1000 lat po Ziemi [After Earth]

Trudno mieć pretensje do Willa Smitha, że żyły sobie wypruwa próbując wypromować swojego syna. Cóż w tym dziwnego? Każdy rodzic uważa, że jego potomstwo jest najpiękniejsze, najmądrzejsze, najbardziej zdolne. I nic do tegoż rodzica nie dociera. Zresztą, nie ma też co docierać, bo przecież nikt nie powie wprost: „nie no stary, przecież to brzydactwo jest”. I tak jedni rodzice – ci, których nie stać na nic więcej – zgłaszają swoje dzieci podobne jedno do drugiego do kolejnych facebookowych konkursów mędząc znajomym, żeby głosowali na właśnie tę fotkę, bo można wygrać zapas Bebiko na kwartał. A drudzy finansują młodemu aktorską karierę. Im lepszą pozycję mają w „światku”, tym bardziej mogą finansować. A że Will pozycję ma sporą… A właściwie to trochę miał, bo jedyne czego można żałować to tego, że zaniedbał kosztem syna swoją karierę. Dobrze mu szło, to sobie wymyślił, że synowi pójdzie jeszcze lepiej. Nie idzie i Will pewnie w końcu to zrozumie. A przynajmniej taką mam nadzieję.

M. Night Shyamalan (pisałem z pamięci, więc jakby co złego to nie ja) to reżyser kontrowersyjny. A i owszem: kontrowersyjny. Każdy jego film wzbudza kontrowersje, które co prawda ograniczają się do powtarzania jak mantrę, że to reżyser jednego filmu, ale są. Inni reżyserzy po cichu robią swoje filmy i nawet jeśli są kiepskie to nikt im nie mędzi. A Shyamalanowi tak – często niesłusznie zresztą, bo więcej ma filmów lepszych niż gorszych. A tak. I choć „Szóstego zmysłu” nigdy nie powtórzył i nie powtórzy (choć ja osobiście wolę „Unbreakable”), to wcale mu tak źle nie szło jak to malują. Choć, nie sprzeczam się, ma w filmografii filmy okropne.

Co by też nie gadać, ma Shyamalan jakąś tam wizję swojego kina, której się konsekwentnie trzyma… a właściwie trzymał, bo „After Earth” to coś zupełnie nowego w jego karierze i podążenie ścieżką częściowo deptaną w Ostatnim Władcy Wiatru. (Oraz, przy okazji, kolejny powód do tego, by gawiedź orzekła, że nie powinien więcej reżyserować). Bo, po pierwsze, postanowił nakręcić coś na podstawie cudzego scenariusza, po drugie największym twistem tego filmu jest – spoiler ;P – to, że nie ma twista, a po trzecie dużą kontrolę nad filmem oddał Smithowi, który przecież dobrze wie, co dla jego syna najlepsze. I który wymyślił pomysł na fabułę.

A wiarę w nią miał naprawdę wielką. Na IMDb można poczytać, że w głowie Smitha siedział pomysł na rozszerzenie filmowego uniwersum na książki, komiksy, pewnie następne filmy też. Powstała nawet „biblia” opisująca dokładnie co też wydarzyło się pomiędzy zniszczeniem Ziemi, a akcją filmu tysiąc lat później, żeby każdy zainteresowany mógł przeczytać i zobaczyć, że to wszystko nie wzięło się znikąd tylko ma solidne podwaliny. Dalekosiężne plany jak na pomysł, który pierwotnie miał zamienić się na film o ojcu i synu, którym podczas wycieczki psuje się w środku lasu samochód i syn zmuszony jest szukać pomocy.

Niestety (dla Willa, bo dla nas to akurat dobrze) z tych dalekosiężnych planów nic nie wyjdzie, bo powstało puste i marne widowisko bez duszy, a co najwyżej z ładnymi zdjęciami i miłą dla ucha muzyką. Niczym więcej. Źródło kpin aż proszące się o to, by się głośno śmiać, że w 3013 roku ludzkość dalej ma kłopoty z zasięgiem sieci komórkowych, a sensem dnia jest dla niej dotarcie do darmowego hotspotu. A najlepszym aktorem w całym filmie jest komputerowy orzeł. Bo przecież nie Will, który z miną Nicka Cage’a w całości oddał ten film dla syna, ani tym bardziej Jaden, który całkiem fajny był w „W pogoni za szczęściem”, ale im jest starszy tym bardziej irytujący. Czy „After Earth” zakończy jego karierę? Pewnie jeszcze nie, ale pomóc jej na pewno nie pomoże. Bo, że dalsze jego części nie powstaną to akurat możemy być względnie pewni.

Zastanowić się nad sobą musi też Shyamalan, któremu nie powiodła się druga po „Ostatnim…” próba wejścia w posiadanie franczyzy, która miałaby zapewnić mu robotę na kilka następnych filmów. Nie tędy droga. A którędy? Tego na szczęście nie muszę wiedzieć.

Nie będę pisał o czym jest ten film, bo naprawdę nie zaprzątajcie sobie nim głowy. 5/10.

(1585)

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl