×

Martwe zło [Evil Dead] (2013)

Nowe „Martwe zło” wzięło mnie zupełnie z zaskoczenia. Tzn. wiedziałem, że powstaje i czekałem na efekt, ale kiedy w piątek zobaczyłem, że jest już w naszych kinach, to strasznie się zdziwiłem (pisałem już o tym, wiem). Do oryginalnych filmów Raimiego stosunku nabożnego nie mam, ale z każdym wiąże się jakaś historia z kinomaniakowego dzieciństwa Q i w przeciwieństwie do filmów oglądanych teraz, o których zapominam po tygodniu, dokładnie pamiętam, w jakich okolicznościach obejrzałem pierwsze dwie części (też już o tym pisałem, wystarczy pewnie kliknąć w zakładki na Evil Deady). Dlatego też ciekaw byłem co z tego wyszło i z pewnością nie byłem nastawiony na nie.

Bo niby czemu miałbym być? Oryginalne filmy to klasyka, ale skoro za ich przeróbkę bierze się na stołku producenta Sam Raimi, to moim zdaniem na do tego pełne prawo. Jego film, jego zabawki. Chce zrobić na nowo? Proszę go bardzo. Tylko może mógł nie zatrudniać prawdopodobnie najbardziej przereklamowanej aktualnie scenarzystki Diablo Cody.

Jest taka niepisana zasada, że w remakach trzeba coś zmieniać. Nie można ich zrobić scena po scenie, bo nawet jak Van Sant próbował to zmieszali jego „Psychola” równo z ziemią. Zatem zmieniać trzeba, bo jeszcze ktoś pomyśli, że taki niezmieniony remake to już zupełna bezczelność w sięganiu do kieszeni widza. Niestety, w praktycznie 100% przypadków takie zmiany w stosunku do oryginału wypadają blado. Ideałem byłoby zmienić coś na lepsze, ale może po prostu w klasyce nic nie można zmienić, bo z jakiegoś powodu jest klasyką? To po co zmieniać? Błędne koło.

Nowe „Martwe zło” nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o głupio wprowadzone zmiany. Cały przednapisowy epizod jest zupełnie zbędny, smutna historia głównych bohaterów zbędna, detoks w chacie w środku lasu – zbędny itd. itp. Zmiany uderzają bezwiększymsensem z każdej strony. Zniknął magnetofon z taśmą z zaklęciami (nikt im nie kazał robić product placementu Panasonikowi tak jak w oryginale, mogli jakiegoś noname’a wziąć przecież), a w zamian niego zaklęcia odczytał jeden z bohaterów filmu. W zupełnie bezsensownej scenie zresztą. To nie koniec zmian względem oryginału, ale nie chcę spoilerować za dużo. Dość napisać, że było jeszcze parę durnot w postaci defibrylatora itp.

Zmiany więc praktycznie w całości wyszły na gorsze. Fajnym w oryginale było to, że grupka znajomych pojechała do lasu i tam naparzała się z demonami. Koniec. W remake’u próbowano pogłębić historię, nadać jakiś tam większy rys głównym bohaterom, poprzestawiać ich mniej lub bardziej, żeby widz znający oryginał mógł się zdziwić, a nie tylko powiedzieć „następny zginie ten, a potem będzie tak”. Nie. Dla widza, który zna oryginał historia również została zmieniona. I nigdy się nie dowiemy czy to był dobry ruch czy nie. Głównie dlatego, że ja do końca nie potrafię powiedzieć dla kogo jest ten film. Widz nowy/młody raczej się na filmie uśmieje (choć ED2013 zrobiony jest całkowicie na poważnie), bo taka historia jak tutaj mocno traci myszką. A widz stary pewnie pokręci nosem, że po co zmieniali, po co w ogóle kręcili, trzeba było może nic nie zmieniać…

I teraz nastąpi twist, bo to jedna z tych tradycyjnych recek, w której przez 2/3 narzekam, a potem piszę, że film mi się podobał. A i owszem, podobał mi się. Gdy już zaakceptowałem te zmiany, a demony zostały wywołane, wtedy zaczęło się to wszystko oglądać bardzo przyjemnie. Głównie dlatego, że ED2013 jest perfekcyjnie zrealizowanym technicznie filmem (krwawy deszcz po prostu rulez) pełnym mrugnięć okiem do klasycznego „Evil Dead”, pełnym mrugnięć okiem do klasycznych horrorowych sztuczek (powodzenia w czekaniu na wyskoczenie demona z narożnej wanny pełnej wody), no i pełnym makabry. Choć trzeba zaznaczyć, że ta już chyba na nikim nie robi wrażenia i biorąc to pod uwagę żadna granica obrzydliwości nie została tu przekroczona.

ED2013 brakuje pełni klimatu, jaki miał oryginał (ale to zapewne tylko dlatego, że najlepszy klimat takie filmy mają na kasecie VHS i nigdzie indziej), ale to co zostaje jest ilością więcej niż wystarczającą. Film z pewnością wybija się ponad horrorowe przeciętniaki trzepane jeden za drugim rok po roku i warto dać mu szansę. Byle nie z pozycji klęczącej przed oryginałem, bo wtedy to za chwilę na wszystko zacznie się narzekać. Nie ma najmniejszych szans, by film Alvareza (pełnometrażowy debiutant, niewiarygodne) obrósł takim samym kultem jak film Raimiego, ale patrząc na wyniki box office’u decyzja o podjęciu jego realizacji z pewnością nikogo już dziś nie martwi. 7/10

(1521)

PS. Niezmiennie wkurza mnie dyktat after creditsów. Zastanawialiśmy się wczoraj z gambitem czy będą i po tym filmie, ale zdecydowaliśmy, że nie będziemy czekać, nawet jeśli będą. „A zobaczymy na jutubie”. No to paczymy:

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004