×

Mroczny rycerz [The Dark Knight]

Tak jak obiecałem w komentarzach pod którąś tam notką, wybrałem się dzisiaj do IMAX-a na nowego „Batmana”. A teraz jestem już w domu i jak widać nie zatkało mnie kompletnie skoro jestem w stanie coś napisać. Ale to tylko taka mała, złośliwa i chyba niepotrzebna uwaga, bo film mi się… werble… podobał. A że nie przyłączę się do głosów stwierdzających, że to najlepszy film wszech czasów, to już wiedziałem przed seansem. Serio, nie potrafię sobie wyobrazić, że najlepszy film wszech czasów jeszcze nie powstał, stąd sceptycznie odnosiłem i dalej odnoszę się do bardzo wysokich ocen na IMDb. „Mroczny rycerz” jest filmem bardzo dobrym, ale Morgan Freeman już zagrał w najlepszym filmie wszech czasów i nie był to ten film, który widziałem dzisiaj. Idąc więc do kina nie nastawiajcie się na najlepsze z możliwych kino, bo kaman, to tylko filmu o strzelaniu i gonieniu się fajnymi samochodami. Dobrym strzelaniu i gonieniu się samochodami, mrocznym strzelaniu i gonieniu, bardzo dobrze osadzonym, ale wciąż tylko filmem sensacyjnym. A i w tej kategorii „Mroczny rycerz” pewnie by nie wygrał z innymi. Choć byłby wysoko.

Jestem chyba w tej szczęśliwej sytuacji, że burtonowskie Batmany mam gdzieś i nigdy nie powodowały one szybszego bicia mojego serca. Widziałem je raz i to mi chyba wystarczy. Nie zachwycałem się nigdy burtonowskim podejściem do komiksu, kiedy miałem ochotę coś obejrzeć to nigdy nie był to Batman, Nicholsona uważałem za wielkiego aktora, ale nie dzięki jokerowej kreacji. I z tego względu wersja Nolana miała u mnie większe szanse. Mniej komiksowa, bardziej poważna – to mi jakoś lepiej podchodzi, choć jest parę komiksowych ekranizacji, które lubię. I rzeczywiście, „Batman Begins” podobało mi się bardziej niż wcześniejsze dokonania Keaton, Kilmera i Clooneya. Tamte filmy zaliczyłbym bardziej do kategorii pierdoły, a pierwszy film Nolana to już pełnoprawna kategoria film. Choć na kolana mnie nie rzuciła, to jednak sto razy bardziej takiego Batmana akceptowałem. A „The Dark Knight” jest jeszcze lepszy. Kto wie, może i nawet nieporównywalnie lepszy.

Inną sprzyjającą „Mrocznemu rycerzowi” rzeczą było to, że po raz pierwszy w życiu zaszczyciłem swoją obecnością IMAX-a. Cóż z tego jednak, skoro w polskim IMAX-ie mieli w poważaniu to, że było w filmie Nolana kilka wstawek 3-D i puścili standardowo w dwóch wymiarach wszystko. Co jakiś czas tylko film zajmował cały ekran, co akurat bez trójwymiarowości trudno docenić, bo choć obraz wyraźniejszy, ostrzejszy, to ja miałem wrażenie, że oglądam film w formacie telewizyjnym. Dlatego cieszyłem się, gdy obraz wracał do panoramy. I pewnie, fajnie taki film na wielkim ekranie obejrzeć, ale żeby jakaś specjalna rewelacja to była, to nie powiem. A przecież to był mój pierwszy raz i powinienem być szczególnie zachwycony z tego, co obejrzałem pod kątem kinowego przeżycia ekranowego.

Fabuła. Jak pewnie każdy wie, Batman (Christian Bale) to taki facet przebierający się za człowieka nietoperza i broniący pod swoimi skrzydłami pełne przestępców Gotham City, Przestępcom oczywiście to nie w smak i postanawiają się pozbyć netoperka niechętnie korzystając z pomocy człowieka znikąd – tajemniczego Jokera. Budzący postrach samym tylko wyglądem klaun szybko zabiera się do roboty, a Batman nie pozostaje mu dłużny i korzystając z pomocy swojego kumpla w policji (Gary Oldman) i prokuratora okręgowego Harveya Denta (Aaron Eckhart) też mają zamiar zapolować na Jokera. W którego rolę wcielił się nieżyjący już Heath Ledger.

A skoro o Ledgerze mowa, to jestem w pełni przekonany, że te wspaniałe oceny na IMDb to jego zasługa. Dziury w całym nie ma co szukać – świetnie zagrał Jokera, koniec kropka. Przyćmił wszystkich innych pojawiających się w filmie Nolana, koniec kropka. Z Nicholsonem bym go porównywał i nie oceniał, który z nich lepiej zagrał tę groteskową postać, bo i charakter obu Jokerów był zupełnie inny (aha, komiksów nie znam, nie czytałem żadnego). Ten nicholsonowski komiksowy, przerysowany i bardziej rozrywkowy, a ten ledgerowski bardziej tajemniczy, przerażający i po prostu szalony. Dwie zupełnie inne, nieporównywalne postaci. A jestem pewien, że Nicholson dałby radę zagrać jak Ledger i nawet by się nie spocił. W czasach pierwszego „Batmana” nie było wielu filmów na podstawie komiksów i siłą rzeczy te, które były bardziej przypominały rysunkowo-komiksowe kalki, a ich bohaterów można było określić mianem ni mniej ni więcej, ale komiksowych. Teraz byle co ktoś narysuje i już leci na ekran, to i innych środków wyrazu w przenoszeniu komiksu na ekran potrzeba. Stąd i inny, nieporównywalny Joker. Przy którym każdy jeden z obsady „Mrocznego rycerza” bladnie.

„Mroczny rycerz” to mroczne widowisko, które na wielkim ekranie z pewnością dużo zyskuje. Film trwa grupo ponad dwie godziny, ale wielkich dłużyzn w nim nie zauważyłem. Wbrew przeciwnie, seans szybko zleciał, a ja nie ziewałem. No dobrze, troszkę ziewałem, ale to ze zmęczenia, ale nie przez film. Szczególne wrażenie robiły miejskie panoramy na full ekranie, a największe skok Batmana w przepaść z wieżowca i lot nad Hong Kongiem. W tym jednym momencie poczułem, że ja też lecę. Brrr. Pod względem wizualnym to z pewnością cukierek dla oczu i pełną gębą film XXI wieku. A i fabuła jest wciągająca na tyle, żeby się nie irytować, że przedłużają zamiast dojść do sedna. Z czystym sumieniem polecam wizytę w kinie. A już ci, którym „Batman Begins” się podobał nie będę zawiedzeni na bank. Spokojnie możecie zapłacić za bilet i usatysfakcjonowanym wyjść z kina.

Oczywiście nie jest tak, że w „Mrocznym rycerzu” wszystko jest spójne, sensowne i bezbłędne. Co to, to nie. Wracając z seansu z Aśkiem i z gambitem powymienialiśmy parę dziwnych rzeczy, które specjalnie kupy się nie trzymały, ewentualnie reżyser wierzył w dobrą wolę oglądających, że nie będą się czepiać. Zakwestionowaliśmy np. dziwny motyw ze strzelaniem w cegłówki i zdejmowaniem odcisków palców z kuli (jak, do diabła ciężkiego?), niezniszczalną Maggie Gyllenjakoś tam (zastąpiła Katie Holmes), która nawet siniaka sobie nie nabiła lecąc z xx piętra w ramionach Batmana co prawda, ale kaman i jeszcze kilka innych rzeczy. Aha, np. ten myk z komórkowym sonarem: „Siedź tu i słuchaj, jak usłyszysz, to daj znać”. No kaman, wyczaić jeden głos pośród 30 milionów mieszkańców Gotham. Ja wiem, że Morgan Freeman to świetny aktor, ale zgadzając się na to nas nie przekonał. Mnie jeszcze nie podobała się akcja z promami, ale Asiek i gambit próbowali mnie przekonać, że jestem w błędzie. Nie przekonali. No i jeszcze jedna rzecz nas „rozwaliła”, ale to już nie chcę spoilerować. Tak więc jak bardzo chce się czegoś czepiać, to spokojnie się coś znajdzie. Tyle, że nie psuje to seansu, bo chyba żadne z nas nie było zawiedzione.

Przy okazji, w filmie Nolana podobnie jak i w opisywanym niedawno „Hitmanie” znaleźć można przykłady na to, że obecnie filmowcy upodobali sobie umieszczanie w obsadzie aktorów ze znanych seriali. Bardziej to zachęca widzów? W przypadku „Mrocznego rycerza” akurat było tyle innych znanych nazwisk, że chyba jednak nikt nie liczył na choć trochę więcej widzów tylko ze względu na pojawienie się w filmie Mahone’a z „Prison Breaka” i Alperta czy jak mu tam z „Losta”. Zresztą obsadzenie Erica Robertsa też akurat podciągnąłbym pod ten serialowy „zabieg”, w końcu po długiej przerwie od większego kina, Roberts pojawił się nie tak dawno temu w „Heroes”.

Reasumując: 5+(6)
(661)

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004