×

Bol Bachchan

Lubię trafić na dobry bollywoodzki film. Chyba nawet bardziej niż trafić na dobry hollywoodzki/niebollywoodzki film film. Bo film hollywoodzki/bollywoodzki nawet jeśli jest dobry, to raczej niczym nie jest mnie w stanie zaskoczyć. Znam fabułę, znam obsadę, znam twórców – z grubsza przed oglądaniem już wiem, czego się spodziewać i co mnie może w nim cieszyć. A w Bollywoodzie to nigdy nic nie wiem. Aktorów znam, to wszystko. Poza tym nigdy nie mam pojęcia, co akurat mi się w bollywoodzie spodoba. Może fajnie będą tańczyć, a może będzie tak przyjemnie kolorowo, a może nawet będzie poważnie. Bollywood to zawsze loteria. Dlatego tak cieszę się, gdy trafię na film, o którym z czystym sumieniem mogę powiedzieć: „o, fajny”.

Od razu jednak trzeba zaznaczyć – gdyby po tych latach trucia na Q-Blogu o Bollywood znalazł się akurat ktoś, kto machnął ręką i rzekł: „a, kurwa, spróbuję!” – że „Bol Bachchan” nie polecam nikomu, kto nie ma choćby krzty cierpliwości do bolly. To zdecydowanie nie jest w film z bollywood.plowskiego gatunku „jaki film bolly puścić znajomym, żeby ich zarazić”. Wręcz przeciwnie w zasadzie. Trudno mi sobie jest wyobrazić kogoś, kto po BB łapie bollywoodzkiego bakcyla. Głównie dlatego, że do pełnej z zabawy z seansu potrzebna jest wiedza na tylu różnych płaszczyznach… Wiem, bo sam załapałem może z połowę filmu – więcej nie 😉 Nie dość, że najlepiej znać perfekcyjnie hindi (albo modlić się o genialne tłumaczenie, ale tylko kogoś, kto zna perfekcyjnie hindi, a nie tłumaczy z angielskich subów), to trzeba też dobrze znać angielski, rozróżniać Muzułmanów od Hindusów oraz znać dobrze bollywoodzką klasykę. To te ważniejsze must-know, mniej ważnych nie wymieniam. Będąc uzbrojonym w tę wiedzę dopiero wtedy można rzucać wyzwanie BB.

Ja, jak już wspomniałem, połowy filmu gdzieś tak nie załapałem (bo potrzeba też mieć refleks, żeby wszystko co trzeba łapać w odpowiednim momencie – bez refleksu złapiesz jedno, dwóch nie złapiesz), ale i tak mi się podobało 🙂 8/10

Pomijając smaczki i inne sraczki, „Bol Bachchan” to typowa komedia pomyłek. Pewien Muzułmanin Abbas Ali (Abhishek Bachchan) zmuszony jest wyemigrować za pracą z Delhi na wieś (na południe, nie? bo chyba nie ogarnąłem, a wąsy mieli 🙂 ). Znajomy naraja mu robotę u miejscowego oryginała (Ajay Devgn) , który nie znosi kłamstwa i ma ambicję wzniesienia sztuki posługiwania się językiem angielskim na wyżyny. Na skutek pewnej kombinacji nasz bohater przedstawia się jako… Abhishek Bachchan. No i od tej pory zmuszony jest się srogo napocić, żeby ukryć swoje prawdziwe nazwisko i swoją prawdziwą wiarę. Aby tego dokonać będzie się musiał nawet zduplikować.

Zakręcone to strasznie, ale w pełni wykorzystane. Trudności piętrzą się piramidalnie przed bohaterem, a dobroduszny, ale i wyrywny pracodawca dwoi się i troi, żeby zdobyć sympatię widza swoim nierozgarnięciem, którego nie jest świadom. A całość okrasza wypowiadanymi ze śmiertelną powagą angielskimi kwestiami poprzekręcanymi do granic możliwości. Necessity is the mother of Discovery channel.

I w zasadzie tylko heroiny są marne.

(1427)

Ale jeszcze się zastanowię, czy wrzucę tę recenzję, bo właśnie gdzieś tam wyczytałem, że „Bol Bachchan treats it audience as a bunch of juveniles with an IQ of 20″… ;) 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004