×

Once

Od kilku dni trwa u mnie minifestiwal przegapionych filmów. Zupełnie przypadkowo to wyszło, a z tego przypadku już ze cztery filmy zaliczyłem, które powinienem był dawno temu zobaczyć, ale się nie udało z różnych powodów. Pewnie każdy z was ma taki film. Znajomi się was pytają: „Jak to, nie widziałeś XYZ?”, ano nie widziałem. Czasem tak się już układa. Nie obejrzysz od razu to potem przypomina ci się dany tytuł raz na pół roku, ale zawsze coś nowszego jest do oglądania. I nic złego w tym nie ma, wręcz przeciwnie – zawsze jest szansa, że gdzieś tam czeka na ciebie jakaś przegapiona perełka. W końcu któż by nie chciał jeszcze raz po raz pierwszy zobaczyć np. „Skazanych na Shawshank”? Dziesiąty seans też jest fajny, ale nic nie pobije seansu numer jeden.

Na liście (listce właściwie) przegapionych filmów, wśród kilku innych tytułów odhaczyłem też w końcu „Once”. Wiedziałem o nim tylko tyle, że warto, nawet Oscar za piosenkę mi umknął ze świadomości. Wszystkie inne informacje na temat tego filmu nie wiem, skąd wziąłem. Wydawało mi się, że to film o głuchej dziewczynie, a może i głuchej dwójce głównych bohaterów, którzy mimo to śpiewają. Cóż, nikt tu głuchy nie był. Wręcz przeciwnie.

Od czasu wczorajszego seansu zastanawiam się, czy wystawić temu skromnemu, irlandzkiemu filmowi 8/10 czy może 9/10. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej skłaniam się ku drugiej z tych ocen. Ale może najpierw o tym, dlaczego rozważam tę niższą notę. Dwa powody są czysto subiektywne i nie mają żadnego wpływu na jakość filmu. Po pierwsze nie przypadł mi do gustu dramatyczno-skrzeczący głos Rudego. Uważam, ze często za bardzo się wczuwał niż by to było potrzebne. A potem przysrywał tym falsetem i nie wiedziałem, gdzie uszy schować. Po drugie zaś średnio w ucho wpadły mi w ogóle piosenki. Najbardziej oscarowa oraz – przede wszystkim – genialna „If You Want Me”. Bez reszty mógłbym się obyć. Jeśli zaś chodzi o trzeci powód to już jest nieco bardziej poważny – no wkurzała mnie motywacja rudego bohatera. Jeszcze tęsknić za głupią zdzirą rozumiem, ale chcieć do niej wracać? Bez sensu. Nawet gdyby nie miał na oku nikogo innego.

Cała reszta przemawia za dziewiątką. Nie sposób nie być pod wrażeniem tego prostego filmu nakręconego za czapkę gruszek. Nawiasem mówiąc, ile razy widzę, że film sfinansował jakiś tam państwowy irlandzki komitet, czy tam inna loteria, to mogę mieć pewność, że będzie to dobre kino. Szkoda, że o efektach dotacji PISF nie można powiedzieć tego samego – nie umiemy wydawać pieniędzy na kino. Koniec nawiasem mówienia. „Once” to niestety dość rzadki przykład na to, że do zrobienia dobrego kina naprawdę wystarczy mieć serce do tego, co się robi. I znaleźć jeszcze ze dwie takie same osoby posiadające autentyczny talent. Wtedy nie przeszkadza, że z ekranu wieje biedą (wręcz przeciwnie, dodaje to autentyczności), a od czasu do czasu zdarzają się niedoróbki w postaci pojawiającego się znad głów bohaterów mikrofonu, czy drugoplanowej postaci zerkającej ukradkiem w kamerę, kiedy nie powinna tego robić.

Takie filmy jak „Once” wychodzą raz na sto lat (no może trochę częściej) głównie dlatego, że do ich powstania potrzeba też wyjątkowego nałożenia się na siebie kilku czynników, które osobno nigdy by nie zagrały. Weźmy taką dwójkę bohaterów – rozdzielmy ich, wsadźmy do innych filmów: nie wypali. Tu, w takim dokładnie filmie, byli w swoim miejscu i w swoim czasie. I dobrze, że to wykorzystali, bo wiecie: nic dwa razy się nie zdarza.

Dlatego żal byłoby takie filmy przegapić. Nie jest to w moich oczach żadne arcydzieło, ot szczery i autentyczny film o muzyce i o tym, że życie przeważnie jest skomplikowane, ale potrafi też czasem coś fajnego od siebie dać. Nawet jeśli za chwilę znów jest skomplikowane. 9/10

(1768)

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004