×

Legendy VHS-u, Odc. 1 – Karate Tygrys (1)

Czas już najwyższy, bo dawno nie było żadnego nowego cyklu, do którego szybko mógłbym stracić zapał i przerwać go w połowie pisania ;-P Zresztą urok cyklu jest z grubsza taki, że można go przerwać kiedy się chce, bo i tak o wszystkim co warte wspomnienia nie sposób napisać. Problem tylko w tym, że ja swoje cykle przerywam wtedy, gdy jeszcze o prawie niczym nie napisałem… 🙂

Tak czy siak hercliś wilkomen nowy cykl „Legendy VHS-u”, w którym popiszę sobie o filmach i gwiazdach Złotej Ery Video. Z góry jednak zaznaczam, że poziom merytoryczny tekstów będzie raczej na poziomie wiedzy z tamtego okresu, czyt. „niski”. Kto pamięta ten wie, kto nie pamięta niech się dowie – ale w Złotej Erze Video nikt nie słyszał o czasopismach filmowych (aż pojawiła się Cinema Press Video, w której dzisiejszy filar TVN 24 Kuba Porada pisał recenzje filmów pornograficznych), programach filmowych, unratedach i innych sredach (oglądało się film i nawet przez głowę nie przeszło, że to może być jakaś wersja pocięta czy coś) oraz generalnie o wszystkim, co związane z filmami. Chodziło się na giełdę, brało co dawali, oglądało i miało radochę. Finito. I wedle tego tworzył się będzie ów cykl, w którym ambicją Ałtora nie będzie podanie wszystkich możliwych ciekawostek i smaczków, ani potwierdzanie w specjalistycznych miejscach informacji w cyklu zawartych (czyt. być może będę, pardon my french, pierdolił głupoty). No chyba, że mi coś przypadkowo w oko wpadnie, albo zabłąkam się do imdb-owej trivii.

Zaczynamy.

Na dobry początek jedna z kultowych serii kopanej Złotej Ery Video – „Karate tygrys”. Seria w skład której wchodziły filmy zupełnie przypadkowe i niepowiązane ze sobą. Ważne w nich było to, że ktoś dawał w nich komuś innemu w mordę. Sam zaś tytuł łączący te przypadkowe filmy, które potem w większości doczekały się kontynuacji, które już nie były „Karate Tygrysami” (z jednym małym wyjątkiem) wziął się z nawyku niemieckich twórców tytułów filmowych do nadawania filmom swoich tytułów. A że filmy trafiały do nas z Niemiec właśnie, to i tytuły również podróżowały do naszego kraju razem z nimi. A na koniec wzięliśmy sobie też na własność nawyk nadawania własnych, często kuriozalnych, tytułów filmom zagranicznym, które miały zupełnie inny tytuł. Blame Germany, it’s not even a real country anyway.

„Karate tygrys” [„No Retreat, No Surrender”]

Czasem modlitwa nad grobem idola może przynieść niespodziewany obrót sprawy. Szczególnie, gdy idolem jest Bruce Lee. Synowi właściciela szkoły karate, którą na prośbę pracodawcy użelowanego Jean Claude Van Damme’a trzeba było zamknąć i wynieść się gdzie pieprz rośnie w końcu zaświeca słoneczko. Słoneczkiem tym jest duch Bruce’a Lee, który postanawia pomóc chłopakowi w treningu. Z takim nauczycielem wszystko jest możliwe.

I choć (nie wiem co jak tak lubię zdania od „i choć” zaczynać) na okładce filmu (niezależnie od tego, że piszę o okresie, gdy filmy nie miały okładek; i były to piękne czasy, bo nie było okazji poczytać co też o filmie pisze na odwrocie tylko wóz albo przewóz – dobry film, albo guano do wymiany na giełdzie zaraz po obejrzeniu; bo oglądało się wszystko – niezależnie od tego, czy film był dobry czy nie) pręży się w groźnej pozycji Jean Claude Van Damme (trudno, żeby prężył się amatorski mistrz kickboksingu z Kentucky Kurt McKinney – kto by to oglądał) (oj, za dużo nawiasów), to nie jest on głównym bohaterem tego filmu. Pojawia się w zasadzie tylko dwa razy, żeby trochę powalczyć i tyle. Przy okazji jest to jeden z niewielu filmów (choć nie jedyny), w którym Van Damme dostaje wciry i już nie ma okazji się zemścić. Zaraz potem dostanie jeszcze wciry od samego Sho Kosugi w „Black Eagle” (znanym u nas, żeby było śmieszniej, jako „Czerwony orzeł”) i „Krwawy sport” uczyni go gwiazdą, która jeśli nawet dostaje wciry to ma kupę czasu, żeby pokazać, kto tu rządzi.

Bohaterem filmu są wspomniany wyżej Kurt McKinney i jego martwy sensei Tai Chung Kim, znany bardziej z tego, że (razem z Yuenem Biao!) zastąpił Bruce’a Lee w „Grze śmierci”, którą dokończono już po tajemniczej śmierci gwiazdora. Po „No Retreat…” dosięgła go chyba jednak klątwa Bruce’a, bo nie zagrał już w żadnym filmie. Kurt kariery też nie zrobił – więc nic dziwnego, że na okładkę trafił JCVD, który nie tylko karierę zdążył zrobić, ale i gwiazdą wielką VHS-a był.

Jak obyczaj stary każe – film doczekał się dwóch kontynuacji z tym samym tytułem i dwóch z tytułem zupełnie innym, z której jedna rzeczywiście była nazwana u nas „Karate tygrysem 2” (choć nic wspólnego z jedynką nie miała), a druga… cóż, IMDb chce mi wmówić, że była „Karate tygrysem 3”. No ale co tam IMDb może wiedzieć o Złotej Erze Video. IMDb wmawia mi również, że trzecia kontynuacja była „Karate tygrysem 4”, ale ja mam na ten temat inne zdanie – rzeczywiście, była „Karate tygrysem”, ale 5… natomiast czwarta kontynuacja, well, tu już przestałem nadążać. W każdym bądź razie jedziemy dalej według mojego stanu wiedzy na temat pirackiego rynku VHS w Polsce. A przynajmniej w okolicach Zawiercia ;P

„Karate tygrys 2” [„No Retreat, No Surrender 2: Raging Thunder”]

Znany z pierwszej części filmu bohater wraz ze swoim duchowym (cóż za dwuznaczność godna kina moralnego niepokoju, a nie łupaniny kungfu) druhem powracają, by… obejrzeć chyba kontynuację swoich przygód w kinie, bo na pewno nie na ekranie. W drugim KT nie ma po nich śladu, a zastępuje ich weteran VHS-a Loren Avedon wsparty przez Królową VHS-a Cynthię Rothrock

…i będącego zwykle w cieniu (paradoksalnie – patrząc na jego wzrost) niezliczonej ilości produckji Matthiasa Huesa, który debiutował tym filmem.

Obsada zatem zacna. Film też – o wiele bardziej mi podszedł dzięki urozmaiceniu napieprzanek na pięści strzelaninami M-60-tką. Aczkolwiek szczerze powiem, że do dzisiaj to ja pamiętam tylko jak główny bohater filmu wcinał jajca tygrysa. Smakowały mu, dopóki nie dowiedział się, co je…

Urocze streszczenie filmu znaleźć można na IMDb: Amekrykański kickbokser wyrusza do Kambodży, by uratować swoją wietnamską dziewczynę z rąk wojsk radzieckich. Globalizacja! Zagadkę braku postaci znanych z pierwszej części filmu IMDb także rozwiązuje – sprawa prozaiczna: zarówno JCVD jak i Kurt McKinney uznali, że występ w tym filmie nie ruszy ich kariery do przodu i po prostu nie pojawili się na planie pierwszego dnia zdjęć. Fabuła filmu została zmieniona i nikt się nie przejmował pierdołami. Czas pokazał, że JCVD miał rację, bo występ w dwójce do niczego nie był mu potrzebny, natomiast Kurt trochę przecenił swoje ceny i zniknął w mrokach niepamięci i filmów, które nikt nie ogląda. Sprawiedliwość dziejowa jednak wzięła sprawę w swoje ręce w momencie, w któym JCVD odmówił udziału w „The Expendables”, bo wg niego nie byłby to krok do przodu w jego socalled karierze. I zamiast tego porobił kilka kroków wstecz do miejsca, z którego się już raczej nie wygrzebie.

A jako, że pewnie nikomu nie chce się czytać wodospadów słów, to może oddajmy głos i obraz kolejnym filmikom z jutuba i pogapmy się na nie nostalgiczną mgiełką zasnutymi oczami.

No a teraz olewam to, co mówi mi IMDb i jadę dalej wedle stanu swojej wiedzy. A nawet nie wiedzy, bo ta nie ma nic do rzeczy, a tylko wedle tego, jakie filmy w moich okolicach nosiły na sobie naklejkę z następnymi „Karate tygrysami”. A były to filmy dość zaskakujące…

Ciąg dalszy TUTAJ

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004