×

Ruiny [The Ruins]

Uniwersalny przepis na współczesny horror:

1. Weźmisz kilku młodych aktorów. Parę kobitek, parę chłopaków. Im więcej tym łatwiej zapełnić półtorej godziny filmu. Im mniej, tym większe twoje ambicje, które co prawda pewnie skończą się nudą na ekranie, ale może ci się uda i zrobisz film ponadprzeciętny. Przy czym należy pamiętać, że obecnie przeciętność nie jest jakąś tam wysoko podniesioną poprzeczką.

2. Zadbasz o to, żeby twoich bohaterów coś łączyło. Najłatwiej miłość, bo to uniwersalny temat, który lubią widzowie. Miłość łączysz z planowaną rozłąką kochających się ludzi, która automatycznie rodzi jakiś tam konflikt w przypadku zagrożenia życia. „Kochałam cię, a ty mnie zostawiasz i teraz jeszcze te żywe trupy. To wszystko przez ciebie, aj tu nie chciałam przyjeżdżać!…” Pomaga to polubić i poznać lepiej bohaterów, a także stworzyć kilka wzruszających scen typu żywy trup zjada twoją wątrobę, kochanie NIEEE!!!

3. Sprawa najtrudniejsza, od której wypadałoby zacząć przez zdecydowaniem o ilości głównych bohaterów – jakiś pomysł na fabułę, czyli coś, wokół czego będzie się kręcić akcja, a zarazem będzie stanowiło jej punkt zapalny. Czyli:
a). wycieczka do zajebistego miejsca, o którym prawie nikt nie wie, a przecież jest tak zajebiste, że musisz je zobaczyć;
b). ze szpitala psychiatrycznego/więzienia (niepotrzebne skreślić) ucieka groźny psychopata;
c). z dala od uczęszczanych dróg mieszka sobie rodzinka, która od pokoleń morduje zabłąkanych turystów i nikt się nią nie interesuje, bo przecież mieszka z dala od uczęszczanych dróg;
d). wycieczka do egzotycznego kraju, który jest tak egzotyczny, że z pewnością mordowaniem zajmują się tam również najmłodsi, np. do Słowacji;
e). krwawa legenda o Johnnym „Kosie” Moonlighcie, który z każdą pełnią księżyca powraca ze swoją kosą, żeby zaspokajać swoje krwawe żądze;
f). dawno dawno temu niedźwiedź zgwałcił stado wilków, po dziś dzień po lesie biegają krwiożercze mutanty wielkie jak niedźwiedź i wyjące niczym wilk; beware!

4. Zmontujesz zachęcający trailer, o którym pamięć pozwoli widzom przetrwać te pierwsze czterdzieści minut filmu, w których jeśli nie masz talentu nie dzieje się nic poza pozbawionym polotu gadaniem o dupie maryni, a w których jeśli talent masz to skutecznie rozwiniesz:
a). zainteresowanie widza głównymi bohaterami;
b). uczucie sympatii, jaką widzowie zaczynają darzyć bohaterów (ułatwia to potem sprawienie, ze widzowi przykro, że komuś właśnie oderwało głowę);
c). podziw widza do samego siebie, jeśli uda ci się wepchnąć ze trzy teksty, które potem widz będzie mógł powtarzać i być uważany za cool dude’a.

5. Pozabijasz po kolei swoich bohaterów, a na koniec, gdy już wszyscy będą myśleli, że po wszystkim, to się okaże, że źle myśleli.

6. Koniecznie nakręcisz dwie wersje swojego horroru, żeby dwa razy na nim zarobić. Jedną mniej krwawą do kina, drugą bardziej krwawą na dvd. Dobrze, jeśli w tej drugiej znajdzie się jakaś scena, o której będzie można mówić, że „film taki sobie, ale ta scena z wycinaniem nerek na żywca wow!”

7. Voila!

Fajnie by było napisać, że „Ruiny” nie korzystają z tego przepisu i wytyczają swoją własną ścieżkę w horrorowym gatunku, ale byłoby to kłamstwem, bo one również z niego korzystają czerpiąc pełnymi garściami. Ale…

Nie było tak źle, jak się spodziewałem! Serio, było całkiem fajnie na przekór tym wszystkim słabym ocenom, które na szybko przeczytałem na Filmwebie. I jak je tak czytam stawiając się w punkcie widzenia dzisiejszego reżysera horrorów, to już sam nie wiem, ococho. Jasne, „Ruiny” to sztampa, ale który horror dzisiaj to nie sztampa? Pewnie, jest w „Ruinach” masę głupich scen i dialogów. Np.: laski siedzą pół dnia na dole szybu i oczywiście nie szukają telefonu, który gdzieś tam pipczy. Najwyraźniej polubiły szyb i chcą do niego specjalnie wrócić na drugi dzień. Albo:
– Co z nim?
– Złamał kręgosłup.
– Musimy go podnieść i położyć na nosze.
– OK, ty złap za nogi, a ja za ramiona.
– Raz, dwa, trzyyyy, razem!

ale w których dzisiejszych horrorach nie ma głupich scen i dialogów? Jasne, usprawiedliwienie to żadne, ale dla mnie ważniejsze od tego jest to czy się nudziłem czy nie. A na „Ruinach” się nie nudziłem. Nic mnie nie zaskoczyło, kilka razy pokiwałem z politowaniem łepetyną, zakończenie przewidziałem przed filmem itd., ale się nie nudziłem. I to mi wystarczy na chwilę obecną. Od zachwycania się nimi mam całą masę starych, dobrych filmów. Od nowych wymagam tylko tego, żeby mnie nie nudziły. 4(6)
(659)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004