niewdzięczny…! Niemal widać ból w oczach snujących te opowieści w luksusowych willach z bajek.
Inna sprawa, że Hrithik Roshan to niezaprzeczalny talent i nawet bez nepotyzmu by się pewnie wybił. Dowodzi tego zamieszczony w Roshanach fragment filmu, w którym wystąpił, gdy miał jakieś dziewięć lat i była to chyba jego pierwsza styczność z aktorstwem. Zagrał o niebo lepiej niż większość jego równolatków w polskich filmach.
No ale to koniecznie muszę nadrobić:
PS. Oglądanie serialu utrudnił sam Netflix, gdyż w polskich napisach brakuje tłumaczeń fragmentów wypowiedzi archiwalnych, co jest kolejnym kuriozum tej platformy po niespodziankach typu Narcos z lektorem, czyli lektor tylko przy angielskich kwestiach, a hiszpańskojęzyczne z napisami. Znaczy się chyba prawie cały Narcos: Meksyk (nie pamiętam już aż tak) z napisami, choć z lektorem.
Ocena Końcowa
5
w skali 1-10
Podsumowanie : Po dokumentalnym serialu o imperium Yasha Chopry, Netflix wziął się teraz za inną bollywoodzką familię – Roshanów. Powstała produkcja niezbyt ciekawa, gdyż nakręcona z pozycji klęczącej z ustami po stronie tyłka wspomnianej familii. Każdy z jej członków jest więc genialny, o czym zaświadczają największe nazwiska Bollywoodu stojące po wszystkich stronach kamery. I nie byłoby w tym nic wielce złego, bo większość podobnych dokumentów tak wygląda, gdyby skupiono się na twórczości, ciekawostkach i anegdotkach. No ale skupiono się na dodatkowym ozłoceniu legendy Roshanów wśród indyjskich wyznawców.
Podziel się tym artykułem: